Rajd Dakar 2012. Historyczny triumf Polaka omal niezauważony

28-letni Dariusz Rodewald jest pierwszym Polakiem, który wygrał Rajd Dakar. Jego sukces niemalże nie został zauważony przez polskie media, a wszystkiemu winna... holenderska licencja rajdowa. Z tego powodu w oficjalnych materiałach Dakaru 2012 i na stronie internetowej, występował on jako Holender, a nie Polak.

Więcej o Rajdzie Dakar czytaj na blogu "Piach i szutry" ?

Szerzej zauważono jego narodowość, dopiero na mecie przy odbieraniu pucharów, na którym Rodewald wystąpił z Polska flagą. - Początkowo nawet o tym nie wiedziałem, zorientowałem się po jakimś czasie, kiedy zobaczyłem przypadkowo, że w telewizji jestem wymieniany jako Holender - opowiada Rodewald. - Aby zrobić polską licencję musiałbym specjalnie przyjeżdżać do kraju, a u nas w firmie jest osoba, która zajmuje się załatwianiem papierów, więc nie było z tym kłopotu - tłumaczy.

Jacek Konopacki: Jakie to uczucie być pierwszym Polakiem, który wygrał Rajd Dakar?

Dariusz Rodewald*: - Przyznam szczerze, że dziwne. Na początku nawet się nad tym nie zastanawiałem, wiedzieliśmy, że prowadzimy i możemy wygrać, ale jakoś to nas nie docierało. Kiedy przekroczyliśmy metę, zobaczyliśmy kamery, tłumy ludzi - wszyscy się cieszyli, a my jeszcze nie mogliśmy w to uwierzyć. Siedzieliśmy z dwie minuty w ciszy w kabinie, bo trzeba było się z tym oswoić. Dopiero później do mnie dotarło, że rzeczywiście jeszcze nikt z Polski nie zajął nigdy pierwszego miejsca.

Spodziewaliście się, że będzie tak dobrze?

- Wiadomo, że każdy kto startuje w Dakarze chce powalczyć przynajmniej o pierwszą dziesiątkę, bo to już jest coś. Nie powiem, że nie myśleliśmy o wygranej, byliśmy bardzo dobrze przygotowani, postawiliśmy wszystko na jedną kartę, pracowaliśmy na to bardzo ciężko. Ostatnie pół roku przed rajdem od 7 do 22 nie wychodziłem z warsztatu. Razem z dwoma kolegami, z którymi na stałe pracujemy przy samochodach, od rana do nocy dłubaliśmy, a po godz. 16-17 przychodził jeszcze cały team, który już skończył swoją pracę, aby nam jeszcze pomagać. Ostatków przed rajdem, to nawet nie chcę wspominać, bo nawet niedziele zaliczaliśmy w warsztacie, aby wszystko dokończyć. Mieliśmy dużego sponsora - Petronas - i wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik, nie mogło być mowy, że coś z samochodem będzie nie tak. Zresztą nie tylko z samochodem, chodziliśmy też dwa, trzy razy w tygodniu na siłownię, żeby wzmocnić kręgosłup, złapać kondycję i być maksymalnie gotowym do rajdu. Aby nie było żadnego ryzyka, bo przecież rajd musi wytrzymać i samochód i człowiek.

Jechaliście więc z nastawieniem walki o zwycięstwo?

- Mówiliśmy nawet między sobą, że jeśli nie uda się w tym roku, to już chyba nigdy się nie uda (śmiech). Poszło nawet lepiej niż się spodziewaliśmy, wystartowaliśmy jako potęga: pięć samochodów rajdowych, do tego sześć ciężarówek serwisowych i dwa jeepy, to jest siła. Założenie było takie, że trzy samochody walczą o najlepszy wynik, a dwa pozostałe im pomagają na trasie, to był taki szybki serwis, zanim dojedzie właściwa ciężarówka naprawcza. Oni jechali dla nas, jak się coś działo to najpierw nam pomagali, a dopiero później walczyli o swój wynik. Udało się świetnie bo wszystkie samochody dojechały do metry i to z naprawdę dobrymi czasami. Wystarczy powiedzieć, że zajęliśmy dwa pierwsze miejsca i to z duża przewagą [zwycięzcy o prawie godzinę wyprzedzili drugich na mecie i o prawie dwie trzecich - red.]. A szczerze mówiąc ostatnie dni jechaliśmy spokojnie, z głową, bez ryzyka, mieliśmy duża przewagę, a Dakar to nie jest rajd dla "nerwusów", to są dwa tygodnie ścigania i trzeba cały czas uważać. Jeden błąd może przecież wykluczyć cię z wyścigu.

Czy to rzeczywiście wyjątkowy rajd, czy po prostu kolejny wyścig taki jak każdy inny?

- Dakar zawsze będzie Dakarem, chodzi o prestiż, ale nie tylko. Trasa jest bardzo ciężka, zawsze coś zaskakuje, a odcinki są takie, że momentami myślisz, że tędy nie da się przejechać, czasami zamyka się oczy i po prostu jedzie. Poza tym to największy rajd, no i atmosfera jest wyjątkowa. Tamtejszych fanów nie da się do niczego porównać, to są fanatycy. W ostatnim dniu, kiedy już po podium odwiozłem auto na parking i musiałem wracać przez tłum ludzi, to szło ze mną czterech ochroniarzy, a i tak myślałem, że mnie rozbiorą. Wszyscy chcieli mnie dotknąć, takiego czegoś nie spotyka się nigdzie indziej.

To był już twój trzeci Dakar, co się zmieniło - poza trasą - co cię najbardziej zaskoczyło?

- W każdym roku jest coś nowego. Teraz najbardziej zdziwiłem się trasą w Peru. Spodziewałem się, że będzie to raczej płaski spokojny teren, a tam sypki piasek, wydmy i bardzo ciężkie odcinki, to był prawdziwy Dakar. Argentyna bardziej nadaje się do rajdów WRC, niektórzy kierowcy mówili, że jechali na odcinku nawet ponad 200 km na godzinę, to nie jest trasa na Dakar - prosta, równa droga jest nudna. My najbardziej lubimy trudne odcinki to jest najlepsze.

Najtrudniej było jednak w Andach, gdzie trasa szła na wysokości ponad 4 tys. m n.p.m. Sam przejazd na jest ciężki, wiele osób ma problemy - boli głowa, pojawiają się wymioty, ciężko oddychać - a co dopiero zmiana opony w takich warunkach, można wypluć płuca. Nam na szczęście udało się przejechać bez przygód, ale od innych słyszałem, że zmieniali koło w ciężarówce prawie dwie godziny.

Hołowczyc wrócił z Dakaru. 'Losera tak witacie? To co będzie jak wygramy?'

Największa przygoda na trasie?

- Na jednym odcinku próbowaliśmy ściąć, żeby było szybciej i nie wyszło to nam na dobre. Niespodziewanie okazało się, że na drodze jest niewidoczny wcześniej rów, głęboki na dwa metry, było już za późno na hamowanie więc zaryliśmy dziobem. Już myślałem, że będziemy dachować, bo ciężarówka była niemalże w pionie. Na szczęście utrzymaliśmy się na kołach. Mamy system kamer pod samochodem, a w kabinie są dwa monitorki do podglądu, więc od razu zacząłem sprawdzać, czy wszystkie podzespoły działają, czy nic się nie uszkodziło, bo wtedy trzeba się zatrzymać i naprawiać, a każdy przystanek to przecież strata czasu. Auto było uszkodzone, ale nadawało się do jazdy, więc zapadła szybka decyzja - jedziemy dalej. Było gorąco, ale dotarliśmy do mety bez problemu.

Ale zdarza się, że trzeba jednak naprawiać coś w trakcie ścigania.

- Tak, ale przeważnie są to szybkie i drobne roboty, wtedy najważniejsza jest improwizacja. Na wydmach mieliśmy taki przypadek, że uszkodził się włącznik główny prądu i wszystko w samochodzie siadło, była szybka interwencja, urwałem wszystkie przewody, połączyłem i pojechaliśmy dalej. Dopiero na biwaku robi się wszystko tak jak ma być, na trasie nie ma na to czasu, ważne aby dojechać do mety.

Twoja prawdziwa praca zaczyna się tak naprawdę w nocy.

- Tak. Wieczorem to ja jestem odpowiedzialny za samochód, pracuje ze mną na stałe dwóch mechaników, a jeśli jest coś poważniejszego to jeszcze dwóch specjalistów, ale to podejmuję decyzje co i jak robić. Jedną noc miałem taką, że jak skończyliśmy naprawę, była już 6.30 rano, przebrałem się tylko w kombinezon, położyłem koło samochodu, a pół godziny później wstał kierowca, zbudził mnie i pojechaliśmy na następny odcinek. Średnio spałem na szczęście trochę dłużej, około pięciu godzin.

A co robisz w trakcie odcinka, oczywiście poza ewentualnymi naprawami?

- Steruję systemem ciśnienia opon w zależności od nawierzchni i sprawdzam wszystkie liczniki np. ciśnienia oleju, czy grzania silnika. Normalnie nie zwraca się na to uwagi, ale w tak ekstremalnych warunkach wystarczy pozornie niegroźna, najmniejsza awaria, parę minut zagapienia i można zapłacić silnikiem. Cały czas trzeba być napiętym i dokładnie wszystko kontrolować. Poza tym teraz mamy też wspomniany system kamer i to także nadzoruję.

W razie czego możesz też prowadzić samochód?

- Tak. Zgodnie z przepisami w ciężarówce musi być druga osoba - poza kierowcą, która ma taką licencję. To na wszelki wypadek, gdyby jemu coś się stało, ktoś musi dojechać do mety. Miałem już w życiu dwie takie sytuacje, kiedy musiałem dokończyć odcinek, bo kierowcę zabierano. O licencję nie jest łatwo, bo to nie tylko dokumenty, ale także testy fizyczne - czyli pedałowanie na rowerku tak długo, aż padniesz i dodatkowo chyba wszystkie możliwe badania. Nie jest tak, że każdy może pojechać.

Auto nie ma przed Tobą żadnych tajemnic, bo jesteś też jego konstruktorem.

- Rzeczywiście, razem z dwoma kolegami na stałe od początku budowy się tym zajmujemy. Szef [Jan de Rooy, menedżer teamu - red.] wymyśla jakiś patent, udogodnienie, coś nowego, a my wkraczamy do akcji i wprowadzam to w życie.

Już myślicie o kolejnym Dakarze?

- Na początku czeka nas analiza, co się stało na trasie, co się zepsuło, co można zmienić żeby było lepiej w przyszłości itd. Za kilka dni będę robił listę wszystkich awarii, błędów, o czym zapomnieliśmy, bo wiadomo, że to zawsze się zdarza. Do kolejnego Dakaru jeszcze daleko, ale myślę, że wystartujemy, w międzyczasie czekają nas jeszcze inne starty w mniejszych rajdach, to najlepsza okazja, aby wszystko sprawdzić, przetestować siebie i samochód w warunkach bojowych, w stresie, na trasie.

* Dariusz Rodewald: Mechanik pochodzący z Olesna na Opolszczyźnie. Od najmłodszych lat interesował się samochodami i mechaniką, a pasję tą zaszczepił w sobie w oleskim klubie garbusiarzy. Do zawodowego ścigania trafił przypadkowo: kilka lat temu wyjechał do Holandii, gdzie podjął pracę w firmie znanego kierowcy terenowego Jana de Rooya (wygrał Rajd Dakar w 1987 roku), która zajmuje się m.in. przygotowywaniem samochodów do startu w rajdach terenowych. Praca Rodewalda tak spodobała się szefowi, że ten zaproponował mu start w jego załodze Rajdzie Dakar 2008. Wyścig został jednak odwołany z powodu zagrożenia terrorystycznego, a na debiut w Dakarze Rodewald musiał poczekać dwa lata. Dwa pierwsze starty w 2010 i 2011 roku nie były udane, bo załoga Polaka musiała wycofać się z rywalizacji. Za trzecim razem jadąc wraz z holenderskim kierowcą Gerardem de Rooy i belgijsim nawigatorem Tomem Colosoul wygrali klasyfikację generalną samochodów ciężarowych.

Na koncie ma także inne sukcesy m.in. zwycięstwo w Rajdzie Africa Race, drugie miejsce w Rajdzie Silk Way i trzecie w Rajdzie Transorientale. Ma 28 lat, wraz z żoną i dwoma synami na stałe mieszka w Holandii.

Hołowczyc i nie tylko czyli Polacy na Dakarze [ZDJĘCIA]

Więcej o:
Copyright © Agora SA