Euro 2012. Włoska rewolucja kulturalna

Futbol pozostanie plebejski, gracze nigdy nie będą w trakcie karier przeć ku dwóm fakultetom. Poziom rozmowy o nim wpływa jednak na jego jakość, środowisko powinno szukać liderów na wszystkich półkach, ortodoksyjne trzymanie się przeświadczenia, że w szatni zmieści się wyłącznie rubaszny prymitywizm, musi uwsteczniać - pisze dziennikarz ?Gazety? i Sport.pl Rafał Stec.

BLOG RAFAŁA STECA

Najbardziej utytułowane europejskie reprezentacje - mające we wspólnym dorobku siedem złotych medali mundialu i cztery mistrzostw kontynentu, w rankingach wszech czasów ustępujące tylko Brazylii - zmierzą się w momencie szczególnym. Niemcy podziwiają właśnie swoje najzdolniejsze, jak sami mówią, futbolowe pokolenie w historii, Włosi czerpią natomiast z zasobów ubogich jak nigdy i wypuszczają na boisko ludzi, których jeszcze przed chwilą nie upchnęliby na ostatnim krzesełku dla rezerwowych.

Jeszcze podczas złotego mundialu w 2006 roku w ofensywie wybierali między Del Piero, Tottim czy Inzaghim, którzy razem wzięci ustrzelili w karierach - nie przesadzam, słowo - blisko tysiąc goli, a defensywę trzymali im równie pomnikowi Nesta (powalił go uraz), Zambrotta oraz Cannavaro, jedyny wśród obrońców laureat nagrody FIFA dla najlepszego gracza na planecie. Dziś włoski selekcjoner poważnie rozważa, czy do podstawowej jedenastki na półfinał nie włożyć Diamantiego, dobiegającego trzydziestki anonima, który przed Euro z kadrą narodową zetknął się ledwie raz, przez 45 minut odbębnionego kilkanaście miesięcy temu sparingu z Rumunią. Z niemal identycznym bagażem reprezentacyjnych doświadczeń przyleciał na turniej obrońca Abate, inauguracyjnie przećwiczony jesienią w towarzyskiej wprawce z Polską. Żaden nie zaniża poziomu, co to to nie, rezerwowy Diamanti w ćwierćfinale wniósł ze sobą na murawę sporo klasy i jeszcze odważył się kopać z ostatniego, decydującego rzutu karnego. Sęk w tym, że przed chwilą piłkarz jego formatu w ogóle nie dochrapałby się takiej szansy.

Czasy nastały dla calcio ponure - po traumatycznej klęsce na ostatnich MŚ humory nadal marniały, kadrowym niedoborom towarzyszą tradycyjne już skandale korupcyjne, kilku reprezentantów wymiotły z szatni wypadki losowe. Beznadzieja. I poczucie, że jutro nie wstanie ładniejsze.

Cesare Prandelli nie stęka, lecz kombinuje. Burza mózgu w jego głowie nigdy nie cichnie, bowiem reprezentuje klasycznie włoski gatunek trenera, który w futbolu ponad wszystko widzi rozgrywkę taktyczną, drużynę traktuje jak zadanie logiczne, usiłuje rywali pokonać sposobem. Kiedy Italia szła po wspomniany triumf mundialowy, Marcello Lippi jako jedyny selekcjoner wypchnął na murawę 21 graczy, wszystkich poza rezerwowymi bramkarzami. Nad każdym przeciwnikiem deliberował z osobna, każdemu przeciwstawiał odmienną jedenastkę i zmodyfikowany plan gry, na każdego zastawiał specjalną zasadzkę. Obecny trener z oczywistych względów stara się utrzymać umiarkowaną stabilizację składu, ale też przesuwa swoimi ludźmi zamaszyście. Czasem konstruuje defensywę czteroosobową, a czasem okraja ją do trzyosobowej, przerzuca kluczowych graczy między pozycjami lub wręcz całymi formacjami - "Squadra Azzurra" to jest pomiędzy reprezentacjami osobny stan skupienia, zamiast ciała stałego mamy tutaj magmę, rozbulgotaną i płonącą zarazem.

Teraz dzieje się tam jeszcze gęściej, bowiem Prandelli wzniecił, używając terminologii jego rodaków, rewolucję kulturalną. Koniec z ograniczaniem się do reagowania na zachowanie przeciwnika, to my nadajemy ton, pomimo braku Iniesty i Xaviego staramy utrzymywać się przy piłce, nacieramy niebanalnie i pozycyjnie. Chciał Włoch zarazić podwładnych swoim entuzjazmem, natchnąć do spróbowania czegoś, czego nie próbowali. Zadziałało pierwszorzędnie, z bylejakiej generacji piłkarzy zrodził się czarujący styl gry będący ozdobą mistrzostw.

Włoscy futboliści wstrząsu nie przeżyli, reedukacji poddaje się ich permanentnie. O specyfice Serie A i Serie B decydują trenerzy owładnięci taktyczną obsesją, ich ludzie przywykli do nawet kilku radykalnych wolt w ustawieniu w trakcie meczu, globtroter Mourinho nie bez powodu do zatracenia powtarza, że właśnie tam regularne wygrywanie kosztowało go najwięcej wysiłku. Na każdą ligową kolejkę musiał pedantycznie się przygotowywać, bo wiedział, że jego drużyna również jest skrupulatnie analizowana, że zmierzy się z fachowcem, który dysponuje planem A, B i C. Nawet przeciętny kibic z Półwyspu Apenińskiego jest ponadprzeciętnie uświadomiony taktycznie. Włoska telewizja, generalnie tandetna do mdłości, oferuje oczywiście płytkie futbolowe programy sprowadzone do awantur między zaproszonymi gośćmi, ale we flagowych kanałach nie zdarza się poprzedzanie ważnych meczów wymienianiem czułych słówek z celebrytami, którzy ze wzruszeniem opowiadają, jak będzie pięknie, gdy uda się nam wygrać, i głównie mizdrzą się - znacie to, oglądacie - do widza, koniecznie traktowanego jak sportowy analfabeta.

Prandelli trener nie wygrał nic - dwa kluby wprowadził do Serie A, za to jako piłkarz zdobył Puchar Europy, i to pod dowództwem wielkiego Giovanniego Trapattoniego - ale w swoim fachu wyróżnia się z wielu powodów. To człowiek dużej kultury, ponad standardy środowiska. Potrafi zaapelować do kopiących piłkę gejów, by się ujawnili, bo "każdy powinien żyć w zgodzie z samym sobą". Mówi z pasją o rasizmie i w ogóle problemach społecznych, w kadrze wprowadził surowy kodeks etyczny i ignoruje piłkarzy karanych dyscyplinarnie w klubach. Ma bogate życie duchowe, nawet w trakcie Euro dwukrotnie znalazł czas na pielgrzymkę - po zwycięstwie nad Irlandią wraz z asystentami przeszedł pieszo 21 km do podkrakowskiego klasztoru Kamedułów, po horrorze z Anglią - 14 km do Franciszkanów z Wieliczki. Krótszy dystans tłumaczą okoliczności, Włosi wrócili z Kijowa do bazy o czwartej nad ranem, a dni w trakcie Euro przebiegają intensywnie.

Stały komentator na moim blogu wspomniał pod felietonem o Royu Hodgsonie o polskim zapatrzeniu w angielski futbol, z jego hołubionym antyintelektualizmem. Nie wiem, czy istotnie nasze środowisko wzoruje się na wyspiarzach - moim zdaniem nie wzoruje się na nikim - w każdym razie czytelnik nieświadomie poruszył temat, który nęka mnie od dawna. Jaka nasza szkapa jest, każdy widzi, wszyscy wiemy, że przesadnie szerokie horyzonty w nadwiślańskiej piłce uchodzą za podejrzane, trenerzy zwykłą umiejętnością użycia laptopa chwalili się jak habilitacją, a gdyby piłkarzowi zdarzyło się zbyt dużo czytać, to już w ogóle pedał. Nic dziwnego, że w dostępnej mojej pamięci przeszłości nie doczekaliśmy się i w przewidywalnej przyszłości nie doczekamy się selekcjonera zdolnego mówić o pracy z reprezentacją z wieloaspektowością typową dla peror Prandellego czy jego dzisiejszego rywala z Niemiec. Joachim Löw to miks dżentelmena, uniwersyteckiego profesora i filozofa piłki, który nie brzmi pretensjonalnie nawet wtedy gdy definiuje preferowany przez siebie styl gry jako "wertykalny" i w ogóle na konferencjach opowiada, jakby czytał rozprawę naukową.

Obaj półfinałowi przeciwnicy są oczywiście wyjątkowi, inaczej nie prowadziliby czołowych reprezentacji. Futbol pozostanie plebejski, gracze nigdy nie będą w trakcie karier przeć ku dwóm fakultetom. Poziom rozmowy o nim wpływa jednak na jego jakość, środowisko powinno szukać liderów na wszystkich półkach, ortodoksyjne trzymanie się przeświadczenia, że w szatni zmieści się wyłącznie rubaszny prymitywizm, musi uwsteczniać. Włosi nie mają tłumu trenerów o ogładzie Prandellego, ale ich średnio wyszkolony trener rozumie piłkę nożną głęboko, a piłkarze dorastają w kulturze, w której naturalnie chłoną umiejętność do wykonywania na boisku różnych zadań. Kiedy Radosław Matusiak wylądował w Palermo, tubylcy zachwycali się jego fizycznością i akceptowali technikę. Niedomagał taktycznie. Nie umiał się poruszać, piłka fruwała nad jego głową, a on nie wiedział, co się dzieje.

Dlatego nie umiałbym z pełnym przekonaniem zarekomendować PZPN-owi szukania selekcjonera wśród dziesiątek włoskich trenerów, niekoniecznie z rozpoznawalnymi nazwiskami, którzy wykształceniem - piłkarskim, nie ogólnym! - biją naszych na głowę. Skoro Fabio Capello, znany m.in. jako fan Tołstoja, Bacha i Felliniego oraz kolekcjoner dzieł Kandinsky'ego i Chagalla, poniósł klęskę w zetknięciu z wywołującymi skandal za skandalem gwiazdami ligi angielskiej, to chyba należy się liczyć z tym, że jego rodak nad Wisłą padłby trupem rażony skalą kulturowego szoku.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Więcej o:
Copyright © Agora SA