Dospel Katowice - Ruch Chorzów 1:0

"Gieksa" nadal wygrywa! Po czwartym z rzędu zwycięstwie w rundzie wiosennej katowiczanie na pewno pozostaną liderem ekstraklasy. Środowe mecze pokażą, jaka będzie ich przewaga nad konkurentami

Mecz na Bukowej na pewno mógł się podobać. Z dobrej strony pokazali się wczoraj nie tylko piłkarze, ale także kibice, którzy przygotowali fantastyczną oprawę spotkania. Na trybunach stadionu było kolorowo i głośno, a obie grupy fanów co chwila zaskakiwały kolejnymi pokazami pirotechnicznymi. Największe wrażenie zrobił popis kibiców gospodarzy, którzy na dachu swojej trybuny zamontowali fajerwerki o nazwie "wodospad". Strzelające w dół iskry zasłoniły całą trybunę, robiło to wspaniałe wrażenie. Niestety, przy okazji zasnuły dymem również boisko, przez co sędzia Zbigniew Marczyk musiał na chwilę przerwać mecz.

Obie drużyny zagrały w nieco innych składach niż w poprzednich meczach. W drużynie katowiczan za pauzującego za żółte kartki Pawła Adamczyka zagrał wracający po kontuzji Robert Sierka. Sporo zmian w składzie zrobił natomiast Piotr Mandrysz, szkoleniowiec Ruchu. W zamian za Bartłomieja Jamroza, Damiana Gorawskiego i Tomasza Fornalika na boisku pojawili się: Sławomir Jarczyk, Edward Cecot i Gruzin Łasza Rechwiaszwili.

Początek spotkania należał do gości, którzy przez dwa kwadranse mieli nieznaczną przewagę. W 8. minucie to oni powinni prowadzić. Sergiusz Wiechowski zagrał piłkę do wbiegającego w pole karne Krzysztofa Bizackiego, a ten, mając przed sobą tylko Jarosława Tkocza, strzelił obok słupka. - Żałuję tej sytuacji. Gdyby padł gol, to mecz mógłby potoczyć się inaczej. Nie przyłożyłem się do tego strzału tak, jak powinienem - żałował Bizacki.

Decydująca o wyniku meczu akcja rozegrała się w 30. minucie. Rzut wolny wykonywał Adam Bała. Do piłki, która znalazła się w polu karnym, doskoczył Jacek Kowalczyk i stojąc tyłem do bramki, strzelił tuż obok słupka. Chorzowianie reklamowali faul na Jacku Matyi, ale sędzia uznał gola. - Trafiłem w piłkę i nie zauważyłem, żebym przy tym kopnął Matyję. To był prawidłowo zdobyty gol - zarzekał się Kowalczyk. - Zostałem kopnięty w głowę, zanim Kowalczyk strzelił gola. Powiedziałem to sędziemu, a ten przyznał, że nie zauważył faulu i jeśli tak było, to jego błąd. Dodał słowo przepraszam, ale co mi z tego, skoro przegraliśmy mecz - denerwował się Matyja.

Chwilę przed przerwą gospodarze mogli prowadzić wyżej, ale Brazylijczyk Leo nie zdołał wykorzystać sytuacji sam na sam. W drugiej połowie Ruch próbował wyrównać, a katowiczanie umiejętnie się bronili i wyprowadzali groźne kontrataki. W 54. minucie świetnie strzelał pracowity Gruzin Rechwiaszwili. Piłka przeleciała jednak minimalnie nad poprzeczką. Kilkanaście minut później groźnie strzelał Bizacki i piłka znowu minęła bramkę. - Nie miałem łatwej sytuacji, bo strzelałem z ostrego kąta i miałem obrońcę na plecach - mówił napastnik Ruchu.

Niebezpieczne akcje przeprowadzali także gospodarze. W 70. minucie było groźnie po akcji Roberta Sierki. Piłki w polu bramkowym nie sięgnął jednak głową Leo. Najciekawiej zrobiło się w samej końcówce meczu. Najlepsze okazje zmarnowali wtedy czarnoskórzy napastnicy gospodarzy. Najpierw Moussa Yahaya, będąc sam na sam z bramkarzem Ruchu, dał się dogonić obrońcom gości, a potem Leo trafił w słupek. Chorzowianie zrewanżowali się groźną akcją Marcina Narwojsza, który minął już Jarosława Tkocza, jednak nie potrafił skierować piłki do pustej bramki. - Cieszymy się ze zwycięstwa, ale nie wybiegamy zbytnio w przyszłość, bo czekają nas jeszcze mecze z Legią, Wisłą i Groclinem. Wszystko może się jeszcze wydarzyć - tłumaczył Mirosław Sznaucner, obrońca gospodarzy.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.