Prezesi Lecha Poznań: Podobają nam się Ajax Amsterdam, FC Basel, Borussia Moenchengladbach [ROZMOWA]

- W ostatnich latach zawsze byliśmy w czołówce ekstraklasy, piłkarze z dobrych lig chcą do nas przychodzić. To się nie wydarzyło samo, do tego doprowadziła nasza praca - mówi Piotr Rutkowski, wiceprezes Lecha Poznań.

Rozmowa z Karolem Klimczakiem i Piotrem Rutkowskim prezesem i wiceprezesem Lecha Poznań

Przemysław Zych: Na jaki zespół zwróciliście panowie uwagę w trakcie Euro 2016?

Piotr Rutkowski: Na Islandczyków. Fajnie się ich ogląda, ze względu na walkę, dyscyplinę i zaangażowanie. Karol Klimczak: Na Włochów, z ich wysoką kulturą gry i spokojem. Są dobrzy w gierkach, podszczypywaniu.

Cwaniactwo boiskowe to coś, czego ostatnio brakowało Lechowi. To jest tak, że marzycie o takim zespole?

K.K.: Trochę tak. Weźmy Grzegorza Krychowiaka. Jak się da sfaulować, to w odpowiednim momencie, a upadając, jeszcze złapie piłkę. Inteligencja na boisku.

Mówicie też o Islandczykach, czyli podoba wam się też walka.

P.R.: Kiedy w poniedziałki gram w piłkę z pracownikami klubu, najbardziej boli mnie, gdy się poddajemy. Nienawidzę sytuacji, gdy kończy się czas gry i jest remis, a część ludzi mówi: "Dobra, idziemy do domu". A ja nie mogę, pytam: "Jak to? Przy remisie? Gramy do zdobytej bramki!". Walka to jest podstawa. Do tego trzeba jednak dołożyć umiejętności.

Jaki styl skopiowalibyście i zabrali do Lecha?

K.K.: Żadna z drużyn na Euro nie ma czegoś takiego, że mogę powiedzieć, że to Lech. Może Chorwaci, którzy czasami jednak przegrają po ładnej grze.

P.R.: Może taka Francja. Nawet, gdy nam nie idzie, to jednak coś nas niesie. W fatalnych momentach kibice wspierali nas, chociaż jasne, frustracja czasami się pojawiała...

Lubicie, kiedy skrzydłowy schodzi do środka boiska i pogra kombinacyjnie czy jak biegnie do linii końcowej i stamtąd wrzuca piłkę?

P.R.: Wrzutki? Absolutnie nie. Ich czas minął.

K.K.: Lubię, gdy się schodzi do środka, "poklepie" piłkę. Ostatnio wrzutkami graliśmy u trenera Mariusza Rumaka, bo mieliśmy Łukasza Teodorczyka. U trenera Macieja Skorży zmieniliśmy na zejście i "małą grę" w środku boiska.

Jacy powinni być środkowi obrońcy?

K.K.: Spokój i opanowanie jak u Franco Baresiego. Obrońca nie może się zawahać, musi być zdecydowany, konkretny. Czasami tego brakuje mi w Lechu. W emocjach podrywałem się z miejsca, krzycząc: "Nie baw się, po prostu wybij piłkę przed siebie! Przetnij, wyjaśnij sytuację".

P.R.: W pierwszej kolejności musi bronić. Musi być bezkompromisowy, taki Marco Materazzi, Pepe. Stoper nie bierze jeńców. Na Euro imponuje mi gra Jerome'a Boatenga.

Stoper musi mieć 190 centymetrów?

P.R.: Tak.

Więc Michał Pazdan by się nie załapał do Lecha.

P.R.: OK, ale według tej zasady np. Fabio Cannavaro też nie. Nie o to chodzi. Boateng - to jest nasz wzorzec.

Napastnik. Silny czy potrafiący zagrać kombinacyjnie, czy wręcz tzw. fałszywa dziewiątka.

K.K.: Nie wiemy, czy ta dziewiątka nie jest na wyginięciu. Ale tak, prawdziwa dziewiątka. Może dlatego, że na takim futbolu się wychowaliśmy. Byle nie Filippo Inzaghi! (śmiech)

P.R.: Inzaghiego nie znosiłem. Wszystko tylko nie taka dziewiątka, ale tak, chcemy prawdziwej dziewiątki.

Gdybyście panowie prowadzili swój zespół, to w jakim ustawieniu?

PR: - Gralibyśmy 4-1-2-3-1, na jednego defensywnego pomocnika. Bardzo ofensywna gra bocznych obrońców, skrzydłowi schodzą do środka.

KK: - Podoba mi się gra na dwóch napastników. Wtedy w sposób naturalny więcej dzieje się nie w środku pola, nie na skrzydłach, a w pobliżu bramki. Lubię spięcia między napastnikami i obrońcami.

Pan wiceprezes woli grę w środku pola?

PR: - Tak, wymiany szybkich podań, na jeden, dwa kontakty...

KK: - A potem ludzie gwiżdżą na naszym stadionie, że Lech gra w poprzek!

PR: - Mała gra na połowie przeciwnika i prostopadłe podania do napastnika. Podkreślę: na połowie przeciwnika. Tak gra Barcelona i nikt mi nie powie, że mu się nie podoba ich styl.

KK: - Znam takich. Przyznajmy, że jej gra bywa monotonna i nie zawsze wywołuje wrzenie. A to, wraz z emocjami z tym związanymi, jest istotą sportu.

Może jednak ustawienie 4-3-3? Dwóch środkowych pomocników, takie ósemki, grające do przodu i do tyłu.

PR: - Nie, na boisku musi być numer sześć [defensywny pomocnik], osiem [środkowy pomocnik], dziesięć [ofensywny pomocnik]. Musi grać dziesiątka. Ale tak naprawdę te ustawienia przy wymienności pozycji, są podobne. Inny wymiar grze nadaje dopiero system 4-4-2. Powiedzmy też, że wszystko zależy od ludzi, których się ma. Jeśli ma się silniejszych skrzydłowych, to z przodu można grać trójką. Dzięki temu lewoskrzydłowy podaje w pole karne, a prawoskrzydłowy może się włączyć, wbiec w pole karne i tam dzięki swojej sile, wzrostowi sobie poradzi. W Polsce zwykle jest jednak tak, że skrzydłowi są albo silni i szybcy, lecz bez zaawansowanej techniki, albo z przyzwoitymi umiejętnościami technicznymi, jednak nie tak szybcy i silni. Bardzo trudno o inne kombinacje cech.

Jaki będzie Kamil Jóźwiak?

K.K.: Techniczny, szybki.

P.R.: I silny. Moc w nogach ma jak u konia. Bardzo liczę na tego chłopaka. To może być skrzydłowy, który odpowiada naszej wizji piłki.

Często się nie zgadzacie w ocenie meczu?

PR: - Nie lubię rozmawiać zaraz po spotkaniu. Najważniejsze są rozmowy dzień po.

KK: - Zwykle jednak zgadzamy się, kto dobrze wyglądał, a kto słabo.

Czyli pan Klimczak mówi, że z przodu potrzeba jednego napastnika więcej, a pan Rutkowski że szybszej gry w pomocy.

PR: - Coś takiego. Nie chodzi o to, żeby zawsze się ze sobą zgadzać.

Jest klub, na którym wzorujecie się w budowie drużyny?

P.R.: Jest wiele klubów, które robią ciekawe rzeczy. Ajax - wprowadzanie młodzieży. Wynajdywanie nieznanych zawodników, komponowanie z nich drużyny imponuje w FC Basel czy Borussii Moenchengladbach.

Jedna rzecz to widzieć efekt, a druga wiedzieć, czemu tak się dzieje. Macie dostęp do tej wiedzy?

P.R.: W Gladbach była świetna współpraca na linii trener Lucien Favre i skauting. Po czterech latach pracy wiedział, jak funkcjonuje klub. Wspólnie byli w stanie zbudować zespół w myśl jednej wizji. Fajnie byłoby mieć coś takiego, stałego trenera przez cztery lata. Gdy z jednej strony jest wizja klubu, przychodzi trener, który mówi: "W porządku, dopasuję się do tego". I nagle z tego tworzy się całość.

Mieliście kiedyś w Lechu taką sytuację?

P.R.: Przez moment z trenerem Rumakiem. To był człowiek z akademii Lecha, który znał wizję klubu. W trakcie dwóch sezonów jego kadencji mieliśmy skuteczność transferową na poziomie 100 proc. i 85 proc.

K.K.: I debiuty chłopaków z akademii, których znał.

Jakie zasady Lech wypracował przez 10 lat?

P.R.: Od ok. 2009 r. nie testujemy piłkarzy. To nic nie daje, a tylko osłabia morale zespołu. Właściwie nie bierzemy piłkarzy, którzy w ostatnim półroczu nie grali w piłkę. Jednym z wyjątków był Paulus Arajuuri, z którym podpisaliśmy kontrakt, ale potem doznał kontuzji. Zazwyczaj jest tak, że jeśli piłkarz nie grał, to nas nie interesuje. Nieważne, jaki powód: czy spadła mu forma, pokłócił się z trenerem, przegrał rywalizację. Jeśli przegrał rywalizację, to tym bardziej nas nie interesuje. My chcemy tych, którzy ją wygrali. Nie ściągamy piłkarzy poniżej 20. roku życia, bo mamy swoich, z akademii. Nie bierzemy piłkarzy, których nie oglądaliśmy. K.K.: Nie bierzemy z listy agenta i listy trenera.

P.R.: Ani piłkarzy bezpośrednio do Polski z Afryki, Azji, Ameryki Południowej. Nie mamy tam ludzi, nie potrafimy porównać poziomu lig, a po drugie uważamy, że aklimatyzacja jest za trudna, zdolność piłkarzy do adaptacji zbyt niska. To trzeba po prostu przeżyć, tak jak Kebba Ceesay, który żył w Skandynawii, albo Abdul Aziz Tetteh w Grecji. Oni potrafią wykorzystać swoje doświadczenie. Ghańczyk w Kopenhadze szybko znajdzie swoich, pójdzie do swojej knajpy, posłucha swoich ludzi, będzie czuł się lepiej. Ghańczyk w Poznaniu najpewniej będzie miał tylko cztery gołe ściany.

Arsene Wenger ma zasadę, że nie sprowadza do Arsenalu piłkarzy powyżej konkretnej średniej liczby kontaktów z piłką.

P.R.: Pracując tyle lat, poznaje się strategie wielu klubów. Przypominam sobie Olympique Lyon, w którym usłyszałem, że nie kupują środkowych napastników, bo to przewartościowana pozycja. Za duże ryzyko, za duże pieniądze, a szanse na to, że transfer wypali lub nie, są podobne. Promują wysuniętych napastników z akademii lub kupują anonimowych graczy z zewnątrz. Ale nie kupują gotowych "dziewiątek". A co do Wengera, to my takiej zasady nie mamy. Pewnie byłoby to zbyt surowe sito, on może kupić sobie, kogo chce.

K.K.: A mimo to niczego nie wygrał. P.R.: Jak tak można powiedzieć? Z kim on rywalizuje, co ten klub może wygrać w Anglii?

To jest trochę jak z Lechem?

P.R.: Arsenal zawsze mi się podobał. To, że mówi się, że zawsze kończy czwarty w tabeli? W jego sytuacji taka jest kolej rzeczy. Przy tym oni co rok grają w Lidze Mistrzów. Ktoś zapyta, co osiągnął Arsenal? A zadajmy pytanie zupełnie szczerze: jak wiele może osiągnąć przy tak wielkiej konkurencji? Jak możesz być lepszy, jeśli inni wydają setki milionów funtów. Nawet Tottenham przewyższa Arsenal pod względem wydatków, ma lepsze zaplecze finansowe. Arsenal słynie z tego, że co rok wychodzi na zero. Uważam, że ma też sukcesy sportowe, pojawia się tam wielu nieznanych piłkarzy, którzy wyrastają na gwiazdy. Znajduje piłkarzy mniej oczywistych jak Granit Xhaka. Podoba mi się, jak znajdują takiego Thomasa Varmaelena z Ajaxu, Laurenta Koscielnego z Lorient. Kiedyś grał u nich Aleksandr Hleb, potem Tomas Rosicky, teraz Mesut Oezil. Podobni piłkarze.

Być może ta wypowiedź mówi, jak dotąd najwięcej o Lechu.

P.R.: Taka strategia bardziej do nas pasuje. Wynajdywanie mniej oczywistych piłkarzy. Takich Tamasów Kadarów. Przy tym my jednak mamy ambitne cele i coś wygrywamy, rok temu byliśmy mistrzem Polski.

Zastanówmy się, czemu nie jest nim częściej. Kiedyś jedna z polskich partii mówiła o budowie taniego państwa. Lech ma projekt budowy taniego klubu?

K.K.: My nie budujemy taniego klubu. Nasz budżet na płace pierwszego zespołu jest wyższy niż budżet wielu klubów ekstraklasy. To 23-25 mln zł.

P.R.: Jesteśmy klubem z drugim budżetem. Jestem przekonany, że ze wszystkich w Polsce inwestujemy najwięcej w transfery, szkolenie i skauting. W sezonie 2015/16 r. wydaliśmy 12 mln zł na transfery i 8 mln w 2014/15. Klub, podpis, prowizja menedżerska. Jeśli mówi się, że nie wydajemy pieniędzy, to kto w Polsce wydaje?

Może Lech powinien bliżej współpracować z agencjami menedżerskimi, które - choćby dla promocji - podrzucą wam lepszych graczy.

P.R.: Uważamy, że to błędna droga. To skauting dopasowuje piłkarzy do naszych potrzeb.

Mówi się jednak, że skauting Lecha to Fabryka Futbolu.

P.R.: Może dlatego, że ta agencja jest z Poznania. Może dlatego, że podobnie jak ProSport Manager Marcina Lewickiego otrzymała od nas certyfikat na prowadzenie młodych graczy z akademii, bo te dwie agencje kierują się podobnymi wartościami do naszych. Nie ma sytuacji, żeby jakaś agencja nam podpowiadała. A że Fabryka jest obecna w Lechu? Ma wielu chłopaków w naszej szatni, ma kilku wychowanków, dlatego przejmuje kolejnych zawodników. Rynek jest podzielony, są agenci z Warszawy, którzy w Lechu nie reprezentują ani jednego piłkarza.

Czy Lech mógłby się w czymś wzorować na Piaście Gliwice, rewelacji poprzedniego sezonu? Kiedyś Zbigniew Boniek napisał na Twitterze "Zastanówmy się, czy potrafimy budować zespoły piłkarskie". To najwyższy stopień wtajemniczenia.

K.K.: Piast? Selekcja zawodników, którzy jednak w swoich klubach byli niechciani. Uważali, że gdzieś nie dostali szansy. Piast osiągnął cel krótkoterminowy, zobaczymy, co będzie dalej. Nasza optyka jest trochę inna. Chcemy mieć silny fundament, czyli akademię, która ograniczy ryzyko pomyłki przy zakupie choćby tej wspomnianej "dziewiątki". Poprzez żmudny proces selekcji i szkolenia, tworzymy zawodnika, którego oczekujemy. I liczymy na to, że dzięki temu kiedyś nasza drużyna będzie bardziej spójna. P.R.: Najważniejsze w piłce jest stworzenie zespołu, w którym... dwa plus dwa równa się pięć, czyli widać wartość dodaną. To jest klucz do sukcesu, ale jak to zrobić? To jest Leicester City. Tam 2+2 nigdy nie powinno równać się nawet cztery, a zostali mistrzem. Byli w stanie wejść w sferę, która wydawała się nieosiągalna.

Najgorzej, gdybyście nie widzieli, jakie błędy popełniacie.

P.R.: Gdybym powiedział, że w poprzednim sezonie nie popełniliśmy błędów, to brakowałoby mi trzeźwego spojrzenia. Ale też nie można dać się zwariować. To tylko piłka, w rundzie finałowej trafialiśmy w słupki i poprzeczki. Mamy wnioski, ale nie ze wszystkimi chcemy się dzielić. Nie powiem, że jest to recepta, bo nikt jej nie ma w futbolu. Po prostu chcemy pracować w inny sposób. W ostatnich 10 latach zawsze byliśmy w czołówce ekstraklasy, na Bułgarską przyjeżdżają zespoły podwójnie zmotywowane, piłkarze z dobrych lig chcą do nas przychodzić. To są fakty. To się nie wydarzyło samo, do tego doprowadziła nasza praca.

Więcej o:
Copyright © Agora SA