Cracovia czeka na wygraną ponad miesiąc. Przegrała z cwaną Lechią

55 lat i koniec. W piątek Cracovia pierwszy raz od 1961 r. przegrała z Lechią Gdańsk na stadionie przy ul. Kałuży. - Trudno ocenić, czy zasługiwaliśmy na coś więcej niż porażka - przyznaje pomocnik Jakub Wójcicki.

To miał być dla Cracovii idealny moment na przełamanie serii trzech meczów bez zwycięstwa. Krakowianie grali u siebie, gdzie w tym sezonie w lidze jeszcze nie przegrali. Rywalem była Lechia - nie dość, że pokonali ją cztery razy z rzędu, to w ostatnich trzech meczach wygrali z nią do zera. Do tego stadion przy ul. Kałuży był dla gości twierdzą niezdobytą od 55 lat. Co prawda w 2009 r. gdańszczanie rozbili Cracovię aż 6:2, ale spotkanie rozgrywano w Sosnowcu, w dodatku przy pustych trybunach.

Porażkę sprzed siedmiu lat z tą sprzed dwóch dni łączy Piotr Polczak. Jako jedyny gracz Cracovii wystąpił w obu meczach. W tym pierwszym zdobył nawet bramkę. Po siedmiu latach znów musiał tłumaczyć się z przegranej.

- Źle weszliśmy w mecz. Już przed golem Lechia miała trzy sytuacje. Nasza gra nie wyglądała tak dobrze, jak we wcześniejszych spotkaniach. Po bramce gra się wyrównała, brakowało nam jednak kropki nad "i" - mówi kapitan Cracovii.

Po ostatnim gwizdku on i jego koledzy szukali przyczyn porażki.

Wójcicki: - Ciężko było nam się przedostać przez obronę Lechii, a rywale groźnie kontratakowali. Być może mało było prostopadłych piłek i dośrodkowań.

Mateusz Wdowiak: - Zabrakło nam trochę szczęścia, na początku meczu trafiliśmy w słupek. Może gdyby piłka wpadała do siatki, wszystko potoczyłoby się inaczej.

Piotr Malarczyk: - Po odbiorze piłkarze Lechii potrafili przetransportować piłkę przed nasze pole karne. Strzelili bramkę, później mądrze ustawili się z tyłu i liczyli na kontry. My zwłaszcza w drugiej połowie mieliśmy znaczną przewagę. Trochę szwankowało jednak przedostatnie podanie pod polem karnym Lechii.

Polczak: - Rywale grali bardziej agresywnie w środku pola i stąd ich sytuacje. Cały czas się staraliśmy, ale biliśmy głową w mur.

Pewnie wszyscy mają rację. Problem w tym, że piątkowy mecz pokazał, w którym miejscu na początku sezonu jest Cracovia. Po efektownej inauguracji (5:1 z Piastem Gliwice) krakowianie nie przypominają zespołu mającego walczyć o puchary. Takim jest w tej chwili właśnie chwalona za pierwsze mecze Lechia.

Krakowianie podawali częściej i celniej niż rywale, więcej strzelali i dośrodkowywali, ale drogi do bramki nie znaleźli. Gdy w składzie nie ma już Bartosza Kapustki, a Mateusz Cetnarski i Damian Dąbrowski dopiero odzyskują formę po kontuzji, potrzeba nowego sposobu na wygrywanie. Przy Kałuży szukają go już ponad miesiąc.

- To przykra porażka, bo liczyliśmy na przełamanie. Padła bramka, a Lechia jest cwanym zespołem, potrafiła dowieźć wynik do końca i stworzyć kolejne sytuacje. Nam zabrakło atutów, w niektórych sytuacjach trochę chłodnej głowy. Wiem i czuję, że brak Cetnarskiego jest bardzo widoczny. Pomału dochodzi do siebie, gdyby nie wymuszone zmiany [kontuzja Huberta Wołąkiewicza, skurcze Tomasza Brzyskiego - przyp. red.] myślę, że pojawiłby się na boisku. Do meczu z Arką jest dużo czasu, musimy przygotować się jak najlepiej i ruszyć w górę - podkreśla trener Jacek Zieliński.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.