Widzew - Polar 2:0 w Pucharze Polski

Widzewiacy nie mają litości dla swoich kibiców, którzy nie dość, że przez dwie godziny musieli marznąć, to jeszcze oglądali fatalną grę drużyny

Dwa gole zapasu przed rewanżowym spotkaniem to sporo, ale na pewno trudno być zadowolonym z tego, co zaprezentował wczoraj Widzew. Rywalem łodzian była przeciętna drugoligowa drużyna, która jednak po przerwie napędziła im sporo strachu. Spotkanie pokazało też, co obecnie jest największym problemem zespołu - to przygotowanie fizyczne. Co z tego, że praktycznie każdy widzewiak przewyższał umiejętnościami przeciwnika, skoro braki szybkościowe, a w końcówce też kondycyjne nie pozwoliły im tego w pełni wykorzystać.

Kolejny problem to fatalna skuteczność napastników - sam Piotr Włodarczyk powinien zdobyć przynajmniej pięć goli, a z trudem raz trafił do siatki. Ze stuprocentowych sytuacji zmarnowanych przez podopiecznych Franciszka Smudy wynikałoby, że bohaterem meczu był Krzysztof Osiński, bramkarz gości. Tyle tylko że na jego wysoką notę zapracowali przede wszystkim łodzianie: Batata, Darci Monteiro, Włodarczyk czy Miodrag Andjelković. Na przykład obaj Brazylijczycy po przerwie mieli przed sobą tylko Osińskiego, ale uparli się chyba, żeby zrobić mu krzywdę, bo strzelali prosto w niego. A czasu mieli bardzo dużo, bo w pobliżu nie było żadnego obrońcy.

Początek spotkania był zaskakujący, bo odważnie grająca drużyna z Wrocławia zaatakowała łodzian już na ich połowie. Ci długo nie potrafili sobie z tym poradzić, więc okazji było jak na lekarstwo. Chwilami trzeba się było zastanawiać, która drużyna gra w I, a która w II lidze. Piłkarze Polaru grali bowiem z widzewiakami w popularnego "dziadka".

Dopiero w końcówce łódzcy obrońcy wyszli dalej od bramki, przez co od razu zwiększyła się liczba stwarzanych przez Widzew sytuacji. Dwie znakomite zmarnował Włodarczyk, ale widać pamiętał, że do trzech razy sztuka, bo po dośrodkowaniu Giuliano z bliska wreszcie trafił głową do siatki.

Po przerwie animuszu gospodarzom wystarczyło na 20 min. To wtedy właśnie Batata, Monteiro i Włodarczyk zaprzepaścili znakomite szanse.

Później zrobiło się bardzo nerwowo, bo wrocławianie przejęli inicjatywę. Aż żal było patrzeć, jak większość łódzkich zawodników słabnie w oczach. Giuliano wręcz słaniał się na nogach, podobnie jak Andjelković i Tomasz Ciesielski. Na szczęście Polar atakował zbyt małą liczbą zawodników. Mimo to wrocławianie mieli dwie niezłe szanse, lecz niebezpieczeństwo zażegnał dobrze grający na pozycji stopera Maciej Terlecki.

Gdy widzowie z utęsknieniem czekali już na ostatni gwizdek arbitra, najbardziej doświadczony w Polarze Marek Grabowski (38 lat) podał piłkę Rafałowi Grzelakowi, a ten z ostrego kąta mocno strzelił w tzw. krótki róg, rehabilitując się za wcześniejsze kiksy. Osiński też nie spodziewał się chyba, że łódzkiego pomocnika stać na takie uderzenie, bo nie interweniował.

W rewanżu faworytem jest Widzew, ale trzeba pamiętać, że już kiedyś drużyna z al. Piłsudskiego pokonała w Pucharze Polski II-ligowy RKS Radomsko, by w rewanżu przegrać 0:2.

Widzew - Polar Wrocław 2:0 (1:0)

1:0 - Włodarczyk (40.). 2:0 - Grzelak (89.).

Widzew: Robakiewicz - Ciesielski, Stasiak, Terlecki, Monteiro Ż - Giuliano (85. Hermes), Batata, Rachwał (63. Seweryn), Grzelak - Andjelković (73. Dymkowski), Włodarczyk.

Polar: Osiński - Kubscher, Solarz, Żelasko - Lis, Juraszek, Hirsch (90. Koselski), Grabowski Ż, Ogórek (46. Pawlak) - Żabski (85. Kruszelnicki Ż), Ozimina.

Sędziował: Mirosław Ryszka (Warszawa).

Widzów: 1,5 tys.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.