Radosław Majewski dla Sport.pl: Przed Legią zjem tatara, żeby była moc. A w niedzielę zrobimy widowisko!

Chciałbym, abyśmy w niedzielę stworzyli show. Dużo akcji, walki, piłeczka fajna dla oka. Enjoy the game, jak mawiają Anglicy. A nie tam jakieś flaki z olejem, przy których kibice zaczną zasypiać - mówi w rozmowie ze Sport.pl lider Lecha Poznań Radosław Majewski.

Sebastian Staszewski: Dawid Kownacki deklaruje, że w Legii Warszawa nigdy nie zagra. Nicki Bille Nielsen po kawie przypomina sobie, że nienawidzi mistrzów Polski. A Pan?

Radosław Majewski: A ja z każdym kolejnym miesiącem czuję coraz większy związek z Lechem.

W świadomości kibiców funkcjonuje Pan jednak jako sympatyk Legii - urodził się Pan pod Warszawą, w Pruszkowie, jako młody chłopak często bywał Pan na Łazienkowskiej.

- Ale bywałem też na stadionie Polonii, w Nadarzynie, Piastowie, Otwocku, w Nowym Dworze. To zasługa Sylwka [Sylwiusza Muchy-Orlińskiego, prezesa Znicza Pruszków w latach 1998-2005 - przyp. aut]. Mieliśmy cyrk objazdowy. A że czasem brakowało mi na jedzenie, a Sylwek zawsze zrobił jakieś zakupy, to wsiadałem z nim w auto i jeździliśmy. On - oglądać zawodników, ja - najeść się, haha. Kiedyś nawet za tabliczkę czekolady sędziowałem mecz na linii. Takie to były czasy... A wracając do Legii - jestem z Pruszkowa, a wiadomo komu kibicuje Pruszków. Ale ja od małego, może z przekory, nie kochałem żadnego klubu. No, może tylko Zinédine Zidane, ale on w piłkę już nie gra. Jeśli już do kogoś mam sentyment, to chyba do Znicza.

Mecze z Legią są dla Pana istotniejsze niż, powiedzmy, z Jagiellonią Białystok, albo Lechią Gdańsk?

- Na pewno są na podwyższonej adrenalinie, dają więcej emocji. Ale nie dlatego, że Legia to Legia, tylko dlatego, że to mocna drużyna. Na stadion przyjdzie 40 tys. kibiców, będzie doping, a na boisku - ogień. Zwycięstwo będzie smakować wyjątkowo. Jako piłkarz Lecha już dwa razy grałem z Legią, ale oba mecze w Warszawie. Teraz zadebiutuję na Bułgarskiej w tych Derbach Polski. Bo chyba tak starcia Lech-Legia możemy nazywać, prawda?

Pan zna smak rywalizacji z Legią w meczach "na podwyższonej adrenalinie". Nie żałował Pan nigdy, że zamiast na Łazienkowską, trafił Pan do Polonii, na Konwiktorską?

- Raz Legia mnie chciała, ale wtedy wyjechałem do Anglii. Jak mnie chciała drugi raz, to na transfer zgodzili się wszyscy, tylko nie Henning Berg. A później życie potoczyło się po swojemu. Niektórzy na moim miejscu do Legii pchaliby się drzwiami i oknami, ale nie chce bić głową w mur. W mojej rodzinie wszyscy kibicują warszawiakom, chcieliby, żebym grał w stolicy. Ale patrzę na to szerzej, nie sercem, a rozumem. W Lechu trafiłem na świetnych chłopaków, znakomitego trenera. Mogę się tu rozwijać. A co do żalu to powiem tylko, że kiedyś odstrzelił mnie Górnik Łęczna, trener Wojciech Stawowy z Cracovii też mnie nie chciał... Zrozumiałem, że najlepiej jest tam, gdzie ludzie cię potrzebują.

Zgadza się Pan z tezą forsowaną przez warszawskich działaczy, że w Legii chce grać dziś każdy polski piłkarz występujący w LOTTO Ekstraklasie?

- Niekoniecznie. Ostatnio rozmawiałem z chłopakiem z Lecha, który nie jest z Wielkopolski, i powiedział mi, że od dziecka marzył, aby grać w Kolejorzu. Podobnie pewnie jest w całym województwie. Ta teoria ma sprawić, że zwiększy się prestiż Legii, pojawi się takie niewidoczne ciśnienie. I po co to? Przecież każdy ma swój rozum.

Jaka jest realna siła Legii?

- Na pewno nie jest dominatorem. Takich w europejskiej piłce już nie ma. No, może poza Szkocją, bo tam Celtic wygrywa wszystko. Legię da się ograć. W Superpucharze strzeliliśmy im cztery bramki. Wszystko siedzi więc w naszych głowach, ważne jest podejście. Jeśli zagramy swój futbol, to możemy pokonać każdego. Legię też.

A siła Lecha? Po atomowym starcie wiosny trochę zwolniliście.

- Zagraliśmy z dziesięć meczów bez utraty gola, wskoczyliśmy do czołówki ligi, awansowaliśmy do finału Pucharu Polski. Nieźle, co? Poza tym nie przegrywamy meczów, ostatnio zdarzyło się tylko kilka wpadek. Szkoda tych remisów z Górnikiem Łęczna i Wisłą Kraków. Chcielibyśmy zdobywać więcej punktów. Ale nie da się wygrać wszystkiego, nawet wspomniany Celtic nie zrobił kompletu. Trzeba się cieszyć z naszej gry, bo w ofensywie szalejemy. Poza tym trener Bjelica może rotować składem, ciągle robi zmiany. To duży komfort. A, że zmiennicy dają radę, to kilka tygodni temu wszyscy powiedzieli, że w cuglach wygramy mistrzostwo. Spokojnie. Wierzę w to, ale nie możemy zapomnieć o pokorze.

Dla Lecha ten mecz będzie jak wojna? Pamiętając jak wyglądało spotkanie z Lechią Gdańsk wyobrażam sobie, że trener Bjelica biega w szatni w hełmie na głowie i was mobilizuje.

- On w sumie też pierwszy raz zmierzy się z Legią na Bułgarskiej, na pewno to przeżywa. Niedawno powiedział w mediach, że przed meczem da nam surowe mięso. Żeby była moc. W sumie może zjem w sobotę wieczorem takiego wołowego tatarka, może pomoże? Dietetyk już wyraził zgodę. A co do motywacji to Bjelica buduje naszą siłę mentalną. A w takim hicie to może to być kwestia szalenie istotna. Natomiast chciałbym, abyśmy w niedzielę stworzyli widowisko. Dużo akcji, walki, piłeczka fajna dla oka. Enjoy the game, jak mawiają Anglicy. A nie tam jakieś flaki z olejem, przy których kibice zaczną zasypiać.

To jaki plan na niedzielę? Bramka, asysta?

- Na razie z każdą godziną jestem nakręcony coraz bardziej. Ale dobrze byłoby się pokazać. W meczu z Łęczną nie wykorzystałem sam na sam i po tym nie mogłem spać dwa dni. No to chyba teraz muszę odkupić winy, bo jakby coś nie poszło, to nie będę spał cały tydzień! A spać lubię...

Zobacz wideo
Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.