Ruch Chorzów. Szalone widowisko na Cichej. Cracovia przełamała się po 65 latach!

Ruch Chorzów - po fantastycznej pierwszej połowie, gdy mógł nastrzelać Cracovii z pięć bramek - na chwilę przysnął i na koniec został z niczym.

Zostań Prezesem i zbuduj Własną Drużynę!

Cracovia na Cichej to raczej smutna historia. Zespół z Krakowa po raz ostatni wywiózł komplet ligowych punktów z chorzowskiego stadionu w 1951 roku! Przypominamy, że Polską rządził wtedy towarzysz Bolesław Bierut, a z taśm produkcyjnych FSO zjechała pierwsza Warszawa M20.

Krakowianom widać historia i złe statystyki bardzo ciążyły, gdyż zaczęli mecz z impetem kowboja, który kopniakiem otwiera drzwi do saloon'u. Właściwie pierwsza groźna akcja gości przyniosła im gola. Po dobrze wykonanym rzucie rożnym przez Mateusza Cetnarskiego do piłki doszedł Boubacar Diabang. Senegalczyk uderzył piłkę głową na tyle mocno i celnie, że Matus Putnocky, bramkarz Ruchu zdołał tylko odbić futbolówkę. Dobitka Erika Jendriska była już formalnością.

Gdy piłka wpada do siatki tak szybko, to niestety w większości przypadków na polskich boiskach kończy się to złotą myślą w stylu "mecz nam się nie ułożył". Ruch jednak postanowił nie iść na łatwiznę. Siła z jaką chorzowianie odpowiedzieli na gola Cracovii budziła podziw i szacunek. To była niebieska nawałnica!

Kamil Mazek, pomocnik Ruchu - może i po meczu z Legią niedowidzi na jedno oko - kręcił zawodnikami z Krakowa jak chciał. Patryk Lipski popisywał podaniami godnymi precyzji kardiochirurga. Wszędzie pełno było Mateusza Stępińskiego, który zanim trafił do siatki zmarnował dwie znakomite okazje. No i jeszcze na dokładkę Marek Zieńczuk, który po uderzeniu z rzutu wolnego - i to z 30 metrów - trafił w słupek.

W pierwszej połowie kibice Ruchu co chwilę podnosili się z miejsc. Nie mieli nawet czasu, żeby martwić się zmarnowanymi okazjami, bo już sunął kolejny atak. To było porywające 45. minut w wykonaniu chorzowskiej drużyny. Nie powiemy, że najlepsze w sezonie, ale na pewno takie, jakie kibice chcieliby oglądać zawsze.

Po przerwie Ruch nadal grał swoje, chociaż bliższym prawdy byłoby powiedzieć, że swoje grał Mazek. Skrzydłowy niebieskich miał dwie znakomite okazje na podwyższenie prowadzenia. Grzegorz Sandomierski, bramkarz zespołu z Krakowa z największym trudem zatrzymywał piłkę po jego uderzeniach.

Cracovia wyglądała wtedy marnie, a co gorsze uwierzyli w to również piłkarze Ruchu. Tymczasem wystarczyło 120 sekund i Cracovia znowu była tym bezczelnym kowbojem z początku meczu.

Przy golach Cetnarskiego i Damiana Dąbrowskiego chorzowianie zostawiali rywalom zdecydowanie za dużo wolnego miejsca we własnym polu karnym. A ci strzelali mocno i precyzyjnie.

Niebiescy nie zwiesili głów. Dobrą zmianę dał Łukasz Moneta, który w środę debiutował w niebieskich barwach. Pochodzący z Raciborza zawodnik miał dobrą okazję, ale Sandomierski - w sytuacji sam na sam - wygarnął mu piłkę spod nogi. Ostatecznie Ruch przegrał dziesiąty mecz w sezonie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.