Minister sportu Joanna Mucha dla Gazety Sport.pl: Duży trup w jednej szafie

Piramida sportu ma w Polsce bardzo dziwny kształt. Cherlawa na dole, rozbuchana w środku, krucha na czubku - uważa minister Joanna Mucha i chce to zmienić. Ale nie szybko

Zero kontrowersji, żartów i luzu? To nie Facebook/Sportpl ?

O tym, że zostanie ministrem sportu, dowiedziała się w przeddzień ogłoszenia składu rządu. - Wcześniej tylko domyślałam się, że otrzymam taką propozycję - mówi Mucha. W sporcie nie będzie więc natychmiastowych zmian, bo minister debiutant musi się zapoznać z nową dla siebie dziedziną życia. Najważniejszą zmianą jest więc na razie wyrzucenie za okno ciastek z ministerialnego stołu i zastąpienie ich surową marchewką, jabłkami i porem, czyli zdrową żywnością. I rzucenie palenia przez samą minister.

Przemysław Iwańczyk, Radosław Leniarski: Proszę zamknąć oczy - jakie wydarzenie sportowe ma pani pod powiekami?

Joanna Mucha: Widzę moją małą salę gimnastyczną w Płońsku. Nasze treningi, fikołki bez materacy, czuję uderzenie pasa przez plecy, mocne uderzenie. Pierwsze sekcje sztuk walki działały trochę inaczej niż te obecne.

Była to twarda szkoła wychowania fizycznego?

- Twarda. Więcej szczegółów nie zdradzę, bo bardziej pasowałyby do czołówki "Faktu". Były to porządne treningi, dobre, mocne. Wymagające. Można było zejść z sali, dopiero gdy się mdlało.

Domyślamy się, że taka szkoła wychowania fizycznego przydaje się w polityce.

- Hartuje.

W TVN zasugerowała pani, że zna przyszłość PZPN.

- Nie mam wiedzy, co się będzie działo w PZPN, ale rozważam kilka scenariuszy. Najbardziej prawdopodobny to taki, że prezes Grzegorz Lato zostaje na stanowisku do końca Euro 2012. Staram się tak prowadzić działania związane z PZPN i UEFA, aby pomagać tym scenariuszom, które są lepsze dla polskiej piłki.

Kto pisze te scenariusze?

- Życie.

Dotąd działania ministrów sportu w stosunku do PZPN cechowała niemoc.

- Nie mówmy o niemocy, bo to doprowadza mnie do furii. Mówmy o braku narzędzi. PZPN jest bytem autonomicznym, zewnętrznym. To tak jakby przyszedł do mnie telewidz i zażądał zmiany szefa lub zarządu telewizji niepublicznej. Nie mam takich możliwości i minister kultury też takiej możliwości nie ma. Ja mogę ingerować w związki tylko na określonych zakresach. Te możliwości są wykorzystywane, ale są za wąskie, aby dały efekty. Nie lubię działań pozornych.

A więc obecna kontrola w PZPN to tylko popukiwanie w ściany, by sprawdzić, czy pod farbą nie ma próchna?

- Jest to odpowiedź na oczekiwania sejmowej komisji sportu, której przedstawiciele zdecydowali się na ruchy pozorne. Ja nie mam atencji do tego typu działań, ale wyszłam im naprzeciw. Nie sądzę, aby w papierach PZPN można było znaleźć dowody na nielegalne działania związku.

Nie palę się do spotkań z członkami PZPN. Na razie spotkałam się w Kijowie w kuluarach z prezesem Grzegorzem Latą, Franciszkiem Smudą, Michałem Listkiewiczem i przedstawicielami UEFA. Skupiam się na szukaniu niestandardowych rozwiązań.

Stadion narodowy pozostaje bez umowy z PZPN, związek nie chce tam grać meczów reprezentacji. Co zrobić?

- Błąd został popełniony na samym początku, gdy decydowano o budowie Stadionu Narodowego. Wtedy można było doprowadzić do zawarcia umowy. Ale jestem przekonana, że działacze z PZPN potrafią liczyć. Gdy będą mieli do zorganizowania mecz Polska - Anglia w eliminacjach do mundialu i jednocześnie możliwość zarobienia na nim 6 mln zł, a na każdym innym obiekcie zarobiliby połowę, to zdecydują się na Warszawę. Jeśli będą mieć alternatywę, że albo zagrają na Narodowym i podpiszą umowę na inne mecze, albo nie rozegrają na tym stadionie meczu z Anglią, wierzę, że podejmą właściwą decyzję.

Czyli staną przed wyborem transakcji wiązanej.

- Nie może być tak, że PZPN będzie wybierał z ciasta tylko rodzynki. To musi być relacja fair. Inaczej stadion będzie w większym stopniu areną niż obiektem sportowym.

Trudno będzie sprawić, aby stadion zarobił na siebie. Jest za mały na finał Ligi Mistrzów, nie ma bieżni.

- Ale ma olbrzymie przestrzenie biurowe. Będzie sponsor tytularny.

Jaki?

- Nie mogę powiedzieć, ale jest blisko rozstrzygnięcia. Dlatego jestem przekonana, że stadion będzie generował zyski. Mam nadzieję, że zostaną one przeznaczone na zagospodarowanie 33 ha wokół na przestrzeń sportową.

Czy prawdą jest, że luksusowe loże na Narodowym wykupią spółki skarbu państwa?

- Nie wykluczam takiej możliwości. Ale nawet jeśli są takie pomysły, jeszcze daleko do ich realizacji. Byłaby to umowa sponsorska, a nie po prostu przekazanie pieniędzy przez spółki.

Minister Drzewiecki chciał za swojej kadencji, aby spółki skarbu państwa nie wiązały się z zawodowymi klubami. Jakie jest pani zdanie?

- Krótka rozmowa z ministrem skarbu wskazała, że chce on uporządkować tę przestrzeń. Spółki będą miały możliwość zaangażowania się w sport, ale w bardzo zorganizowany sposób, a nie chaotyczny, jak do tej pory.

Co skłoniło panią do przyjęcia funkcji ministra sportu?

- Lubię wyzwania, a Polskę czekają dwa wielkie wydarzenia: Euro i igrzyska olimpijskie. Jest duża sfera do uporządkowania: finansowanie i organizacja sportu. Są to działania systemowe, koordynacyjne, w czym ja się dobrze czuję. Mamy całkiem spory budżet, bez wielkiego sformalizowania rozdziału tych środków. Teraz ta alokacja jest zła, a niewiele przepisów mnie ogranicza, aby postawić ten system z głowy na nogi.

A czy sport stoi na głowie?

- Na pewno są złe proporcje rozdziału akcentów. Gdy porównujemy sport do piramidy, gdzie na dole jest sport powszechny, w środku uzdolniona młodzież, a na samej górze wyczyn, to nasza piramida ma bardzo dziwny kształt. Ma kruchą podstawę, środek jest rozbuchany przez tzw. działaczy, z kolei góra skarlała, choć jeśli chodzi o inwestycje, ma świetną sytuację. Związki źle wykorzystują pieniądze. Zdarza się, że naciągają ministerstwo na organizację kosztownych imprez, na przykład dla dwóch osób, bo i o takich przypadkach się dowiedziałam. Organizator musi zapewnić 20 proc. kosztów, ale nikt nigdy nie sprawdzał, czy faktycznie tak robi.

Finansowanie sportu wymaga strategii. Przemyślenia, na jakich dyscyplinach nam zależy. Należy upowszechniać sport, dawać poczucie dumy ze zwycięstw Polaków, ale należy też spojrzeć na inne aspekty. Na razie nie wiemy, do czego dążymy, co chcemy osiągnąć.

A czy pani ma pomysł?

- Ja mam zarys ogólnej sytuacji, ale tej wizji nie stworzy Joanna Mucha, która przyszła z zewnątrz i nie ma doświadczenia. To jest wizja, którą stworzą ludzie świetnie znający się na sporcie. Oni ustalą kryteria. Potem zdecydujemy, co jest dla nas istotne, co chcemy osiągnąć.

W ministerstwie pracuje już taka grupa ekspertów.

- Żeby rządzić tak obszerną dziedziną jak sport, trzeba mieć ludzi, do których ma się zaufanie. Szukam takich, jestem po pierwszych rozmowach. W trzy tygodnie odbyłam w tej sprawie przynajmniej kilka spotkań. Wybieram tych, w których kompetencje wierzę i wiem, że będzie mi się z nimi dobrze pracowało.

Na pani biurku są pewnie stosy podań, w których każdy argumentuje, że jemu należy się najwięcej.

- Nie, nie ma. W tym roku postanowiłam podpisać wnioski, mniej więcej w tym samym trybie, w jakim wpływały one w poprzednich latach i tak naprawdę od dziesięcioleci. Obowiązuje stary system. Rewolucji na razie nie będzie, być może będą jakieś zmiany kosmetyczne. W dwa tygodnie nie przygotujemy strategii, ale będzie ona obowiązywała za rok.

Który sport według pani ma status narodowego?

- O to trzeba pytać Polaków, który sport ich emocjonuje, który można uprawiać masowo. Np. siatkówka znajdzie się w tym gronie z obu powodów. Uprawiana jest powszechnie i mamy sukcesy. Na pewno nie będzie w tym gronie np. Formuły 1. Przede wszystkim dlatego, że nie mamy warunków, aby się nią zajmować. To są dwa skrajne przykłady. W środku znajdzie się grupa dyscyplin stojących pod znakiem zapytania. Są też sporty będące bardziej rywalizacją lub grą zręcznościową. Tutaj trzeba się zastanowić, czy one na pewno powinny być finansowane przez państwo. Są też dyscypliny widowiskowe, które mogą przyciągnąć sponsorów, i takie, które nie mają na to najmniejszej szansy. Pieniądze trzeba inwestować w jak najbardziej efektywny sposób i nie dokładać tym, którzy już mają.

Chcemy być dumni z polskiego sportu i jeśli mamy kadrę, która zdobywa medale, nie widzę powodów, żeby tych dziedzin nie wspierać.

Wspominała pani o siatkówce, ale konkretnie pojawił się apel, aby siatkarze byli traktowani tak samo jak członkowie klubu Londyn 2012. Czy po awansie do igrzysk będą dostawać duże pieniądze ministerialne, mimo że już zarabiają sporo?

- Dlatego wspomniałam o sponsoringu. Nie wiem, jak to funkcjonuje w innych krajach, ale dla mnie dziwna jest sytuacja, że klub inwestuje w zawodników, a oni później zabierają środki od sponsorów wyłącznie dla siebie. Moim zdaniem umowy powinny być tak skonstruowane, że jeśli zawodnik zaczyna generować przychody, powinien dzielić się nimi z klubem. Są to jednak wstępne plany i dopiero będę pytała, w jaki sposób jest to rozwiązywane na świecie. Ważne jest, aby do sponsoringu wprowadzić rozsądek.

Weźmy przykład Justyny Kowalczyk. Dzięki popularności ma tylu sponsorów, że nie potrzebuje dodatkowego wsparcia, tak samo Agnieszka Radwańska. Czy takie gwiazdy będą dostawały dodatkowe pieniądze?

- Sprawa jest trudna. Nie uważam, że zawodnika odnoszącego sukcesy należy karać brakiem finansowania. Ale z drugiej strony muszę wziąć pod uwagę sportowca, który ma niewielkie przychody, np. tylko stypendium z ministerstwa.

Trzeba zacząć od wczesnego etapu, gdy młody sportowiec jest na początku drogi zawodowej. Powinien podpisywać taką umowę, że jeśli zaczyna zarabiać dodatkowo, to pieniądze trafiają również do klubu. Rozwiązanie musi być systemowe.

Wie pani, ile medali zdobyli Polacy na ostatnich igrzyskach?

- Dziesięć. To kolejny element do zmiany. W Londynie będziemy jeszcze zbierać owoce czterech poprzednich lat. Mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić rozwiązania, dzięki którym wszystko będzie przebiegało w bardziej usystematyzowany sposób, tak żeby nie pozostawała w ostatnim roku przygotowań tylko wąska grupa osób wspomagana przez pieniądze publiczne.

Pomysł z klubem Londyn jest trafiony?

- Jest najlepszy, jaki można było wymyślić. Ale ramy systemowe moim zdaniem są do zmiany.

Co konkretnie?

- Chodzi o postawienie sportu na nogi i tę dużą piramidę, która będzie źródłem talentów.

Nie było pani przykro, kiedy nawet partyjni koledzy i koleżanki podważyli pani kwalifikacje jako ministra sportu?

- Jestem przyzwyczajona, że kiedy pojawiam się w nowym środowisku, jestem przyjmowana z dystansem i muszę sobie wyrąbywać przestrzeń przed sobą i pokazywać, że świetnie daję sobie radę. W żaden sposób mnie to nie dotyka, nie biorę tego do siebie. Nie traktuję tego jako coś, co miałoby mi podcinać skrzydła.

Chodzi o przytyk, że nie jest pani związana ze sportem.

- Uważam, że to zaleta, a nie wada.

To prawda, że ministerstwo dało gwarancje bankowe na kredyt, jaki Polski Związek Kolarski zaciągnął na budowę toru kolarskiego w Pruszkowie?

- Sprawa ciągnie się od wielu lat, została zapoczątkowana jeszcze za kadencji Aleksandra Kwaśniewskiego. Zleciłam w ministerstwie dokładną analizę. Zarekomendowano mi, byśmy nie przestawali finansować kolarstwa i rozłożyli na raty zobowiązanie w stosunku do ministerstwa.

A co z kredytem?

- Poprosiłam o dodatkową analizę prawną, sytuacja jest trudna.

Dużo takich trupów wypadło z szafy pani gabinetu?

- Jeden spory, ale na razie nie powiem, o jaką sprawę chodzi.

Rzuciła pani palenie?

- Tak jak zapowiadałam, przestałam palić ostatniego dnia kampanii wyborczej.

Prawie 3 mln dolarów za jeden występ - najlepiej opłacani sportowcy świata

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.