Dlatego nikt się nie przejmuje tym, że drużyna z Los Angeles przegrywa z takimi tuzami, jak Cleveland, Atlanta czy Miami. Że dopiero po dogrywce wygrywa z Golden State czy Memphis. Że po 20 meczach ma bilans 7-13. Że jest na ostatnim miejscu w Pacific Division. Że gdyby play off zaczynał się dzisiaj, to Lakers by w ogóle się do nich nie zakwalifikowali.
Zawodnicy i trenerzy drużyny z Los Angeles wzruszają ramionami i mówią, że nic się nie dzieje. Najpierw zrzucali winę na kontuzję Shaquille'a O'Neala: - Kiedy wróci, zobaczycie prawdziwych Lakersów. Wtórował im Shaq: - Moja armia potrzebuje generała; zaraz po powrocie zabieram się ostro do roboty. O'Neal wreszcie wrócił, ale jest niewiele lepiej. Pod jego nieobecność Lakers przegrali 9 z 12 meczów, od kiedy gra - 4 z 8. Teraz oficjalna wersja obrony brzmi - to jeszcze nie jest prawdziwy Shaq. Ma wciąż kłopoty z palcem, jest osłabiony przerwą w treningach, musi minąć trochę czasu, żeby się wstrzelił... prawdziwego Shaqa zobaczycie w marcu. Problem w tym, że w marcu może być za późno.
Już przed rozpoczęciem sezonu było wiadomo, że O'Neal po operacji palca u nogi będzie musiał opuścić sporo meczów. I dlatego to miał być rok Kobe Bryanta - to on miał przejąć od Shaqa dowództwo. W końcu to właśnie on ma być przyszłością Lakers.
Kobe zaczął znakomicie - dwoił się i troił, zbierał, podawał, zrobił się bardziej wszechstronny. Widać było, że rzeźbienie muskulatury, któremu poświęcił się latem, zaczyna przynosić efekty. W zwycięskich meczach z Clippers i Blazers uzyskał dwa razy z rzędu triple double (33 pkt., 15 zbiórek, 12 asyst oraz 33 pkt., 14 zbiórek,12 asyst). Miał szansę, aby zostać pierwszym zawodnikiem Lakers od czasów Magica Johnsona, który zaliczy triple double trzykrotnie z rzędu. I niestety - wtedy właśnie wrócił stary Kobe (ten młody, niedoświadczony, samolubny młokos). Zamiast myśleć o zwycięstwie drużyny, skupił się na próbie wyrównania osiągnięcia Magica. W kolejnym meczu, przegranej z Cleveland, do szczęścia zabrakło mu jednej asysty. Był wściekły - w końcówce bez przerwy, nawet gdy miał dogodną pozycję do rzutu, oddawał piłkę kolegom z drużyny, ale ci fatalnie pudłowali. W końcu zły Phil Jackson zdjął Kobego z boiska. - Głupio grałeś - powiedział Kobemu sędziwy drugi trener Lakers, Tex Winter. - Bo ty głupio trenowałeś - odpysknął Kobe. W następnym meczu, z Bostonem, Bryant odegrał się na kolegach. Już im nie podawał - sam oddał rekordową liczbę 47 rzutów. Trafił tylko 17, a Lakers znowu przegrali.
W szeregi Lakers powoli zaczyna się wkradać nerwowość. Kobe ma pretensje do całego świata. Kiedy kontuzje zmusiły Samaki Walkera i Deveana George'a do opuszczenia kilku meczów, nasz bohater zareagował: - Rozumiem, że jednego bolą plecy, drugiego noga, ale bez przesady - nie są kontuzjowani bardziej niż ja. Daję z siebie wszystko i oczekuję od kolegów takiego samego zaangażowania i poświęcenia.
Faktem jest, że skład Lakers jest bodaj najbardziej nierównym w całej historii NBA. Z jednej strony dwóch najlepszych być może graczy ligi - Shaq i Kobe. Z drugiej - zbieranina przeciętniaków. Trzecie skrzypce w Lakers grają coraz starsi Robert Horry, Rick Fox czy Derek Fisher. Kreowany na gwiazdę Devean George zawodzi. Skład uzupełniają takie asy, jak Slawa Medwiedienko, Michael Madsen, Soumaila Samake czy niejaki Jannero Pargo. Nawet Chicago Bulls byli w lepszej sytuacji - tam Jordan i Pippen mieli do pomocy Horace'a Granta, Billa Cartwrighta, Toni Kukocia, Rona Harpera czy Dennisa Rodmana.
Co dalej? Nic. Choć nigdy w historii nie zdarzyło się, żeby drużyna mająca po 20 meczach ujemny bilans zdobyła tytuł, nie odważymy się na stwierdzenie, że Lakers nie wygrają NBA. Trzy lata temu przegrywali z Portland 15 punktami w czwartej kwarcie decydującego spotkania - mimo to wygrali. Dwa lata temu Shaq i Kobe rozmawiali ze sobą za pomocą mediów - zajmując się grą w "lustereczko, powiedz przecie, kto jest najlepszym koszykarzem na świecie" - mimo to w play off roznieśli wszystkich rywali w drobny mak. W ubiegłym sezonie Shaq z uwagi na bolący palec grał de facto na jednej nodze - mimo to Lakers w męczarniach wyeliminowali Sacramento i znowu sięgnęli po tytuł.
Nowy skrzydłowy Bostonu Vin Baker zapłacił koledze z drużyny Kedrickowi Brownowi 10 tys. dolarów, żeby ten oddał mu koszulkę z nr 42 - bo grał z nim przez całą dotychczasową karierę. Na wiele się to nie przydało, to najgorszy sezon Bakera w życiu.
Żona najlepszego rozgrywającego w lidze Jasona Kidda Joumana spotkała się z prezesem drużyny New Jersey, w której gra jej mąż, i sformułowała kilka postulatów: lepsze miejsca parkingowe dla żon zawodników, więcej darmowych biletów dla członków rodziny, więcej billboardów i reklam z podobizną jej męża. Kiddowi za rok kończy się kontrakt, więc wszystkie postulaty zostały spełnione - nie ma przecież nic gorszego niż niezadowolona żona.
"Niedługo wyzdrowieję. Żona Douga Christie codziennie przychodzi i masuje mój palec" - tak mówił Shaq, kiedy leczył kontuzję swego palca. Doug Christie to obrońca Sacramento Kings, największych rywali Lakers w walce o tytuł. Małżeństwo Christie jest najbardziej zazdrosną o siebie parą w NBA.
3 - tyle punktów rzuciła cała drużyna Denver Nuggets w pierwszej kwarcie meczu z San Antonio.
Nowy center Houston Rockets, Yao Ming, udowadnia niedowiarkom, że potrafi grać w koszykówkę. W konfrontacji z Twin Towers z San Antonio - Timem Duncanem i Davidem Robinsonem - rzucił 27 punktów, miał 18 zbiórek, 3 asysty i 3 bloki.
- Dajcie spokój, przecież ten facet ma 40 lat - center Minnesoty Rasho Nesterović, zapytany, jakie to uczucie zablokować rzut Michaela Jordana.