Pierwsze mecze NBA: porażka Lakers!

Po meczu nie do oglądania mistrzowie NBA Los Angeles Lakers przegrali na inaugurację rozgrywek z San Antonio Spurs 82:87. Lakers grali bez kontuzjowanego Shaquille'a O'Neala i zdyskwalifikowanego na sześć meczów za bójkę Ricka Foksa.

- Mam nadzieję, że wszyscy oglądając ten mecz bawili się tak dobrze, jak ja prowadząc zespół - sarkastycznie podsumował trener Lakers Phil Jackson. Ogolony tym razem na gładko znakomity trener zwykle nie ujawnia żadnych emocji podczas meczu, ale tym razem telewizyjne kamery wyłapały kilka razy jego wyraźnie zdegustowaną minę.

Mistrzowie NBA zanotowali katastrofalną skuteczność z gry - 31,8 procent, tylko Kobe Bryant zdobył więcej niż 11 punktów (27 - ale trafiając tylko 9 z 29 rzutów z gry i wykonując mnóstwo wariackich akcji), a na dodatek nie mieli praktycznie żadnych szans na zwycięstwo. W kluczowych momentach drugoplanowi koszykarze Lakers tacy jak Devean George czy Stanisław Miedwiedienko popełniali kardynalne błędy. Ukrainiec na przykład w jednej z akcji rzucił się jak szalony na piłkę uciekającą na aut i podał ja prosto pod własny kosz w ręce rywala, który zdobył łatwe punkty. Problem w tym, że gdyby pozwolił piłce opuścić boisko, aut byłby dla Lakers.

Wynik był w miarę wyrównany, gdyż Spurs grali równie źle (36,6 proc. z gry) i ich lider Tim Duncan niemal w ogóle nie mógł trafić do kosza (3 na 14 z gry, 14 punktów).

- To było paskudne i okropne. Cieszy mnie tylko zwycięstwo - kręcił głową trener Ostróg Gregg Popovich. Mógł być jednak zadowolony z dwóch nowych zawodników w zespole z San Antonio. W czwartej kwarcie o wyniku przesądziły przechwyty i zagrania dwójkowe Speedy Claxtona (13 punktów) i debiutującego w NBA Argentyńczyka Emanuela Ginobiliego (7 pkt., 2 zbiórki, 3 asysty, 4 przechwyty, 1 blok).

Gra Lakers była tak fatalna, że goszczący w studiu TNT wiceprezes tego klubu Magic Johnson nie chciał nawet się nad tym rozwodzić. Stwierdził tylko całkiem poważnie, że spodziewa się aż czterech kolejnych porażek Lakers na początek sezonu (w kolejnych meczach mistrzowie NBA grają z Portland, LA Clippers i znów z Portland). Nikt z obecnych w studiu - a w roli fachowców wystąpili Charles Barkley i Kenny Smith - nie protestował.

We wcześniejszym meczu Orlando Magic pokonali Philadelphia 76ers dzięki znakomitej grze w czwartej kwarcie Tracy'ego McGrady. Bardzo dobrze spisywał się występujący po raz pierwszy po długiej przerwie Grant Hill, który grał jako rozgrywający (18 punktów, 7 asyst, 6 zbiórek). Zupełnie nie było po nim widać śladów trzech operacji kostki, jakie przeszedł w dwóch ostatnich latach. Allen Iverson trafił zaledwie 7 z 25 rzutów z gry (18 punktów).

Trzeciemu meczowi wtorku nikt właściwie nie poświęcił większej uwagi. W studiu TNT trwały wzajemne docinki, kilka minut poświęcono na tkliwe wynurzenia Magica na temat jego choroby. Migawki z meczu w Sacramento, gdzie Kings zmiażdżyli Cleveland Cavaliers pojawiły się tylko na chwilę. - Wszyscy są faworytami w meczu z Cleveland - podsumował Barkley. - A kiedy my gramy z Golden State? Albo z Denver? Magic, przecież dokopalibyśmy im, co nie? - chandryczył się Sir Charles, w jak zwykle dobrym humorze.

Wyniki wtorkowych meczów:

Orlando Magic - Philadelphia 76ers 95:88

Sacramento Kings - Cleveland Cavaliers 94:67

Los Angeles Lakers - San Antonio Spurs 82:87

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.