Stefan Tuszyński: Kochani rodzice

Jutro usiądziemy przy świątecznym śniadaniu. Będziemy życzyć sobie wszystkiego najlepszego i poprawy, wierząc, że rocznica Wielkiej Nocy zmieni na lepsze i nasze losy. Życzę Państwu mniej kłopotów, byśmy mogli być dla siebie lepsi, milsi i bardziej uśmiechnięci. Szczególnie zaś chciałbym wyróżnić pewną grupę warszawiaków, do której dzisiaj i ja należę.

Kiedyś mówiło się o nich KOR, czyli Komitet Oszalałych Rodziców. To dzięki nim uprawialiśmy sport, a oni tworzyli atmosferę na trybunach, na wyjazdach. Żyli sportem i my dzięki nim, pomagali trenerom i działaczom. Dziś KOR musiał przejść ewolucję. To, co kiedyś załatwiały władze, kluby i działacze, rodzice musieli wziąć we własne ręce, tworząc uczniowskie kluby sportowe.

O moim najstarszym synu napisałem kiedyś bolesny tekst w "Wysokich Obcasach" dotyczący historii jego porodu. Nie chcę do tego wracać. Syn ma dziś 12 lat, a od dwóch jest członkiem sekcji pływackiej UKS Żoliborz. Daleko mu do rekordów i medali, o których sobie cicho marzy. Codziennie jednak chętnie wstaje o 5.50, by zdążyć z Gocławia na Żoliborz na trening o 7 rano. Po szkole znowu pływa albo biega, zaś wieczorem z własnej woli ćwiczy pompki. Ostatnio był w Olsztynie na drużynowych mistrzostwach młodzików. Zajął w nich, zdaje się, 40. miejsce, ale powiedział, że to był jego najfajniejszy wyjazd w życiu. Sport zamienił ledwo żywego noworodka w fajnego wysportowanego chłopaka, który daje sobie radę w życiu.

To dla niego i dla moich młodszych synów zakładałem z przyjaciółmi ten klub, dziś mogący być wizytówką w każdym polskim mieście. Dzięki nowym, prawdziwym KOR-owcom: Marcinowi, Kasi, Witkowi, "Kurczakowi" i innym. Podobnie jest w każdym UKS. Dzięki takim ludziom dzieci z Białołęki mogą być najlepsze w Polsce w pływaniu 13-latków, a HUKS zdobyć mistrzostwo Polski w hokeju na lodzie w kategorii dziesięciolatków.

To są działacze sportowi z prawdziwego zdarzenia. Nie są z rozdania partyjnego i nie działają dla pieniędzy lub dla kariery, ale dla dzieci i dla sportu. Zapożyczają się, by dzieci pojechały na obóz. Nękają władze lokalne i dyrekcje szkół, bo wiedzą, jak sport musi działać, lepiej od tych, którzy biorą za to pieniądze. Niewielu chce im pomagać, ale oni robią swoje.

Nasz sportowy KOR wszedł do Europy, zanim rząd zakończył jakiekolwiek negocjacje. Właśnie na takich rodzicach opiera się dziecięcy sport w Niemczech czy Szwecji, ale i w USA, i w Australii. I nie będzie następnych Małyszów, Kizierowskich czy Korzeniowskich, choćby pani minister przekazała jeszcze więcej milionów marszałkowi województwa, gdy nie będzie takich oszalałych rodziców.

Z okazji świąt apeluję więc do stołecznych władz. Nie drenujcie tak jak dotąd rodzicielskich kieszeni, ale pomóżcie. Nie zamykajcie ich dzieciom obiektów przed nosem, ale zapłaćcie za nie. Zauważcie potencjał tych ludzi i nauczcie się od nich, jak się robi sport. Tego życzę Warszawie na te piękne święta.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.