Piotr Górecki: Nieprawda. Po prostu nie lubię nawijać makaronu na uszy. Nie koloryzuję, nie owijam w bawełnę, a zamiast tego mówię treściwie.
- Wiadomo, to była nowa sytuacja, dreszczyk emocji i, przyznaję, stresik też był, ale pozytywny. Szczególnie, kiedy przyjechaliśmy na stadion. To był mój debiut jako pierwszego szkoleniowca, ale przecież nie po raz pierwszy byłem w szatni ekstraklasy. Dzięki temu, że wcześniej współpracowałem z trenerem Wojciechem Stawowym, a teraz Jackiem Zielińskim, wiedziałem, jak się zachować, na co zwrócić uwagę. Takich rzeczy nie można kupić.
- To prawda. Rozmawiałem z zarządem i byłem gotowy do poprowadzenia treningu. Nie żałuję, że się nie udało, bo przyszedł Jacek Zieliński, przy którym nabieram doświadczenia. I dziś jestem mądrzejszym trenerem niż wtedy.
- Miło, że pan przypomina te słowa. Cieszę się, że moja mrówcza praca została doceniona. W końcu jestem w Cracovii 16 lat, przeszedłem etapy od żaczków, przez trampkarzy i juniorów, aż do seniorów.
- Zgadza się. Pracując z dziećmi, trzeba być bardzo dobrym psychologiem, organizatorem, ojcem, do tego kierownikiem i jeszcze trenerem. Tutaj, w seniorach, pracujemy z dorosłymi ludźmi. Wydaje się polecenie, a oni wiedzą, dlaczego to robią. W grupach młodzieżowych wiele rzeczy trzeba uświadamiać, czasem coś przemycić poprzez zabawę.
Derby Krakowa w III lidze. Cracovia II - Wisła II 4:0 JAKUB OCIEPA Trener Górecki łączy pracę w sztabie pierwszej drużyny z prowadzeniem rezerw Cracovii.
- Na zebraniu z rodzicami zawsze grałem w otwarte karty. Mówiłem im, jakie mają prawa i obowiązki. Nie dopuszczałem ich do boiska. Stali z boku i nie mieli prawa się odzywać. Panowałem nad sytuacją. A co do presji ze strony trybun i mediów - kto nie umie sobie z nią poradzić, nie nadaje się do tego zawodu.
- Nie. Działam tak, jak serce podpowiada, a od każdego trenera, z którym pracowałem, staram się coś wyciągnąć i zlepić w całość. Każdy ma własny warsztat i małpować nie można. Nie ma kogoś, kogo szczególnie podziwiam, choć podczas mojej poprzedniej przygody z ekstraklasą nazywali mnie Del Bosque [trener, który poprowadził reprezentację Hiszpanii do mistrzostwa świata w 2010 roku i Europy dwa lata później - przyp. red.].
- Nie miałem nic przeciwko. Bo nie była to szydercza ksywka, ale dopasowana do mojego charakteru.
- Czasem łatwiej wyładować emocje niż tłumić je w sobie. Walery Łabanowski był oazą spokoju na ławce trenerskiej, ale w środku wszystko się w nim gotowało. Mogę powiedzieć chyba tylko tyle: nie poznaliście mnie, ale jeszcze poznacie (śmiech).
- Tak. Marzenia są przecież po to, by je spełniać. Po zakończeniu współpracy z trenerem Stawowym postanowiłem sobie, że wrócę do ekstraklasy. Udało się. Teraz mam kolejny cel: ukończyć kurs UEFA Pro i, tak jak pan powiedział, objąć drużynę z najwyższego szczebla.