Cracovia. Ojciec Pawła Jaroszyńskiego też grał w ekstraklasie. Teraz pracuje w kopalni

Pół życia biegał za piłką, ale od 10 lat pracuje w kopalni. - Jestem dumny z taty! - podkreśla Paweł Jaroszyński, obrońca Cracovii, ale po zakończeniu kariery nie chciałby - tak jak ojciec - zjeżdżać pod ziemię.

Z pierwszego zjazdu pamięta podejrzliwe spojrzenia innych górników. "Jak to? Piłkarz tu między nami ma pracować?!". Ale jakoś poszło, podobno szybko się odnalazł. - Jestem z taty dumny, ale szkoda mi go trochę. Nie pasuje mi do tej pracy. Na starsze lata przypadła mu trochę niewdzięczna rola i nie jestem przekonany, czy na to zasługuje - przyznaje Paweł, niespełna 22-letni obrońca.

Jego tata nie jest górnikiem z zawodu. Nie pracuje "na przodku", czyli w końcu korytarza przy urabianiu skały, ale to nie znaczy, że się obija. Jest mechanikiem, naprawia sprzęty. Zmiana zaczyna się często przed wschodem słońca, kiedy większość piłkarzy smacznie śpi. O godz. 6.30 pierwszy zjazd, na powierzchnię wraca się po siedmiu i pół godziny.

Wysiłek

Robotę załatwili mu prezesi Górnika Łęczna. Piotr Jaroszyński był kapitanem drużyny, awansował z nią do ekstraklasy (pod wodzą trenera Jacka Zielińskiego, który dziś prowadzi w Cracovii jego syna), a Bogdanka to jej główny sponsor. - Jeśli komuś się wydaje, że to łatwe zajęcie, to się myli. Z pracą na Lubelszczyźnie łatwo nie jest, więc cieszę się, że klub wyświadczył mi przysługę. Jak się myśli o rodzinie, to trzeba się przemóc, nie ma przebacz. Najważniejsze, że zdrowie dopisuje! - przekonuje Piotr.

Jest wyjątkiem. Piłkarze po zakończeniu karier zostają trenerami, pracują jako komentatorzy, a szczęśliwcy żyją z odłożonych pieniędzy. Ale kopalnia?! - Różnie ludzie mówią o piłkarzach. Wielu z nas szaleje, wydaje pieniądze na błyskotki, samochody... Zdarzały się nawet bankructwa, niektórzy przepadali jak kamień w wodę - przypomina Paweł Jaroszyński. - Ale są też tacy, którzy myślą o przyszłości. I właśnie tata w trakcie kariery nie poddał się szaleństwu, a ja staram się brać z niego przykład. To typ normalnej głowy rodziny, człowiek godny zaufania, który do życia zawsze podchodził na chłodno.

Piotr przyznaje, że wolałby, by syn nie poszedł jego drogą, by po zakończeniu kariery nie musiał zjeżdżać pod ziemię. Razem z żoną namawia go, by skończył studia, bo przecież kariera piłkarza bywa krucha. Dziś Paweł jest na topie, regularnie gra w Cracovii (w sobotę jego drużyna podejmie właśnie Górnika Łęczna) i młodzieżowej reprezentacji Polski, ale to jeszcze niczego nie gwarantuje.

Strach

Piotr Jaroszyński jest też ratownikiem górniczym. Choć na stałe odkopnął piłkę, to dalej czuł, że jest w formie i może ludziom pomóc. A Paweł wspomina, jak tata pojechał na akcję na Śląsk. Kiedy wydobywał spod ziemi ciała zmarłych górników, młody obrońca był z Cracovią na zgrupowaniu. Nie mógł spać. - Potem tata powiedział, że nikomu nie życzy tego, co tam przeżył. Niby Bogdanka jest uznawana za jedną z najbezpieczniejszych kopalń, ale zawsze jest strach o ojca - przyznaje Paweł, który sam pod ziemią nigdy nie był, choć w górnictwo poszło wielu kolegów. - Widziałem zdjęcia i wiem, że to nie jest lekka praca. Podziwiam tatę, ale po cichu liczę, że w górnictwie nie będę musiał robić. Czy po zakończeniu kariery dałbym radę zjechać pod ziemię? Na razie nie mogę się zmusić, by pójść na studia, bo odwykłem od nauki. Ale gdybym był na miejscu taty, pewnie bym się zmusił. Są żona i dzieci, trzeba żyć.

Piotr Jaroszyński: - Czasem czuję, że rodzina jest zaniepokojona, ale człowiek sam o strachu nie myśli.

Spokój

Koledzy w kopalni przed sobotnim meczem Cracovia - Górnik zaczepiają Piotra. W żartach proszą, by poinstruował syna, jak ma zagrać - by pamiętał, skąd pochodzi, by od czasu do czasu cofnął nogę. Przecież Górnik, który na Lubelszczyźnie jest oczkiem w głowie kibiców, walczy o utrzymanie, więc każdy punkt jest na wagę złota.

Obserwuj @JaroslawKowal

- Komu będę kibicował? Synowi, jak zawsze, ale w przypadku porażki jego drużyny ból może będzie mniejszy niż zwykle - uśmiecha się Piotr Jaroszyński

Jeśli nic nie staje na przeszkodzie, zawsze jest na trybunach w Łęcznej. Do Krakowa w sobotę nie może przyjechać, ma obowiązki.

Za to po meczu pewnie zadzwoni do Pawła, jak zwykle. Choć kiedyś robił to częściej. Teraz widzi, że syn dobrze radzi sobie bez jego rad. - Woda sodowa mu nie grozi, o to jestem spokojny. On ma wręcz zbyt spokojny charakter, nawet na boisku czasem brakuje mu wigoru. Na razie jest dobrze, wskoczył do pierwszego składu, ale cały czas mu mówię, że musi się pilnować. Przecież w każdej chwili może wrócić na ławkę - ostrzega tata. Dodaje, że on na boisku nadrabiał zadziornością, a syn jest dużo lepszy technicznie.

Paweł na święta był w Łęcznej, mieszkańcy do niego podchodzili, też prosili, by w sobotę oszczędził Górnika. Podobno odpowiadał, że nie ma takiej opcji. Wspomina: - Fajnie się ułożyło. Kiedyś w Łęcznej tata był numerem 1, a dziś go zaczepiają i czasem powiedzą coś miłego na mój temat. On jednak dla mnie zawsze był surowy. Kiedy strzeliłem trzy bramki, to pytał, czemu nie pięć. Ale nie był tylko "na nie", pochwalić też potrafił. Teraz chyba widzi, że dojrzałem, więc jest inaczej. Poza tym mam na koncie już trochę więcej występów od taty (śmiech ).

Piotr Jaroszyński zagrał w ekstraklasie 11 razy, Paweł - 42.

Copyright © Agora SA