Polka startująca w wadze muszej (51 kg) walczyła z reprezentantką Indii, utytułowaną Chungneijang Hmangte. Obie
bokserki od początku poszły na wymianę ciosów - Indyjka, głośno wspierana przez większość kibiców, była ruchliwsza, lepiej poruszała się na nogach, ale Michalczuk kilka razy zdołała ją mocno trafić.
Po pierwszej rundzie, która zakończyła się
wynikiem 3:3, w dwóch kolejnych sędziowie punktowali dla Hmangte - 5:4 i 7:3. W ostatniej było 4:4.
Trener Michalczuk Leszek Piotrowski nie zgodził się szczególnie z wynikiem trzeciej rundy. - Walka była przegrana, ale nie aż tak, nie pięcioma punktami. To nie był tak jednostronny pojedynek.
- Wymiana ciosów od początku była straszna, ale innego sposobu nie było. Z pięciokrotną mistrzynią świata nie było kalkulowania, trzeba było zamęczyć ją fizycznie - dodał trener Michalczuk.
- Taktyka? Atak, nieustanny atak. Ale nie pomogła... - mówiła polska bokserka. - Nie czuję się przegrana w tej walce. Za każdym razem, jak przychodziłam do narożnika, byłam w
plecy, ale dałam z siebie wszystko. Sędziowie punktowali pod nią, może dlatego, że to pięciokrotna mistrzyni świata - stwierdziła Michalczuk.
- Każdy widział, że ta dziewczyna była przynajmniej dwa razy do liczenia - na pewno w pierwszej rundzie i chyba w drugiej, po dwóch mocnych ciosach. Ja dostałam pod koniec trzeciej rundy, miałam rozluźnioną głowę, ale to nie były jakieś mocne ciosy.
- Marzenia się skończyły, co robić - zakończyła Michalczuk.