Trener Śląska Mariusz Rumak: Nie przyjechałem tu, aby grać w pierwszej lidze

Piłkarze pracują wspólnie dla jednego celu - dla dobra Śląska i utrzymania go w ekstraklasie. Dlatego muszą dać z siebie więcej niż sto procent - mówi Mariusz Rumak, trener Śląska

Znajdź nas na Facebook'u | Ćwierkamy też na Twitterze

Dawid Antecki: Przejął pan Śląsk dwa dni przed meczem z Koroną. Co trener może zrobić z zespołem w 48 godzin przed spotkaniem?

Mariusz Rumak: Szczerze mówiąc to niewiele. Przed wyjazdem do Kielc mieliśmy tylko jeden, godzinny trening. Przede wszystkim pracowaliśmy nad tym, aby przywrócić piłkarzom wiarę w siebie. Było też kilka elementów taktycznych, jak chociażby stałe fragmenty gry. Ale uprzedzam - nie jestem cudotwórcą. To, że strzeliliśmy z Koroną bramkę z rzutu rożnego, to dowód, że zaskoczyliśmy rywala. Z opiniami, iż główną bronią Śląska będą od teraz stałe fragmenty gry, trzeba poczekać.

Wygrana z Koroną ułatwiłaby panu początki pracy we Wrocławiu. Dzieliło was od tego kilka minut.

- Przede wszystkim dodałoby drużynie wiary we własne możliwości. Szkoda tego meczu, bo przy większej koncentracji powinniśmy wygrać to spotkanie. Niestety, popełniliśmy ogromny błąd, który na tym poziomie rozgrywek nie ma prawa się przydarzyć. Błąd w kryciu przy pierwszej bramce dla Korony był niewytłumaczalny.

Spodziewał się pan tak trudnego początku pracy ze Śląskiem?

- W meczach z Koroną i Ruchem mogliśmy zdobyć więcej punktów. Z drugiej strony mamy za sobą zaledwie kilka wspólnych treningów. W tak krótkim czasie nie da się przekazać piłkarzom wszystkiego i wypracować określonego stylu. Poza tym Ruch to naprawdę wymagający rywal. Przed nami dwa trudne spotkania z Lechem i Cracovią, ale do obu meczów przystąpimy bogatsi o kilka godzin wspólnych treningów, analiz i rozmów.

Niedawno przyznał pan, że cały czas na bieżąco śledził polską ligę. Co wiosną było największym problemem Śląska?

- Brak zespołu, brakowało efektu synergii. To moje główne zadanie we Wrocławiu, aby zawodnicy wiedzieli, że pracują wspólnie dla jednego, określonego celu - w tym przypadku dla dobra Śląska i utrzymania go w ekstraklasie. Nie twierdzę, że szatnia jest podzielona. Uważam, że zawodnicy muszą dać z siebie więcej niż sto procent i zacząć pomagać sobie na boisku za wszelką cenę. Każdy z tych piłkarzy to ważny element układanki, który przy odpowiednim wysiłku i podejściu sprawi, że wszystko dobrze zafunkcjonuje.

Po meczu z Ruchem narzekał pan na dynamikę swoich piłkarzy.

- Nie do końca przywiązywałbym wagę do tego, że organizmy zawodników są źle przygotowane. Dynamika to również czas reakcji. W trakcie meczu z Ruchem odniosłem wrażenie, że w wielu akcjach to rywale byli o pięć centymetrów przed nami. Po szczegółowych badaniach będziemy wiedzieć, czy mięśnie piłkarzy nie są na tyle sprawne, by szybko reagować, czy może zawodnicy mają hamulce w głowie.

Śląsk zimą trenował wyłącznie w Polsce. To co miało wyróżniać wrocławski zespół na tle innych ligowców, to doskonałe przygotowanie fizyczne wypracowane m.in. w Zakopanem.

- Zawsze byłem zwolennikiem zgrupowań zagranicznych. I najlepiej, aby były to dwa obozy, ale nigdy nie doszło do takiej sytuacji. Co ciekawe, dopiero jak przestałem być trenerem Lecha, to okazało się, że jednak można zorganizować dwa zgrupowania poza Polską. Co do ostatnich przygotowań Śląska, to nie będę ich oceniał, bo to nie moja rola.

Po ostatnim meczu nie był pan też zachwycony murawą na wrocławskim stadionie.

- Boisko we Wrocławiu jest słabe. Oczywiście murawa jest taka sama dla obu zespołów, ale ta na Stadionie Miejskim nie wygląda dobrze. To ciekawe, dlaczego są stadiony w Polsce, na których są lepsze boiska, a na innych gorsze?

W niedawnym wywiadzie powiedział pan, że inaczej rozłożyłby w Śląsku akcenty podczas zimowego okna transferowego. Inaczej, czyli jak?

- Nie zdradzę, o które pozycje konkretnie chodzi. Trener Szukiełowicz miał swój pomysł na drużynę, dlatego nie dziwię się, że klub pozyskał takich, a nie innych zawodników. W letnim oknie transferowym - jeśli przetrwamy w ekstraklasie - na pewno będę zabiegał o takich piłkarzy, którzy pasują do mojej koncepcji. Kieruję się zasadą: "jakość, nie ilość". Czasami lepiej by do drużyny dołączył jeden dobry piłkarz, niż trzech przeciętnych. Zimą do Śląska nie przyszli kiepscy zawodnicy, ale wolę pracę z 23-osobową kadrą, niż grupą 28 zawodników.

Ryota Morioka miał być gwiazdą nie tylko Śląska, ale i ligi. U pana na razie nie ma wysokich notowań, ostatni mecz z Ruchem spędził na ławce rezerwowych.

- Skorzystałem z niego w spotkaniu z Koroną. W meczu z Ruchem nie pojawił się na boisku ze względów taktycznych, ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby w kolejnym meczu wybiegł od pierwszej minuty. Nie przypadkiem gra się w reprezentacji Japonii. Morioka to gracz o określonych umiejętnościach. Pytanie tylko, czy na tyle dużych, aby przystosować się do gry w naszej lidze. Żeby móc pokazać pełnię swoich możliwości, musi stać się częścią zespołu. Z kolei, aby stać się częścią zespołu, musi się komunikować. Bez tego nie zaistnieje w Europie. W trakcie treningów widzę takie jego zagrania, po których można myśleć, że to bardzo dobry zawodnik. Ale są też momenty, w których trudno dostrzec wirtuozerię. Nie oczekujmy jednak, że Morioka przy każdym zagraniu będzie wielki. Wówczas nie trafiłby do Polski, tylko do silniejszej ligi. Gdybym to ja decydował o transferze Morioki, poważnie zastanowiłbym się nad jego pozyskaniem, głównie przez brak znajomości języka angielskiego.

Bence Mervo może zdetronizować Kamila Bilińskiego w ataku Śląska?

- Mervo to melodia przyszłości. Ten zawodnik ma szanse grać wielką europejską piłkę. Już teraz może swobodnie konkurować o miejsce w ataku z Bilińskim czy Kaczmarkiem. Widzę w nim duży potencjał, ale potrzeba trochę czasu, aby go wyzwolić. Nie przypadkiem zostaje się królem strzelców mistrzostw świata do lat 20, w których grają talenty z Brazylii, Argentyny, Niemiec, Portugalii czy Hiszpanii.

Były trener Śląska: Nie miałem wsparcia w klubie. Prezes mówił, że ja i mój sztab to nie jego bajka [ROZMOWA]

Zna pan już receptę na skuteczność Bilińskiego?

- Prowadziłem już kilku dobrych napastników, którzy grają teraz w Lidze Mistrzów czy Lidze Europy. Porównując Bilińskiego z tymi graczami, to piłkarz Śląsk jest naprawdę niezły. Historia z napastnikami jest dość prosta. Każdy snajper ma pewną strukturę mentalną i jeśli jest pewny siebie i swoich umiejętności, wtedy wychodzi mu wszystko. Tacy byli: Rudnevs, Teodorczyk czy nawet Barisić - dziś czołowy strzelec Piasta Gliwice. Każdy z nich był pewien swoich umiejętności i tego, że miejsce w ataku po prostu mu się należy. Czekam na taki przekaz od Bilińskiego.

Czy w niedalekiej przyszłości można spodziewać się, że młodzi piłkarze Śląska dostaną od pana szanse gry?

- Śląsk jest w takiej sytuacji, że to nie czas na ogrywanie młodzieży. Nie oznacza to jednak, że młodzi piłkarze nie będą u mnie grać. Nie będzie tak, że ktoś dostanie u mnie miejsce w składzie tylko dlatego, że jest młody i z Wrocławia. Młodzież musi zmienić sposób myślenia, podporządkować absolutnie całe życie temu, aby być piłkarzem. Oczekuję od nich nie sto, a tysiąc procent zaangażowania.

Nie rozumiem nastolatków, którzy cieszą się z tego, że są w szatni pierwszej drużyny albo wchodzą na boisko na pięć minut. Cieszyć można się wtedy, gdy strzeli się bramkę, zostaje się czołową postacią w meczu albo kiedy zadzwoni do ciebie selekcjoner reprezentacji Adam Nawałka. Tak było właśnie z Karolem Linettym. Gdy mówiłem mu o reprezentacji Polski, dziwił się, co ja gadam. Ale nadal ciężko pracował. Efekty przyszły. Już w wieku 20 lat dostał powołanie do dorosłej kadry, a dziś staje się etatowym reprezentantem Polski.

W przypadku ewentualnej degradacji Śląska do pierwszej ligi pana kontrakt z klubem przestaje obowiązywać. A gdyby zaproponowano panu misję walki o powrót do ekstraklasy?

- Nie przyjechałem tu, aby grać w pierwszej lidze, ale dlatego, żeby we Wrocławiu nadal była ekstraklasa. Wierzę, że się utrzymamy, a w kolejnym sezonie powalczymy o wyższe cele.

Więcej o:
Copyright © Agora SA