Kowalczyk piąta, Kubińska - 23., Szymańczak - 27., a Maciuszek zaraz za nią - to pozycje naszych zawodniczek zgłoszonych do rywalizacji sztafet w sobotnim biegu łączonym. - Mamy szansę na dobry
wynik - mówi teraz Kowalczyk, nie zważając na to, że we wtorek, w biegu na 10 km stylem dowolnym, w którym ona sama nie wystartowała, żadna z jej koleżanek nie znalazła się w czołowej trzydziestce. - Każda z nich swój najlepszy start ma zaliczyć w sztafecie - przekonuje trener kadry Ivan Hudacz.
Na maksimum swoich możliwości ma pobiec również nasza mistrzyni. - Justyna pójdzie na całego, żeby "przepalić" się przed sobotnim startem na 30 km. To ta sama pętla, tyle że w czwartek pokona ją raz, a w sobotę sześć razy - mówi jej szkoleniowiec Aleksander Wierietielny, przypominając, że za dwa dni Kowalczyk wystartuje w biegu, na który od początku sezonu nastawiała się najmocniej.
Hudacz na sobotę nie czeka. On już w czwartek dostanie odpowiedź na pytanie, ile zdołał osiągnąć z Polkami w pierwszym sezonie pracy. Słowak, który w przeszłości prowadził jedną z najlepszych biegaczek świata, Petrę Majdić, ze swymi podopiecznymi w Val di Fiemme pracował przez ostatnie dwa miesiące. Przez ten czas odpuszczał starty w Pucharze Świata, by na najważniejszej imprezie sezonu przekonać się, czy jego zawodniczki są w stanie choć w części wykorzystać obecność w drużynie tak wielkiej gwiazdy jak Kowalczyk. - Mieliśmy świetne warunki i to, co zrobiliśmy, zaczyna przynosić efekty - przekonuje. Ale prognozować wyniku nie chce.
- Na pewno można mieć nadzieję, że ten wynik będzie przyzwoity, bo dziewczyny wyraźnie zaczynają dobrze biegać - mówi prof. Szymon Krasicki. Co znaczy dobrze? - Po prostu widać, że prezentują wyższą formę. Jestem przekonany, że w przyszłym roku, na igrzyskach olimpijskich w Soczi, będą jeszcze lepsze - tłumaczy.
Były trener kadry polskich biegaczek doskonale pamięta, że po szóstym miejscu sztafety na mistrzostwach świata w Libercu, w 2009 roku, oczami wyobraźni wszyscy widzieliśmy, jak za kilka lat Polki walczą o medale wielkich imprez. - Do tego trzeba dochodzić spokojnie. Wszystkie muszą być w zdrowiu, żeby pracować coraz mocniej. Dlatego na razie nie ma sensu wybiegać myślami do medali. Teraz liczy się tylko to, że wszystkie zaczynają dobrze biegać - ucina.
Emocjom stara się nie ulegać również Józef Łuszczek. - Będzie dobrze, jak będą w pierwszej ósemce, a jeśli zmieszczą się w szóstce, to będzie super - mówi.
Minimalizm? Nic z tych rzeczy. - Myślę, że w Soczi możemy mieć z naszych dziewczyn pociechę. Bardzo dziękuję Petrze Majdić, że z nimi współpracuje, bo wiem, że kiedy pomaga trenerowi [Hudacz jest jej życiowym partnerem], to nasze zawodniczki bardzo z jej obecności korzystają. Naprawdę wiedzą, że muszą zrobić wszystko, by wejść na wyższy poziom teraz, kiedy jeszcze biega Justyna. Ona zawsze daje z siebie wszystko, a gdyby widziała, że jest szansa na bardzo dobry wynik, to jeszcze większych skrzydeł by dostała - przekonuje mistrz świata z Lahti z 1978 roku.
W Val di Fiemme podcięte skrzydła Justyny mają odrosnąć na sobotni, królewski bieg na 30 km "klasykiem". W czwartek na drugiej zmianie sztafety nasza mistrzyni będzie mogła porównać się z Theresą Johaug, która wygrała wtorkowy bieg na 10 km stylem dowolnym i która będzie jedną z głównych faworytek "trzydziestki". - Dla Justyny to będzie świetne "przepalenie", po tym starcie ona na pewno powie mi, jak jej się biegło, jak się czuła i przed sobotą będziemy mogli wyciągnąć odpowiednie wnioski - mówi Wierietielny, nie kryjąc, że już od kilku dni pomaga swej podopiecznej zebrać siły na finałowy maraton.