Pöörażkaa! Estonia - Polska 78:63 - korespondencja

Po meczu, którego można się tylko wstydzić, reprezentacja Polski koszykarzy przegrała w Tallinie z Estonią 63:78 i straciła wszelkie szanse na awans do finałów przyszłorocznych mistrzostw Europy.

W stolicy Estonii jest prawdziwa mroźna zima, śniegu pełno na chodnikach, a jezdnie oblodzone. Coraz bardziej europejski Tallin imponuje liczbą kolorowych szyldów, w których każde słowo wydaje się mieć co najmniej dwie podwójne litery. Dla zespołu koszykarzy z państwa "Poola", jak po estońsku nazywa się Polska, po sobotnim spotkaniu rozpoczęła się chyba prawdziwa polarna zima. A przegrana w niemal wypełnionej, pięknej hali Saku Surhall (7 tysięcy miejsc na dwupoziomowych trybunach plus loże) to była prawdziwa "pöörażkaa".

Transmisji telewizyjnej do Polski nie było, a poza korespondentem "Gazety" nie było w Tallinie żadnego dziennikarza. Tego meczu w Polsce niemal nikt więc nie zobaczy. To chyba dobrze, bo dzięki temu kibice mogą się doszukiwać jakichś dobrych stron. A to niezła gra debiutantów, może średnio niekorzystny wynik. Prawda jest jednak taka, że polska drużyna w Estonii została ośmieszona.

- To było straszne, czegoś takiego dawno nie widziałem - mówił po meczu pod szatnią center Polaków Piotr Szybilski, który w tym meczu - tak jak Jacek Krzykała - nie zmieścił się w składzie (zastąpili ich Szymon Szewczyk i Paweł Wiekiera).

- Trochę wstyd, co? - rzucił po dwóch kwartach prezes Polskiego Związku Koszykówki Marek Pałus. Wtedy nie wiedział, że najgorsze jeszcze przed nami. Wcześniej Polacy mieli ogromne problemy ze zdobywaniem punktów, grali tak jak zwykle ostatnio - czyli chaotycznie, bez dobrych zasłon, powoli i bez agresji w obronie - tylko jeszcze trzy razy gorzej. Rozkładali bezradnie ręce, gdy Estończycy grali na pograniczu faulu, na co pozwolili sędziowie (zresztą jedni z najlepszych w Europie - Fin Jurgebrand i Czech Zachara). Taktyczne proste błędy (brak powrotu do obrony przy kontrach, brak pomocy w normalnej defensywie, nie zauważenie, że kończy się kwarta w obu częściach!) raziły, ale przynajmniej nie rozśmieszały widowni.

Dopiero później miejscowi jasnowłosi kibice mieli ubaw. Zwłaszcza, kiedy koszykarze Dariusza Szczubiała przewracali się o własne nogi, dzięki czemu Estończycy w kontrach mogli sobie urządzić konkurs wsadów. A to Maciej Zieliński nie trafił z metra do kosza, przewrócił się, piłkę zebrał Dominik Tomczyk, podeptał kolegę z Wrocławia, więc leżało już dwóch, a Estończycy spokojnie zdobywali punkty z drugiej strony boiska. Albo trzech Polaków wzajemnie sobie wybijało piłkę w walce o zbiórkę, więc już zrezygnowany Estończyk dostał ją w prezencie i zdobył punkty za darmo. Albo Paweł Szcześniak, który przekozłował całe boisko, żeby włożyć piłkę w ręce Kristjana Kangura. Albo wreszcie w czwartej kwarcie Zieliński rzucał z rogu boiska za trzy punkty i piłka spadła jakieś dwa metry obok kosza...

Polacy mieli 38 procent skuteczności z gry (21/55), 18 razy tracili piłkę i pozwolili rywalom na 48 procent skuteczności oraz dali im ten luksus, że nie musieli nawet jak zazwyczaj szaleńczo rzucać za trzy (Estończycy trafili 10 z 21 trójek).

W ostatniej części po trybunach szła fala, a gracze gospodarzy - którzy są w kryzysie, grają słabo i też mieli przed meczem mizerne szanse na awans - grali na luzie, popisywali się podaniami bez patrzenia i raz po raz testowali wytrzymałość obręczy. Pięć minut przed końcem Martin Müürsepp - zanim wykonał swój wsad - miał tyle czasu, że robił miny do publiczności. Chwilę później było 76:49 i nawet miejscowi dziennikarze obok mnie nie mogli się powstrzymać przed entuzjastyczną radością.

- Tak efektownego zwycięstwa nie mieliśmy dawno - mówił jeden z nich.

- Bałem się, że skończy się różnicą 40 punktów - mówił później Szybilski.

Skończyło się tylko 15, bo rozluźnienie rywali wykorzystali Wojciech Majchrzak, Kordian Korytek i Szymon Szewczyk, którzy zdobyli wszystkie punkty w czwartej kwarcie (Majchrzak 11, Korytek 10, Szewczyk 4). De facto jest to jednak już trzecia kompromitująca klęska Polaków na wyjeździe w tych eliminacjach - po wyraźnych przegranych na Węgrzech (86:101) i na Białorusi (67:78).

Wyniki ostatnich trzech meczów (w środę z Węgrami w Rzeszowie oraz w styczniu we Francji i z Białorusią) nie będą już miały żadnego znaczenia. Może nawet lepiej by się stało, gdyby Polska zajęła (zasłużone) ostatnie miejsce w grupie. W turnieju eliminacyjnym o wejście do eliminacji będzie okazja do wypróbowania niedobitków zdolnej młodzieży, jakie ostały się w naszym kraju. Kiedy po meczu w Tallinie z głośników odezwała się nieśmiertelna grupa Queen, z tekstu przeboju "We are the champions" najdobitniej zabrzmiała tym razem linijka - "No time for loosers" ("Szkoda czasu na przegranych"). Powinni ją teraz nucić prezes Pałus i trener Szczubiał.

Estonia - Polska 78:63.

KWARTY: 21:13, 21:13, 16:12, 20:25.

ESTONIA: Müürsepp 15 (1), Pärn 14 (2), Metstak 11, Kriisa 8 (2), Pehka 5 (1) oraz Tein 11 (2), Kuusmaa 6 (1), Kangur 5, Kikerpill 3 (1), Allingu 0. POLSKA: Korytek 17, Zieliński 9 (1), Wójcik 5, Pluta 4, Szcześniak 0 oraz Majchrzak 16 (4), Tomczyk 6, Szewczyk 4, Szawarski 2, Wiekiera 0.

Pozostałe sobotnie wyniki 7. kolejki grupy D:

Łotwa - Węgry 97:88 (Miglinieks i Skele nie grali), Francja - Białoruś 83:56 (Kul 8, Kriwonos 6).

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.