Andrzej Łabudzki, prezes Stali Rzeszów: Obecnie nie stać nas na ekstraligę

- Jeśli chodzi o budżet, to na ten moment nie stać nas na ekstraligę. Ale nie wiem, co będzie za dwa, trzy miesiące. Teraz musimy każdą złotówkę oglądać dwa razy. Drugi raz już sobie nie pozwolimy na taki wyskok jak ostatnio - mówi Andrzej Łabudzki, prezes Speedway Stali Rzeszów.

Chcesz wiedzieć wszystko o żużlowcach Stali Rzeszów? Wejdź na RZESZOW.SPORT.PL

Po kilku miesiącach niepewności rzeszowski żużel złapał oddech. Rok 2016 spółka Speedway Stal Rzeszów, zarządzająca żużlową drużyną Stali, zaczęła z ok. dwumilionowym długiem i z niepewnością co do dalszych startów. Mimo utrzymania się w PGE Ekstralidze musiała zrezygnować z niej i z powodzeniem ściga się w Nice Polskiej Lidze Żużlowej.

I co najważniejsze, spłaciła już wszystkie długi wobec swoich byłych zawodników, a i w tym roku płaci na czas. Pozyskała też dwóch nowych strategicznych sponsorów, których oficjalnie zaprezentowano w czwartek, choć firmy pomagają już od kilku tygodni. To BETAD Leasing i Nadsański Bank Spółdzielczy SANBank, które zresztą współpracują ze sobą od dawna. Nowi sponsorzy to nie tylko wyjście z problemów, które były, ale także nadzieja na lepsze jutro. - Jestem zagorzałym sympatykiem żużla, przyjeżdżałem w latach 60. na mecze z ojcem. Było mi miło, gdy prezes zaproponował, że będziemy sponsorować żużel w Rzeszowie - mówił przewodniczący rady nadzorczej SANBanku Andrzej Kocój. - Chcemy uczestniczyć w tym sporcie, który przyciąga najwięcej kibiców na Podkarpaciu. To nie jest tak, że już wszystkie kłopoty się skończyły, teraz wspólnie musimy wszystko budować - stwierdził Hubert Bańbor, prezes firmy BETAD Leasing, która od lat wspierała Dawida Lamparta. Teraz wspiera także cały żużel. - Najważniejsze, żeby byli kibice. To oni są największym sponsorem klubu. Im więcej jest kibiców, tym łatwiej przyciągnąć nowych sponsorów. Wspólnie z SANBankiem będziemy starali się przyciągać nowe firmy z regionu. Małymi krokami będziemy chcieli budować bardzo dobrą drużynę - dodał.

Rozmowa z Andrzejem Łabudzkim

Marcin Lew: Śpisz już spokojniej?

Andrzej Łabudzki: - Odrobinę. Jedne problemy zeszły z głowy - te, które najbardziej stresowały, czyli byt drużyny, klubu, spółki. Ale teraz są kolejne, inne. Czas stawiać sobie cele sportowe, budżetowe i do tych celów dążyć.

Początek roku nie był łatwy. Nie było momentu, w którym miałeś dość żużla? W którym nie wierzyłeś, że uda się wyjść na prostą?

- Były chwile takiego mocnego zastanowienia się nad tym. Natomiast motywacja cały czas była i jest duża. I po tych słabszych momentach wraca siła i, jak widać, warto było, opłaciło się. Nie dość, że utrzymaliśmy się na powierzchni, spłaciliśmy długi, to jeszcze drużyna walczy o najwyższe cele w pierwszej lidze.

Tą motywacją, nadzieją są chyba też tacy ludzie jak Hubert Bańbor, prezes BETAD Leasing. Chyba nie ma co ukrywać, że umowa z SANBankiem to także jego zasługa. Te dwie firmy pozwoliły wam złapać oddech.

- Wiele osób działa dla dobra żużla. To nie jest tak, że tylko ja staram się coś robić. Ja tylko chciałem za wszelką cenę to utrzymać, ale jest wiele osób, które pomagają cały czas, by ta orkiestra grała jak najlepiej. Nie sposób oczywiście nie docenić roli Huberta, bez jego pomocy nie udałoby się to przedsięwzięcie.

Chciałeś za wszelką cenę utrzymać żużel w Rzeszowie, ale też najbardziej obrywasz za to, co się dzieje czy działo.

- Ktoś musi obrywać, a ja akurat jestem wyznaczony na tego, który ma dostać. Trudno. Powiedziałem sobie, że chcę to wyprostować, dopiąć wszystko, a w przyszłości stworzyć mocny ośrodek żużlowy w Rzeszowie - ze wspaniałymi kibicami, z pełnym stadionem, z wielkimi sponsorami - tak żeby inne miasta nam tego zazdrościły. I idziemy w tym kierunku.

Sezon 2015 macie już definitywnie zamknięty? Długi spłacone?

- Tak, to już jest historia. Zapominamy o tym, ale wyciągamy wnioski.

Nowych długów nie ma? W tym roku płacicie na bieżąco?

- Tak. Powoli zamykamy budżet na ten rok, ale czekamy też na to, co nam przyniesie sport, jakie będą wyniki zespołu, czy uda nam się zająć miejsce premiowane awansem. I powoli zaczniemy myśleć o kolejnym sezonie.

W tym roku jeździcie "oszczędnie". Najmocniejszy skład wystawiacie na własnym torze, na wyjazdach już nie zawsze.

- Może nie oszczędnie. Jak popatrzymy na nasz zespół, to w ostatnich latach mamy ciągle problemy z młodzieżowcami. Gdzie oni mają się rozjeździć jak nie na meczach? Te trzy biegi jako juniorzy to jest nic. Żaden trening nie da im tyle co mecz, dlatego w niektórych meczach jeździli więcej.

Ale też są tańsi niż obcokrajowcy, nie ma co ukrywać.

- Są tańsi, ale ich sprzęt też się psuje. Trzeba naprawiać, wymieniać go. A to też kosztuje. Prawda jest taka, że obcokrajowca zawsze możemy kupić, a to, co nas najbardziej cieszy, to wychowankowie, których teraz mamy sporo w zespole. I to jest nasz priorytet na najbliższe lata, by doczekać się kolejnych dobrych młodzieżowców.

Obcokrajowcy nie mają pretensji, że dostają mniej powołań na wyjazdowe mecze?

- Żaden z zawodników - ani Polaków, ani obcokrajowców - nie dostał gwarancji startu we wszystkich meczach.

Czyli jak to jest? Siadacie z trenerem Januszem Ślączką i rozmawiacie: w budżecie mamy tyle i tyle pieniędzy, może np. w Daugavpils pojechalibyśmy polskim składem?

- Raczej nie. Umowa była taka, że próbujemy naszych młodych zawodników w jak największej liczbie spotkań, ale patrzymy też na wyniki. Tam, gdzie możemy sobie pozwolić na ten trening dla młodzieży, to to robimy. Tam, gdzie musimy wygrać i ma to duże znaczenie dla tabeli, to jedziemy i wygrywamy. Mam nadzieję, że to wszystko ładnie się ułoży i uda nam się awansować do finału.

Walczycie o finał, ale czy o ekstraligę?

- Jeśli chodzi o budżet, to na ten moment nie stać nas na ekstraligę. Ale nie wiem, co będzie za dwa, trzy miesiące. Na budżet składa się wiele czynników, a w tym także te pieniądze, które wpłacają kibice. Widzieliśmy w poprzednim sezonie, że fani nam dopisywali na meczach. Będziemy robić wszystko, żeby tak samo było w kolejnych latach.

Kolejną częścią układanki są sponsorzy. Jest jeszcze trzeci filar, czyli miasto. Jeżeli te trzy filary się poskładają i da nam to kwotę, która pozwoli nam na starty w ekstralidze, to tylko wtedy w to wchodzimy.

Na jednym z meczów kibice rozwiesili spory transparent, wyliczając dotację z miasta i wydatki, które zwracacie do jego budżetu. Zostaje niewiele...

- Nie chciałbym tego komentować. Kibice też nie mają dostępu do wszystkich danych, nie wszystko było wyliczone... Na razie cały czas rozmawiamy z miastem, aby ta pomoc dla 65 lat tradycji Rzeszowa była odpowiednia. Na razie jest, ile jest, i jesteśmy za to wdzięczni, mogło być przecież zero, a nie jest zero.

Współpraca z nowymi sponsorami BETAD Leasing i SANBankiem ma trwać wiele lat. Jakie plany sobie nakreśliliście? Za ile lat chcecie wrócić do ekstraligi, walczyć o coś więcej?

- Na razie skupiamy się na obecnym sezonie. To wszystko jest uzależnione od pieniędzy, od tego, czy będziemy mieć swoich mocnych zawodników, którzy poradzą sobie w ekstralidze. To złożona sprawa. Ale myślimy, że pięć lat to jest okres, kiedy można zbudować mocną drużynę. Może to będzie szybciej, może później. Chciałbym, żeby trwało to jak najkrócej.

Ale na hurra już nie będziecie działać...

- Na pewno nie. Teraz musimy każdą złotówkę oglądać dwa razy. Drugi raz już sobie nie pozwolimy na taki wyskok jak ostatnio.

Twórz z nami Rzeszów.Sport.Pl! Dołącz do nas na Facebooku

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.