Final Four siatkarzy. Ile Skra Znaczy w Europie

Finał Ligi Mistrzów był piękny i dramatyczny, stał na kapitalnym poziomie sportowym, zapadł w pamięć także z powodu łez bełchatowskich siatkarzy, którzy czuli, że od zwycięstwa dzieliły ich drobiazgi okiem nieuzbrojonym niedostrzegalne. Z tym większą przykrością słucham i czytam komentatorów usiłujących sprowadzić wspaniały spektakl do sędziowskiej pomyłki, by wmówić kibicom, że Skra została obrabowana.

Podyskutuj o felietonie na blogu Rafała Steca

Otóż nie została. Przeciwnie, do finału siatkarze zostali przez działaczy zaniesieni na rękach.

Zobacz wideo

W pierwszej rundzie nie wygrali nawet swojej grupy, do awansu wystarczyło im wyprzedzić przeciętniutkie ACH Volley Ljubljanę oraz Budvanską Rivijerę.

Z drugiej rundy, w której trzeba już przetrwać ciężki dwumecz, zostali zwolnieni.

Z trzeciej rundy, w której skala trudności jeszcze wzrasta, zostali zwolnieni.

W ostatecznej rozgrywce byli gospodarzami.

W półfinale dostali jako rywala Arkas Izmir, uczestnika łódzkiego turnieju bezapelacyjnie najwątlejszego, choć elementarna sportowa logika nakazywałaby raczej rozstawić tworzące drugą parę Zenit Kazań i Trento, czyli najmocniejsze kluby poprzedniej edycji Ligi Mistrzów.

Turków złamali bełchatowianie w trzech setach, a potem mieli więcej czasu na regenerację sił niż mistrzowie Rosji i mistrzowie Włoch, bowiem na boisko wskoczyli wcześniej.

Słowem, drogę na szczyt przebyli w lektyce. Trudno sobie wyobrazić przywileje, które jeszcze bardziej by ją uprzyjemniły. Wolny los w finale?

Trudno też sobie wyobrazić, co musi się wydarzyć, by Skra wreszcie zdobyła upragnione trofeum, skoro nie udało się w okolicznościach tak sprzyjających. I pomimo trzech meczboli w finale.

Piszę to z bólem, bo nie chcę kwestionować wysiłku Bogu ducha winnych siatkarzy, ale prawda jest brutalna: do zdobycia klubowego wicemistrzostwa Europy wystarczyło im zdystansować reprezentantów Czarnogóry (15. miejsce jej ligi w rankingu CEV), Słowenii (11.) oraz Turcji (7.). Nie musieli pokonać żadnej wielkiej firmy. Nadal są najbardziej faworyzowaną drużyną na kontynencie.

W pięć lat zorganizowali turniej finałowy trzykrotnie, choć wszystkie inne miasta czyniły to po jednym razie. Na boisku nigdy doń nie awansowali, w rundach pucharowych wygrali w tym okresie siedem z 14 meczów. Intuicja podpowiada nam, że należą do ścisłej czołówki, ale nigdy tego nie udowodnili. Ilekroć wpadali w Final Four na Rosjan, przegrywali. A zawsze działo się to w ich hali.

Pokręcone, zachęcające do notorycznego kombinowania siatkarskie regulaminy wyprodukowały już mnóstwo paradoksów. Kolejny polega na tym, że choć Skra jest multimedalistą Ligi Mistrzów (brąz, brąz, srebro), to jedynymi polskimi klubami, które własnoręcznie przebiły się do turnieju finałowego, pozostają Mostostal Kędzierzyn i Jastrzębski Węgiel. Na drugi stopień podium się nie dostały, ale sportowo osiągnęły więcej.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.