Największe emocje przeżywa się na Trybunie Kibica
- To najtrudniejsza decyzja w moim życiu - stwierdził 38-letni były medalista olimpijski i mistrz świata żegnając się z kolegami i kibicami na Kubalonce. Pożegnał się zdobywając kolejny złoty medal mistrzostw Polski. Jak zawsze był niedościgniony dla kolegów - zwyciężył z dużą przewagą.
To, co wystarczało na pokonanie polskich zawodników, przestało już jednak wystarczać w Pucharze Świata. Sikora kończy karierę po najsłabszym w karierze sezonie w międzynarodowej rywalizacji. Zaczął w listopadzie od 24. miejsca, ale potem było coraz gorzej. Zajmował lokaty w szóstej, siódmej, raz - nawet w 10. dziesiątce. Sikora był zdruzgotany, w lutym zdecydował się przerwać starty i trenował indywidualnie w Włoszech, licząc, że odrodzi się na MŚ w Ruhpolding. Też się jednak nie udało - najwyżej był 37. w biegu na 20 km, poza tym - 51. i 54. Do zwycięzców tracił po cztery-pięć minut.
- Ten sezon to dla Tomka wielka porażka, kompletnie mu nie wyszedł. Ale widzę, że narasta w nim chęć pokazania, że nie można go skreślać. Medalista olimpijski nie chce kończyć w ten sposób i zapewne będzie ciężko pracować, by wrócić - mówił jeszcze kilkanaście dni temu Zbigniew Waśkiewicz, prezes Polskiego Związku Biatlonu.
Sikora wahał się, ale najwyraźniej uznał, że dalsze próby nie mają sensu. Dla niego już poprzedni sezon był nieudany - w 2011 r. zajął na finiszu PŚ dopiero 29. miejsce w klasyfikacji generalnej, najgorsze od dziewięciu lat. - Sezon był nieudany, ale nie czuję wypalenia, tylko chęć udowodnienia, że wciąż potrafię - mówił wtedy w wywiadzie dla "Gazety". Ale stawiał warunek: - Jeśli kolejny sezon znów będzie słaby, odejdę.
I słowa dotrzymał.
Koniec jego kariery to koniec epoki w polskim sporcie zimowym. Dzięki Sikorze przez lata emocjonowaliśmy się nie tylko skokami narciarskimi (Małysz), a potem biegami (Kowalczyk). Na igrzyskach w Turynie w 2006 r. Sikora odniósł największy swój i polski wówczas sukces - zdobył srebrny medal. Złoto przegrał z Niemcem Michelem Greisem na ostatnim strzelaniu, spudłował w ostatniej, 20. próbie. Za plecami Polaka finiszował Ole Einar Bjoerndalen, norweska legenda biatlonu, który wielokrotnie chwalił Sikorę, doceniał go jako przeciwnika. Poza tym, był Sikora mistrzem świata (jako młokos w 1995 r), a także wicemistrzem (2004) i brązowym medalistą w drużynie (1997). 23 razy stawał na podium PŚ, wygrał pięć zawodów, po raz ostatni cztery lata temu w Szwecji. W 2009 r. zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej i przez kilka tygodni biegał w żółtej koszulce lidera PŚ. To właśnie tamten sezon, osiągnięty już w wieku 35 lat, dawał mu długo nadzieję, że jeszcze się odrodzi.
Na początku kariery trenerem Sikory był Aleksander Wierietielny, obecny szkoleniowiec Justyny Kowalczyk. Największe sukcesy odnosił jednak z Ukraińcem Romanem Bondarukiem, który odszedł z kadry po nieudanych igrzyskach w Vancouver.
Sikora poza biatlonowymi trasami był jednym z najskromniejszych polskich sportowców. Nigdy nie pozował na gwiazdę, nie wywyższał się, z wielkim szacunkiem wypowiadał się o rywalach. Trzeba było ciągnąć go za język, żeby powiedział coś o sobie. Najlepiej zawsze czuł się z żoną i dziećmi w rodzinnym Wodzisławiu.
Srebrny medal z igrzysk w Turynie zlicytował na cel charytatywny. Gdy usłyszał o młodym biatloniście Tomaszu Dudku, który w wyniku nieszczęśliwego wypadku został postrzelony w głowę na treningu, od razu zdecydował się mu pomóc.
Na pytanie, co będzie teraz robił, odparł: - Odpocznę.
Od 19 lat, co sezon, pokonywał na nartach ok. 7 tys. kilometrów i oddawał 6 tys. strzałów do tarczy.