Dla załogi Adam Małysz/Rafał Marton to drugi wspólny start w Dakarze. Celem zawodników jest miejsce w pierwszej "20". Po czterech etapach zajmują w klasyfikacji generalnej 19. pozycję. Mogło być znacznie lepiej, ale na 700. m przed metą trzeciego etapu ich Toyota Hillux utknęła na wydmie. Po wycofaniu się z zawodów Krzysztof Hołowczyca, Małysz i Marton są najwyżej sklasyfikowaną polską załogą samochodową.
- Każdy start w takim rajdzie musi wzbudzać emocje. Pamiętam swój pierwszy start. To było coś niezwykłego, coś zupełnie nowego. Ale każdy kolejny start również był dla mnie wielkim przeżyciem. Teraz moje życie toczy się od Dakaru do Dakaru. Ten rajd zagnieździł się w mojej głowie. Po skończonym rajdzie, kiedy jest czas na odpoczynek i refleksje, już myślę o kolejnym roku i kolejnym starcie. Cały czas myślę co zrobić, by kolejny rajd rozegrać lepiej. Wszystkie nasze treningi i starty są podporządkowane tym dwóm tygodniom w Ameryce Południowej.
- Pierwszy Dakar był bardzo trudny. Fizycznie przygotowani byliśmy bardzo dobrze, ale mieliśmy zerowe doświadczenie i słabiutki samochód. To była wielka przygoda. Z każdym kolejnym startem wiązały się już jakieś ambicje sportowe. Z perspektywy ośmiu Dakarów najtrudniejsze dla mnie były te, w których jechałem ciężarówką. Kierowcy ciężarówek mają najgorzej, bo startują jaką ostatni, a na biwaku budzisz się, gdy startuje pierwszy motocykl. Nie ma mowy o żadnym odpoczynku. Leży się i myśli, co nas czeka na kolejnym etapie. To oczekiwanie jest bardzo męczące. Często ciężarówki stają na starcie koło godz. 14 i kończą odcinki w nocy. 60-70 proc. odcinków pokonywaliśmy już po zmierzchu. To było najtrudniejsze wyzwanie, w dzień jedzie się dużo łatwiej, szczególnie po wydmach. Jest zupełnie inna perspektywa.
- Do tej pory nie wiem, jakim cudem nam się to udało. We trzech robiliśmy tę skrzynię biegów przez sześć godzin. Okazuje się, że w serwisie, gdzie są specjalne urządzenia do wymiany tych części, robi się to dłużej.
- Często jest tak, że jak zostaje się na noc na pustyni, jest trudny moment i mamy świadomość, że sprzętu już nie da się wyrwać z tego piachu, to w emocjach mówimy sobie: To jest koniec, nigdy więcej Dakaru. Ale już następnego dnia powraca chęć kolejnego startu. Nawet po tych rajdach, które kończyłem totalnie zmęczony, kompletnie wyczerpany, wracała myśl, by wrócić i się zemścić.
- Stawka w Dakarze jest podzielona na kilka grup. Jest grupa około 20 aut, które ścigają się, by wygrać ten rajd. Jakieś 100 załóg jedzie, by osiągnąć dobry rezultat, a kilkadziesiąt kolejnych aut jedzie tylko po to, żeby dojechać do mety. W poprzednim roku mieliśmy z Adamem podobną taktykę. Jechaliśmy spokojnie i zachowawczo. Naszym celem było kończenie kolejnych etapów w jak najlepszej kondycji i z jak najmniej zniszczonym samochodem.
- Adam ma naturalny talent. Jest świetnie przygotowany motorycznie. Ma świetny refleks i teraz jest już bardzo silny. Jest niezwykle zdeterminowany i pracowity. Z kierowców, z którymi jeździłem, zawsze na pierwszym miejscu stawiałem Łukasza Komornickiego. On był równie pracowity i zdeterminowany. Myślałem, że nie spotkam nigdy kogoś, kto będzie równie mocno przykładał się do treningów. Ale to, co pokazuje Adam, to jest faktycznie poziom mistrzowski. Nie spodziewałem się, że ktoś może tyle trenować i tyle pracować.
- Na Dakarze nie mieliśmy już kłopotu, bo to było po kilku miesiącach wspólnej pracy. Obserwując Adama podczas pierwszych treningów, wiedziałem, co może go zaskoczyć. Chodziło głównie o wysoką temperaturę, do której on nie był przyzwyczajony. Dlatego trenowaliśmy m.in. w Dubaju, w ekstremalnie wysokich temperaturach. Dzięki temu Adam był dobrze przygotowany na Dakar.
- Nasze początki wyglądały dość kłopotliwie. Adam był skoczkiem narciarskim. Nie był przygotowany do kierowania, gdzie podstawą jest rozbudowana obręcz barkowa. Skoczkowie trenują głównie nogi i są naprawdę świetnie przygotowani od pasa w dół. Natomiast od pasa w górę to są zupełnie wiotcy faceci. Nasze pierwsze sześć miesięcy to przede wszystkim trudne treningi na siłowni, gdzie budowaliśmy całą górę, całą obręcz barkową. Bywało tak, że gdy jechaliśmy dłuższy czas, Adam nie miał już siły prowadzić, kręcić kierownicą.
- Przez ten rok zrobiliśmy naprawdę gigantyczny postęp. Przejechaliśmy razem ok. 14 tys. kilometrów na treningach i zawodach. Przez cały sezon jeździliśmy szybszymi samochodami niż wcześniej. Dysponujemy bardzo dobrym autem, toyota hillux to już światowy poziom. Minusem jest to, że nie mieliśmy za dużo czasu na treningi w tym aucie. Przez pierwsze etapy Dakaru będziemy się "wjeżdżać" w ten samochód, poznamy jego możliwości. Na pewno Adam poczynił ogromne postępy i będziemy prezentować zupełnie inny poziom niż w ubiegłym roku.
- Nie wiem, kiedy to nastąpi, ale jesteśmy pewni, że nadejdzie czas na walkę o zwycięstwo. To jest nasz cel, do tego właśnie będziemy dążyć. Chcemy osiągnąć taki poziom, by na Dakarze walczyć o wygraną.
- Możemy rywalizować, ale dla mnie to przede wszystkim wielka radość. Jako ojciec cieszę się, że Maciek osiąga takie wyniki, zwłaszcza w tak młodym wieku [ma 19 lat - red.]. Drugie miejsce w Pucharze Świata to wielka niespodzianka, świetnie ułożył mu się koniec sezonu. Trudno mówić o bezpośredniej rywalizacji. Maciek jeździ z moim przyjacielem Mirkiem Zapletalem, świetnym, doświadczonym kierowcą, który jest na innym etapie kariery niż my z Adamem. Na kilku zawodach przegraliśmy z nimi, ale świetnie czujemy się razem, jeździliśmy w jednym zespole w trakcie sezonu. Myślę, że za kilka lat osiągniemy z Adamem podobny poziom co Mirek Zapletal i wtedy będziemy mogli się z nimi pościgać.
- Gdyby nie start Maćka i Mirka w niemal równie trudnym Africa Eco Race, to być może już w tym roku razem jechalibyśmy Dakar. Maciek pytał mnie o starty przez ostatnie 10 lat. Jeździł ze mną na zawody, interesował się tym sportem. Nie myślałem, że zostanie zawodnikiem. Po maturze dostał zielone światło, mógł wybrać swoją własną drogę i postawił na karierę pilota rajdowego. Musiał się dużo uczyć, ale widać było, że wiedza, jaką zyskał wcześniej, została w jego głowie i procentuje. Został mistrzem Europy w klasie T2, a potem pojechał na testy z Mirkiem Zapletalem i szybko podjęli decyzję o wspólnych startach. Okazuje się, że dobrze to działa.
- Zuzka teraz świetnie radzi sobie w amatorskim kartingu. Na jednym z podwarszawskim torów są organizowane zawody dla dziewczyn, świetna inicjatywa. Zuza startowała dwukrotnie, raz wygrała, raz była druga. Na pewno chciałbym, żeby świetnie jeździła samochodem, ale chyba nie chciałbym, żeby była czynną zawodniczką. Ale póki to są amatorskie imprezy, niech się bawi.