MŚ w narciarstwie klasycznym. Kamil Stoch, poszukiwacz złota

Gdy miał trzy lata, nauczył się jeździć na nartach. Pięć lat później uznał, że jazda to za mało, i zaczął skakać. Początki były trudne, po jednym z nieudanych lądowań malec poobijał sobie twarz i płakał. Ale nie z bólu, tylko ze strachu, że mama zabroni mu dalszych treningów. Gdyby to zrobiła, nasz sport nie miałby kolejnego mistrza świata. W czwartek w Predazzo Kamil Stoch w świetnym stylu nawiązał do dwóch złotych medali, jakie 10 lat temu zdobył tam Adam Małysz.

Relacje z narciarskich mistrzostw świata w aplikacji Sport.pl Live na smartfony

- Tata zawsze powtarzał mi, że muszę przegrać sto razy, żeby raz wygrać. Dzięki, tato - powiedział Stoch tuż po swoim wielkim zwycięstwie. Na dużej skoczni Trampolino Dal Ben lider naszej kadry wytrzymał presję, z którą nie poradził sobie na obiekcie średnim. Tam był drugi po pierwszej serii, ale zepsuł finałową próbę i ukończył zawody na ósmej pozycji. - Zawaliłem - mówił wtedy, ledwo powstrzymując się od płaczu.

Rzucił piłkę i nerwy

- Z nerwami Kamil miał problemy już jako kilkunastoletni chłopak. Jak na obozie przegrał jakikolwiek sprawdzian, to rzucał się i płakał ze złości. Jak gorzej wyszedł mu bieg do kombinacji, to wściekły ciskał kijkami. Zawsze i we wszystkim chciał być najlepszy, nie umiał poradzić sobie z porażką. Ale jego ojciec, który jest psychologiem sądowym, poświęcał synowi wiele uwagi i bardzo mu pomógł. Na przykładzie Kamila widać, ile znaczą dobry, spokojny dom i wsparcie rodziców - mówi były trener Stocha, Stanisław Trebunia-Tutka.

To on opiekował się naszym mistrzem w 2003 roku, gdy w Predazzo królował Małysz. Niespełna 16-letni Kamil był wtedy m.in. trzeci w mistrzostwach Polski juniorów i 15. w Olimpijskim Festiwalu Młodzieży Europy w słoweńskim Bledzie. Czy ktokolwiek mógł wówczas przypuszczać, że 10 lat później Stoch będzie najlepszym skoczkiem świata?

- W swojej pracy zawsze starałem się do każdego zawodnika podchodzić tak, jakby kiedyś miał być z niego wielki mistrz, ale powiem szczerze, że zawsze od razu widziałem, co kto potrafi. Kamil był wyjątkowy, dlatego ja w niego wierzyłem - przekonuje Trebunia-Tutka.

Doświadczony szkoleniowiec z Poronina bał się tylko o to, czy Stoch postawi na skoki. - Jako 12-latek skoczył na Wielkiej Krokwi 128 m, a w Garmisch-Partenkirchen został mistrzem świata dzieci. Nie zapomnę też, jaką furorę robił na zgrupowaniach w Niemczech. Zajeżdżaliśmy do Klingenthal, a tamtejsi trenerzy przerywali zajęcia i swoim młodym zawodnikom pokazywali, jak skacze Kamil - wspomina Trebunia-Tutka. - Ale dobry był nie tylko w skokach. Świetnie radził sobie na boisku, mógł zostać piłkarzem. No i nieźle kombinował - dodaje.

Kombinował jak Małysz

Stoch, identycznie jak Małysz, swoich sił próbował w kombinacji norweskiej. - Czy był dobry? Jak miał 14, a może 15 lat, to wystartował w mistrzostwach Polski. I na 26 zawodników zajął 12. czy 13. miejsce, a walczył z dorosłymi zawodnikami - mówi Trebunia-Tutka. - Na szczęście, z pomocą rodziców, ostatecznie zdecydował się na skoki - dodaje.

Do tej pory Stoch do medali wielkich imprez tylko aspirował. Cztery lata temu, na MŚ w Libercu, był czwarty, przed dwoma laty w Oslo zajął szóste miejsce, a po krążki sięgał jedynie na juniorskich mistrzostwach świata. W 2004 roku razem z Mateuszem Rutkowskim, Stefanem Hulą i Dawidem Kowalem zdobył srebro w zawodach drużynowych w norweskim Strynie. Rok później powtórzył ten sukces w Rovaniemi, startując w zespole razem z Pawłem Urbańskim, Wojciechem Toporem i Piotrem Żyłą. Niewiele brakowało, a z Finlandii przywiózłby jeszcze jeden medal. Po pierwszej serii konkursu indywidualnego, w którym startował m.in. Gregor Schlierenzauer, niespełna 18-letni wówczas Polak był drugi. Przegrywał tylko z Czechem Antoninem Hajkiem. W finale Kamil uzyskał 96 metrów, ale upadł przy lądowaniu i musiał pożegnać się z podium.

- Już wtedy wszyscy wiedzieliśmy, że to ogromny talent, ale też mieliśmy świadomość, że musi mocno pracować nad psychiką - mówi Zbigniew Klimowski, obecnie drugi trener naszej kadry, a w przeszłości jeden z pierwszych szkoleniowców Stocha.

Do wygrywania - ale jeszcze tylko w Pucharze Świata - Kamil dojrzał przed dwoma laty. W sezonie, w którym karierę kończył Adam Małysz, jego następca zwyciężał w Zakopanem, Klingenthal i Planicy. - Sądziłem, że będzie czarnym koniem mistrzostw świata w Oslo - wspomina prezes Polskiego Związku Narciarskiego Apoloniusz Tajner. W drugim konkursie, na skoczni dużej, Stoch mógł sprawić niespodziankę, bo po pierwszej serii był szósty, a do podium tracił zaledwie 0,9 pkt. Niestety, presji nie wytrzymał - skoczył krótko, upadł po lądowaniu i ostatecznie zajął dopiero 19. miejsce.

Teraz Tajner ma satysfakcję, że nie mylił się, oceniając to, co zobaczył 21 marca 1999 roku. - Tamtego dnia Kamil był przedskoczkiem w Pucharze Świata kombinatorów norweskich. Skoczył 128 metrów, co było fantastycznym wynikiem - wspomina prezes. W rywalizacji kończącej sezon takiej próby na Wielkiej Krokwi nie zanotował żaden ze startujących.

W sobotę w Predazzo odbędzie się konkurs drużynowy na dużej skoczni. Relacja od 16 w Sport.pl i aplikacji Sport.pl LIVE

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Agora SA