Widzewska feta po ostatnim spotkaniu sezonu IV ligi była zapowiadana od dawna. Działacze klubu usilnie pracowali nad tym, by odpowiednio uczcić awans do III ligi. Przede wszystkim mecz z Mechanikiem
Radomsko został przełożony na łódzki stadion SMS przy ul. Milionowej. Widzew wystąpił o jeszcze jedną imprezę masową i zdecydował się pokryć koszty organizacji meczu. Wszystko po to, by po końcowym gwizdku zorganizować przemarsz na plac Wolności i tam dalej świętować sukces.
Przy wejściu na stadion każdy z kibiców otrzymał okolicznościową koszulkę i trzeba przyznać, że na trybunie fani ubrani na czerwono wyglądali efektownie. Spora część sympatyków Widzewa nie weszła na obiekt. Miasto wyraziło zgodę jedynie na 1970 kibiców i działacze nie mogli pozwolić na przekroczenie limitu. Z kolei fani Widzewa nie mogli tego zrozumieć. "Wpuśćcie kibiców, działacze, wpuśćcie kibiców" - skandowali przez pierwsze kilkanaście minut meczu, po czym... obrazili się i zaprzestali dopingu.
Zniecierpliwiona grupa spod stadionu zaczęła forsować bramę od strony ul. Kilińskiego, rzucać kamieniami oraz kawałkami betonu. To wymusiło interwencję policji. W ruch poszedł gaz pieprzowy, polewaczka, a także broń gładkolufowa. Do zamieszek dołączyło się także kilkunastu pseudokibiców, którzy byli już na stadionie. Funkcjonariusze weszli więc na trybunę i zaczęli spychać wszystkich kibiców do środka. To mało odpowiedzialne zachowanie, bowiem oberwały także
dzieci, kobiety (wśród nich ciężarna), a także kibice, którzy nie uczestniczyli w zamieszkach. Uciekając przed policją, kilku fanów zmuszonych było do przeskoczenia barierek i wejścia na murawę. Sędzia musiał więc na kilka minut przerwać mecz. Z czasem sytuacja się uspokoiła, choć mundurowi zostali na trybunie do końca meczu. Obyło się już bez prowokacji, choć dookoła stadionu wciąż było gorąco. - Kibice chcieli sforsować bramę oraz rzucali w stronę policjantów kamieniami oraz odpalali race - tłumaczy asp. Aneta Sobieraj z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji. - Użyta została siła fizyczna oraz armatka wodna. Po rozpyleniu gazu pieprzowego kilkunastu osobom została udzielona pierwsza pomoc, a do szpitala profilaktycznie została przewieziona siedmioletnia dziewczynka, która po badaniach została zwolniona.
W drugiej połowie fani Widzewa przygotowali jeszcze oprawę, w której nie zabrakło środków pirotechniczny. To oczywiście wygląda efektownie, ale jest zabronione i kibice doskonale o tym wiedzą. Tymczasem w minionym sezonie IV ligi często zdarzało się, że korzystali z rac czy świec dymnych, szczególnie na meczach wyjazdowych. Kończyło się na karach finansowych, które pokrywałuy kibicowskie stowarzyszenia. Teraz konsekwencje mogą być większe - Mamy coraz większy nacisk ze strony policji, by nie tolerować takich zachowań. Nie chcielibyśmy, by Widzew pierwsze mecze w III lidze rozgrywał przy pustych trybunach lub bez kibiców na wyjazdach - mówi Adam Kaźmierczak, wiceprezes Łódzkiego Związku Piłki Nożnej.
Po końcowym gwizdku kibice opuścili stadion i zebrali się pod obiektem, by rozpocząć marsz. Zajęło to kilkadziesiąt minut. Było kilka drobnych incydentów. Już wówczas kibice zaczęli odpalać race i petardy, aż w końcu wspólnie z piłkarzami, którzy jechali odkrytym autobusem, wyruszyli w pochód na plac Wolności.
Policjanci przez cały czas zabezpieczali przemarsz, który był w miarę bezpieczny. Pomijając wyzwiska na
ŁKS (szczególnie w okolicach ul. Abramowskiego, na której mieszkają niemal sami fani klubu z al. Unii) oraz pirotechnikę, kibice głośno śpiewali z piłkarzami, skandowali nazwiska prezesów i trenera Marcina Płuski. - A jeszcze w tym roku zrobimy awans do II ligi! - krzyczał uradowany szkoleniowiec.
Dopiero na skrzyżowaniu ulic Sienkiewicza i Piłsudskiego kibice próbowali przedostać się na Piotrkowską, jednak zostali zatrzymani przez policjantów i dalej ruszyli w stronę ulicy Narutowicza. Do niemiłego incydentu doszło w okolicach ulicy Wschodniej. Kilku fanów ŁKS zrzuciło na grupę widzewiaków wiadro z oleistą cieczą. Na szczęście nikt nie został ranny, ale kilkunastu kibiców zostało poplamionych. Pochód został wówczas na kilka minut zatrzymany, tym bardziej, że fani Widzewa próbowali znaleźć oprawców w kamienicy, z której poleciało wiadro.
Gdy pochód wszedł na ulicę Piotrkowską, było już mniej bezpiecznie. Kibice rzucali w policjantów butelkami czy racami. Poważniejszych incydentów jednak nie było i nie ucierpiał nikt postronny. Po drodze nic nie zostało też zdewastowane. Po wejściu na plac Wolności zaczęła się już prawdziwa feta, która trwała kilkadziesiąt minut. Po niej piłkarze i kibice bawili się w lokalach na Piotrkowskiej już do białego rana...