Londyn 2012. Kajakarstwo. Mikołajczyk i Naja z brązowymi medalami. "Dziewczyny trochę zaszalały"

Brązowy medal kobiecej dwójki na 500 m - czwarty na czwartych kolejnych igrzyskach. W Londynie miejsce na podium wywalczyły Beata Mikołajczyk i Karolina Naja

Wszystko przed igrzyskami było nie tak, inaczej, trudniej, bardziej skomplikowanie. Ale jednak po ogólnym zamieszaniu - niemal żadna nasza kobieca osada nie jest dokładnie tą, która pierwotnie miała wystartować w Londynie - polska dwójka na 500 metrów uległa tylko załogom najmocniejszych na torze reprezentacji Niemiec i Węgier. Polska w ciężkiej walce obroniła się na ostatnich metrach przed szaleńczym atakiem Chinek. Beata i Karolina przegrałyby z nimi, gdyby dystans był ciut dłuższy. Ale nie jest.

- Ja niewiele na ostatnich metrach widziałam, ale w ogóle słabo widzę. Widzę tylko plecy Karoliny. Nie założyłam kontaktów. Na mecie powiedziałam jej: chyba czwarte, a ona na to: chyba trzecie - śmiała się Beata, która również cztery lata temu w Pekinie nie wiedziała, czy zdobyła brąz, czy srebro na dwójce z Anetą Konieczną, bo różnica między tymi medalami wynosiła wtedy zaledwie 0,035 s. Było srebro.

- Dziewczyny trochę zaszalały, miały płynąć tempem około 118, płynęły 128. Ale dałem im wolną rękę. Kiedy ruszały na start, mówiłem Karolinie: Daj Beci wiosłować, ona wszystko wytrzyma. To są igrzyska olimpijskie, trzeba trochę fantazji i szaleństwa - powiedział trener Tomasz Kryk.

Karolina lubi wszystko robić po swojemu, i trener o tym doskonale wie, bo dwukrotnie wyrzucał ją z kadry, kiedy nie przykładała się do treningów na lądzie, tak jak on to sobie wyobrażał. Ona z kolei uważała, że kajaki są sportem wodnym a nie lądowym, że najważniejsza jest technika i czucie wody, a pod tym względem - jak mówi jej partnerka - Karolina jest genialna.

Jak się okazało, trener miał rację (zresztą Karolina po drugim powrocie do grupy uznała racje trenera i teraz może nie to, że kocha biegać i harować na siłowni, ale akceptuje te niedogodności). Wczoraj to czego wymagał trener było bardzo potrzebne - i jak zawsze okazało się to na ostatnich, kluczowych metrach.

Karolina przeżyła ten wyścig tak, jak często kończą za metą kajakarze i wioślarze - chwilowym omdleniem z wyczerpania. Ale i tak czasem kończy się gorzej - wymiotami buntującego się organizmu kilka minut po minięciu linii mety.

Medal nie jest sensacją, jest powodem do radości dla kajakarzy, ale większą sprawą jest to jak doszło do tego, że te dwie dziewczyny w ogóle stanęły na starcie. Bo w ostatnim czasie wszystkie sporo przeżyły.

Zaczęło się od tego, że Naja nie zakwalifikowała się indywidualnie do igrzysk podczas majowych regat na poznańskiej Malcie. Była tym kompletnie załamana, ale po zapłakanej nocy stwierdziła, że nic się nie zmienia - walczy dalej, teraz o Rio.

Niemal dokładnie w tym samym czasie dziewczyny dowiedziały się o nowotworze Anety. Właśnie ona miała pierwotnie być partnerką Beaty - tak jak w Pekinie. Bo taka dwójka wywalczyła awans do Londynu.

I dalsze zamieszanie.

Trener Tomasz Kryk uznał, że - skoro lekarze dają Anecie tylko tymczasową, tzw. zdolność do uprawiania sportu - nie może ryzykować występu dwójki, w której ona miała wystartować. Wystawił nową osadę na mistrzostwach Europy w Zagrzebiu - w ramach testów - i zajęła trzecie miejsce.

Podczas tych właśnie regat, na miesiąc przed otwarciem igrzysk zakomunikował zmiany: Aneta jedzie na jedynce na 500 m, Karolina z Beatą na dwójce 500 m, a Marta w sprincie.

Wreszcie, na koniec dowiedziały się o tzw. dzikiej karcie dla czwórki, czyli możliwości startu osady w igrzyskach, co oznaczało przy okazji, że Karolina jednak jedzie na igrzyska, a Aneta siada do osady.

Najwięcej z nich wszystkich przeżyła Aneta, trzykrotna medalistka olimpijska.

Kiedy dziewczyny popłynęły w kierunku startu do finału, właśnie kończyła swój ostatni olimpijski wyścig na jedynce 500 m.

Historia jej udziału w igrzyskach była wyjątkowa, niepowtarzalna.

Gdy dowiedziała się o nowotworze, natychmiast podjęła decyzję o operacji, i - dzięki tymczasowej zgodzie lekarzy, ważnej do końca sierpnia - po kilku dniach przerwy wróciła do treningów. Ćwiczyła na ogół sama, na jedynce. Dojeżdżała do dziewczyn do Łężeczek na trening czwórki na jeden dzień i wracała do siebie. Już wiedziała, że nie popłynie z Beatą w dwójce, na której zdobyła trzy medale i liczyła na jeszcze jeden.

Wtedy nastąpiło kolejne uderzenie.

Na trzy tygodnie przed igrzyskami olimpijskimi dowiedziała się, że nowotwór wykryto również u jej ojca. - Mama toczy walkę w rakiem od lat. Kilkoro innych członków mojej rodziny ma nowotwór. To geny. Ale dzięki temu wiem, jak z nim walczyć - powiedziała Aneta, matka dwojga dzieci.

Sytuacja jest taka, że kajakarka co trzy miesiące musi przechodzić kolejne badania dopuszczające do uprawiania sportu, donosząc wraz z wynikami onkologicznymi.

34-letnia kajakarka przypłynęła na metę finału B druga.

Mówi, że spróbuje wiosłować do Rio. Widać, że bardzo by chciała. Ale nie wszystko zależy od niej.

Zobacz wideo

Komu redaktorzy Sport.pl kibicują na igrzyskach? Polub nas na Facebooku ?

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.