Primera Division. Falcao, czyli tygrys na wybiegu

Poza boiskiem Falcao to zakonnik, na nim - bezlitośnie skuteczny napastnik. I największy rywal Messiego w walce o tytuł króla strzelców ligi hiszpańskiej. W niedzielę mecz Barcelona - Atletico, relacja na żywo w Sport.pl od 21.

Mecz możesz śledzić także w aplikacji Sport.pl Live na smartfony

- Czy będziesz zestresowany, jeśli zagrasz dziś ostatnie 20 minut? - zapytał trener River Plate Reinaldo Merlo. - Nie, wręcz przeciwnie - odpowiedział 19-letni nowicjusz Radamel Falcao.

- To przygotuj się, bo grasz od początku - odparł Merlo. Kolumbijczyk strzelił wtedy dwa gole.

Dziś to najlepszy na świecie środkowy napastnik w sensie ścisłym. Jego warsztatem jest pole karne, narzędziami: nogi, głowa, plecy, brzuch - wszystko, czym da się wepchnąć piłkę do bramki. Jeśli Alex Ferguson miał rację, mówiąc, że Filippo Inzaghi urodził się na spalonym, to Falcao na nim dorastał i tam się zestarzeje.

Nie sprawia mu frajdy harówa w defensywie (jak Wayne'owi Rooneyowi), nie potrafi wejść w buty rozgrywającego, który zaczyna akcje w środku boiska i kończy na linii bramkowej (jak Leo Messi), nie zajmuje się bombardowaniem pola karnego dośrodkowaniami (jak Cristiano Ronaldo). Woli samemu ogrywać obrońców i pokonywać bramkarzy. Tylko tyle i aż tyle, bo jest zabójczy. W bieżącym sezonie w lidze oddał 52 strzały, zdobył 16 bramek. 13 trafień Ronaldo to efekt 108 uderzeń, Messi do zdobycia 23 bramek potrzebował 79 strzałów. Kilka miesięcy temu wydawało się, że dwaj ostatni na lata zdominują rywalizację w tabeli strzelców La Liga. Falcao wepchnął się między nich, tydzień temu pięć razy pokonał golkipera Deportivo i wyprzedził Ronaldo.

Argentyński mistrz świata z 1978 i 1986 r. Daniel Passarella porównał go do Marco van Bastena, Pep Guardiola uważa, że w polu karnym lepszego piłkarza nie ma. - To jedyny piłkarz, który zachwycił mnie od pierwszego wejrzenia, tak jak Messi - mówi były trener Milanu i Realu Madryt Fabio Capello.

Podbój Europy zaczął od Porto, w debiutanckim sezonie we wszystkich rozgrywkach trafił 34 razy. W następnym - 38 razy. Rok temu w lidze hiszpańskiej (24 gole) ustąpił tylko Messiemu (50) i Ronaldo (46). - Nigdy nie dopuszczam do siebie myśli, że mógłbym nie zdobyć bramki. Nie panikuję, nie zaczynam się denerwować. Wierzę, że w końcu trafię - mówi Falcao. Mógłby dodać: im ważniejsze mecze, tym prawdopodobieństwo strzelenia gola wzrasta. Dwa razy z rzędu był najskuteczniejszym piłkarzem Ligi Europejskiej, dwa razy z rzędu zdobywał bramki w finałach tych rozgrywek. W pierwszym sezonie trafił 17 razy i pobił rekord europejskich pucharów Jürgena Klinsmanna. W sierpniu jego hat trick powalił na łopatki Chelsea w Superpucharze Europy.

Radamel zakonnik

"Jeśli nie jesteś pierwszy, jesteś przegrany" - do znudzenia powtarzali mu rodzice. Ojciec Radamel Garcia, przeciętny obrońca klubów kolumbijskich i wenezuelskich, obiecał sobie, że jeśli syn odziedziczy marzenia o wielkiej piłkarskiej karierze, na pewno je spełni.

Nie mógł nie odziedziczyć, pierwsze imię dostał po ojcu, drugie - na cześć Paulo Roberto Falcao, brazylijskiego pomocnika Romy z lat 80.

Gdy Radamel junior miał 11 lat, skauci Ajaksu Amsterdam zabrali go na dwa tygodnie do Holandii. Do przeprowadzki namawiali Edwin van der Sar, Jari Litmanen i Michael Laudrup. Na transfer nie zgodził się ojciec, ale długo syna w domu nie zatrzymał. W drugiej lidze kolumbijskiej Falcao zadebiutował jako 13-latek, rok później River Plate zapłaciło za niego 0,5 mln dol.

Już wtedy w niczym nie przypominał zwykłego nastolatka, koledzy ze szkółki wspominają, że w niedziele się przed nim ukrywali, bo koniecznie chciał ich zabrać do kościoła. Biblię przed meczami czyta do dziś, zanim wyjdzie z szatni, rozmawia z Bogiem, przed kamerami opowiada, że bez niego niczego by nie osiągnął.

W Atlético opowiadają, że 26-letni gwiazdor prowadzi się niemal jak zakonnik. Po 23 kładzie się spać tylko wtedy, jeśli gra mecz. Żonę - piosenkarkę Tarón Lorelei - poznał w kościele. - Pasja, oddanie, charyzma, talent, dojrzałość - trudno znaleźć piłkarza z tak czystym wizerunkiem - mówią marketingowcy Atlético. Falcao w ojczyźnie jest twarzą telewizji kablowej, w Ameryce Południowej - napojów energetycznych, na świecie - butów i luksusowych zegarków. Te ostatnie reklamuje razem z Usainem Boltem.

I wciąż jest głodny goli. Od początku sezonu zostawał po treningach i ćwiczył rzuty wolne. Ćwiczył, bo ani w Kolumbii, ani w Argentynie, ani w Portugalii gola w ten sposób nie strzelił. W październiku podszedł do rzutu wolnego w 90. minucie, przy bezbramkowym remisie. Trafił i dał zwycięstwo nad Sociedad. - Ten gol wziął się z nienasycenia. On w każdym meczu chce być lepszy niż w poprzednim. Dzięki takiemu nastawieniu będzie najlepszy na świecie. Znam go od 2008 r., gdy pracowałem w River Plate. Taką intuicję i taką precyzję przed bramką widziałem tylko u byłego napastnika Realu Hugo Sáncheza. Ale Radamel jest bardziej kompletnym piłkarzem - ocenia Diego Simeone, trener Atlético.

Minusem globalnej popularności jest to, że o wizerunek trzeba dbać na całym świecie. Angielski "The Sun" napisał kilka dni temu, że piłkarz ma romans z kolumbijską modelką specjalizującą się w reklamowaniu bielizny. Falcao zapowiedział, że poda brukowiec do sądu.

Z Carlą i Arthurem w polu karnym

- Rano jest przyjacielski i rozmowny, w czasie obiadu widać, że zaczyna się koncentrować. Kiedy wyjeżdżamy na stadion, to już zupełnie inny człowiek. Różnica jest ogromna. Gdy wychodzi z szatni, myśli już wyłącznie o piłce, nie jest Radamelem Falcao, lecz Tygrysem - mówi anonimowo piłkarz Atlético. To ksywka jeszcze z Ameryki Południowej, ale pielęgnowana w Europie. Dziennikarze upierają się, że gdy patrzą na Falcao, widzą polującego tygrysa. Atlético wykorzystuje skojarzenie do granic możliwości.

W nagranej niedawno klubowej reklamówce partnerami Falcao były: Carla, 250-kilogramowy tygrys bengalski, oraz Arthur, 70-kilogramowy tygrys syberyjski.

W innym filmie Atlético zachęca do przychodzenia na mecze, przedstawiając stadion Vicente Calderón jako Dom Tygrysa. Ale Tygrys niedługo się przeprowadzi. I biorąc pod uwagę okoliczności, będzie to przeprowadzka spektakularna.

Klub z Madrytu cierpi przez długi, kilka miesięcy temu dyrektor generalny Miguel Ángel Gil Marin przyznał, że sprzedaż napastnika za 60 mln euro pozwoliłaby księgowym spać spokojniej.

Agentem Kolumbijczyka jest Jorge Mendes, reprezentujący także José Mourinho i Cristiano Ronaldo, specjalista od rekordowych transferów.

Płacić będą bogacze z Wysp (Chelsea, Manchester City), mniej prawdopodobna jest przeprowadzka do Realu Madryt. Ojciec Falcao twierdzi, że jego syn marzył o grze na Santiago Bernabéu, ale kluby wiąże dżentelmeńska umowa o niepodbieraniu sobie zawodników.

Nowy pracodawca Falcao ryzykuje niewiele. Porto zapłaciło za niego 4 mln euro, a po dwóch latach sprzedało za 40. Hiszpanie łapali się za głowy, powątpiewali, czy Kolumbijczyk jest w stanie zastąpić sprzedanego do Manchesteru City Sergio Agüero. Odpowiedź dostali szybko, bo 36 goli we wszystkich rozgrywkach w pierwszym sezonie to wynik, do którego Argentyńczyk nigdy się nie zbliżył. - Przyzwyczaiłbym się do gry w Anglii, tam też strzelałbym gole - mówi Falcao.

Jego idolem jest rodak i były ulubieniec kibiców Newcastle Faustino Asprilla, marzeniem - awans z reprezentacją na mundial w Brazylii. Kolumbia ostatni raz grała na MŚ w 1998 r., dzięki Falcao niedawno wróciła do pierwszej dziesiątki rankingu FIFA, w eliminacjach mundialu zajmuje trzecie miejsce. Jeśli Falcao nie wyhamuje, w 2014 r. będzie już najskuteczniejszym piłkarzem w historii reprezentacji.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.