Tomas Pacesas: Mam funkcję dyrektora wykonawczego, która oprócz tego, że fajnie brzmi sprawia, że mam do wykonania konkretną pracę. Staramy się utrzymywać dobre relacje z klubami, które grają w VTB, zresztą nie tylko z klubami, ale także z federacjami. Spraw jest mnóstwo, każdy ma swoje zdanie, czasami dyskusje są ostre, ale zawsze staramy się znaleźć kompromis.
- Na takie, że trzeba dużo rozmawiać przez telefon (śmiech). A tak na poważnie, trzeba pamiętać, że oprócz ligi VTB wszystkie kluby grają w swoich ligach, rozgrywkach Eurocup czy Euroligi. Każdy ma napięty terminarz, ale udaje nam się jakoś to wszystko połączyć. Choć czasem nie jest łatwo. Ale kluby doceniają to, że o nie dbamy, dajemy im zadowalające warunki, wysoki poziom gry i jak najwięcej ulg, także finansowych. A to wszystko ma służyć podniesieniu ich poziomu sportowego i organizacyjnego.
- Zdecydowanie. Dużo latam i dużo jeżdżę. Ale to dobrze, bo przynajmniej nie muszę cały czas siedzieć przy biurku. Jeżdżę po Europie, by rozmawiać z prezesami, dyrektorami, trenerami, zawodnikami. I sprawia mi to ogromną przyjemność, bo nadal jestem członkiem dużej koszykarskiej rodziny.
- Jestem tu dzięki dobrym relacjom z ludźmi, którzy pracują w VTB. Zresztą zawsze utrzymywałem dobre relacje z ludźmi, no, może poza tymi z Sopotu czy PZKosz. (śmiech). Kiedy rozstałem się z Prokomem, telefon z VTB dostałem już na drugi dzień. Błyskawicznie mnie tu ściągnęli, nie chcieli słyszeć, żebym choć trochę odpoczął po pracy trenera. Kiedy pojawiłem się w VTB byłem zresztą jedynym obcokrajowcem we władzach ligi. Teraz jest nas już więcej - dołączył do nas były szef ligi ukraińskiej Algimantas Pavilionis, który jest odpowiedzialny za wydział sędziowski, w lidze pracuje też były prezes PZKosz. Roman Ludwiczuk.
- Jest doradcą i koordynatorem działań między ligą VTB i FIBA Europe, gdzie jest w zarządzie i różnych komisjach.
- Teraz nie.
- Były. Zarówno po moim odejściu z Prokomu, jak i przed startem nowego sezonu, a nawet teraz. Miałem być np. dyrektorem w czołowym klubie litewskim, ale już wcześniej zdecydowałem się na pracę w VTB i nie chciałem tego zmieniać. Ostatnio pojawiła się też oferta z silnego klubu ukraińskiego, gdzie miałbym zostać trenerem. Klub z Ukrainy namawiał nawet szefów VTB, żeby mi trochę odpuścili i pozwolili odejść, ale mi się po prostu nie chce. Mają tam duży budżet, atrakcyjny zespół, ale nie ciągnie mnie do tego. Dobrze czuję się z tym, co robię. Nie czuję na razie głodu prowadzenia zespołu, osiągnięcia czegoś w roli trenera. Nie jestem na to gotów.
- Nie musimy ich specjalnie przekonywać, bo same się zgłaszają. Nikogo nie ciągniemy na siłę. A my dajemy im po prostu fajne warunki.
- Dajemy klubom premie za poszczególne miejsca na koniec rozgrywek. A do tego jeszcze nagrody - za najlepszą frekwencję, najlepszy marketing, a nawet za... najniższy budżet. Do naszej ligi nie ma wpisowego, staramy się też zapewnić jak najwięcej transmisji telewizyjnych. W Rosji koszykówkę pokazuje np. telewizja państwowa, a na Litwie Lietuvos Rytas i Żalgiris mają nawet swoje telewizje. Wielkim atutem jest też poziom sportowy, który gwarantujemy. Przecież liga rosyjska, obok hiszpańskiej i tureckiej, jest najmocniejsza w Europie. To wielkie budżety i wielkie nazwiska trenerów czy koszykarzy, z którymi można się zmierzyć.
- I z Turowem Zgorzelec, który gra teraz w VTB, też tak będzie. Gra w VTB to co najmniej 18 meczów z silnymi rywalami, więcej niż w Eurolidze. To np. dla Turowa bardzo korzystne rozwiązanie i na pewno zaprocentuje potem w lidze polskiej.
- Oprócz krajów, które grają teraz, była jeszcze Finlandia, mieliśmy propozycję ze Szwecji. Oczywiście, że mamy pomysły na rozwój ligi, ale jednocześnie nie jest to konieczne na tym etapie. Bo przecież nie możemy mieć w lidze 50 zespołów.... Żeby grać w VTB trzeba spełnić szereg warunków - mieć odpowiedni budżet czy halę. Np. Turów gra w VTB tylko dlatego, że buduje nową halę, a teraz część meczów rozegra w dużej hali we Wrocławiu.
- Dlatego jeśli zdecydujemy się ją powiększyć, to o jeden, dwa, maksymalnie cztery zespoły. Nic na siłę. Dodatkowo od połowy listopada przejęliśmy przecież ligę rosyjską, to teraz my nią zarządzamy.
- Miejsce w eliminacjach Euroligi to efekt naszego porozumienia z władzami tych rozgrywek. Porzuciliśmy też pomysł z turniejem Final Four, bo zauważyliśmy, że kiedy pierwszego dnia gospodarz takiego turnieju przegrywa, to następnego dnia spada zainteresowanie. Rywalizacja mecz i rewanż sprawia natomiast, że cały czas są emocje, że jedna z drużyn zawsze może liczyć na wsparcie swoich kibiców. A poza tym rozbudowanym play-off sprawiamy, że dobre drużyny jeszcze więcej spotkań rozegrają między sobą.
- W tym sezonie rozmawialiśmy jeszcze z Zieloną Górą, szkoda, że nie ma nikogo z Trójmiasta. Choć jeszcze raz powtórzę, to liga nie jest z gumy, to nie jest tak, że ktoś się do nas zgłosi, a my powiemy od razu, że zapraszamy. Może wyjściem jest system eliminacji, ale nad tym będziemy się zastanawiać przed kolejnym sezonem. Jeśli chodzi o Polskę, to zawsze chętnie pomogę każdemu klubowi, który będzie chciał zagrać w VTB, zrobię, co w mojej mocy. Choć nie zależy to oczywiście tylko ode mnie, o tym decyduje cały zarząd VTB, decyzje podejmowane są większością głosów. Kluby w Polsce mogą się obawiać, że żeby zagrać w VTB trzeba trochę zainwestować - w wyjazdy, lepszy zespół czy organizację dodatkowych meczów. Ale u nas te pieniądze wracają potem do klubów.
- Nie wszystkie, ale oglądam.
- Nie chcę tego oceniać. Zwłaszcza teraz, kiedy są w dołku. Problem polskiej koszykówki w ogóle i gdyńskiego klubu obecnie tkwi w ludziach, którzy pracują w tych organizacjach. Osoby, które wykańczają związek, rzuciły teraz do Gdyni jedną ze swoich kotwic, która ciągnie Prokom w dół (śmiech). A tak poważnie, to mam nadzieję, że w Gdyni podejmą konkretne działania, które sprawią, że zwycięska historia i tradycja klubu zostaną zachowane. Tego im serdecznie życzę.