Marcin Krzywicki: Kiedyś w Cracovii działy się cuda [WYWIAD]

To była chyba jedyna drużyna z dwiema szatniami - w jednej młodzi, w drugiej starsi. To było chore, ale dziś mają wszystko, by wygrywać - rozmowa z Marcinem Krzywickim, byłym piłkarzem Cracovii i Wisły Płock

Jarosław K. Kowal: Proszę dokończyć zdanie: w piątkowym meczu Cracovia - Wisła Płock będę trzymał kciuki za...

Marcin Krzywicki: - ...remis.

Przez sentyment do obu klubów?

- To drużyny, w których grałem najdłużej. Wydaje się, że remis nie krzywdzi żadnej, choć z drugiej strony nikt pewnie nie będzie cieszył się z punktu.

Jak pan wspomina Cracovię?

- To był pierwszy zespół, w którym zetknąłem się z poważną piłką. Zarówno w moim wykonaniu jak i całej drużyny nie był to najlepszy czas. Mimo to wiele fajnych rzeczy się wydarzyło. Od debiutu w Chorzowie, o którym zawsze marzyłem, po powołanie do reprezentacji Polski i występ w europejskich pucharach. O ile Puchar Intertoto można do nich zaliczyć...

Z powołania do kadry Leo Beenhakkera często pan potem żartował...

- Wcześniej występowałem w kadrze U-21 i to był jeden z najlepszych okresów w mojej karierze. Zagrałem z Finlandią, zdobyłem bramkę i nawet niedawno przeczytałem, że wyglądałem wtedy lepiej niż Robert Lewandowski. Cóż, we wtorek na Narodowym to chyba on wyglądał lepiej niż ja zazwyczaj... W każdym razie trenerzy Andrzej Zamilski i Rafał Ulatowski zapamiętali mnie z występów w młodzieżówce i powołanie było chyba ich pomysłem. Najgorsze, że w końcu z powodu kontuzji na zgrupowanie nie pojechałem. Gdyby nie uraz, to może byłbym dziś w Madrycie, a tak właśnie w siłowni w Bełchatowie jadę na rowerku stacjonarnym (śmiech).

W Cracovii zdobył też pan jedyną bramkę w ekstraklasie...

- To był cud nad Wisłą. Mecz z GKS-em Bełchatów. Wszedłem na boisko w 85. minucie przy wyniku 0:2, wziąłem udział chyba w każdej akcji i wygraliśmy 3:2. Do dziś mam zresztą "Przegląd Sportowy", bo byłem na okładce. Śmieję się, że marzeniem każdego ojca jest, by córka trafiła na pierwszą stronę "Cosmopolitan", a syn "Przeglądu". Więc teraz czas na moją siostrę!

Ma pan dużo dobrych wspomnień, mimo że w klubie wtedy nie działo się najlepiej. Dlaczego?

- Bo ja tam grałem? (śmiech) Pamiętam, że cuda działy się, kiedy przejął nas Jurij Szatałow. Wcześniej graliśmy fatalnie, byliśmy skazani na spadek. I nagle zaczęliśmy lać jednego rywala za drugim. Zaczęło się właśnie od meczu z GKS-em Bełchatów. Wtedy myślałem, że moje losy się odmienią...

Wydaje się, że po latach Cracovia w końcu zrzuciła łatkę umęczonej drużyny z dołu tabeli. Jest pan zdziwiony?

- Byłem tam długo i wyniki były słabe, więc nie spodziewałem się, że Cracovia zacznie grać o pierwszą trójkę. Ale przecież niczego tam nie brakuje. Mamy... O, przepraszam (śmiech). Mają prezesa Filipiaka, a klub jest jego oczkiem w głowie. Jest ładny stadion, kibice, ośrodek treningowy. No i drużyna z indywidualnościami. Nic tylko odnosić sukcesy.

W Płocku presja na awans do ekstraklasy była duża?

- Cele czasem weryfikuje się w trakcie sezonu, a my zaczynaliśmy od zera. Kiedy przyszedłem, zastałem pogorzelisko. Był nowy trener, do tego ściągnięto zawodników niby z nazwiskami, ale praktycznie wyjęto ich z piwnicy. Najważniejsze, że atmosfera była niesamowita, a ona ma wpływ na wyniki. Do I ligi awans wywalczyliśmy w cuglach, potem było trudniej. Na zapleczu ekstraklasy nikt się przed nikim nie położy, a mimo to otarliśmy się o awans.

Później się udało, ale już bez Marcina Krzywickiego. Żałuje pan?

- Kiedy widzę, jaka jest dziś w Wiśle wysokość kontraktów, to tak (śmiech). Jestem dziś na peryferiach piłki. Jadę na tym rowerku i mam nadzieję, że dojadę do I ligi. Trochę szkoda, że wtedy w Wiśle tak wyszło, ale w końcu nie tylko ja odszedłem. I drużynie wyszło to na dobre, bo dziś jest w ekstraklasie.

Wspominam pan o dobrej atmosferze w Płocku. A jaka była w Krakowie?

- Cracovia to były inne czasy. Wchodziłem do drużyny jako gówniarz. To była chyba jedyna drużyna z dwiema szatniami - w jednej młodzi, w drugiej starsi. To było chore, bo w zasadzie nie pamiętałem imion piłkarzy z drugiej szatni. Takich zawodników jak Cabaj, Baran, Karwan, Moskała czy Bojarski to znałem raczej z telewizji i bardziej się ich bałem niż lubiłem. Później wszystko się zmieniło, ale z Płockiem nie można tego porównywać.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.