KOMENTARZ. W czepku urodzony, czyli osobiste rozterki

Kilkanaście godzin minęło od historycznego triumfu Rosy Radom w Pucharze Polski nad Stelmetem Zielona Góra, a moje sportowe serducho wciąż bije jak szalone.

O tym, że Rosa zagra w finale byłem przekonany już przed turniejem. Przyjmowałem to na spokojnie, zimno, choć wiedziałem, że Polski Cukier Toruń, czy później: Energa Czarni Słupsk, to nie są byle jakie drużyny. Mimo wszystko kilkunastoletnia praca w zawodzie i nabyte przez ten okres doświadczenie, powodowały poniekąd pewną obojętność, uspokojenie i zarazem wiarę w naszych.

Pierwszy pojedynek rozegrany z torunianami przebiegał dokładnie tak jak planowałem. Będzie ciężko, pod górę, ale do przodu. No i tak też było, a ja cieszyłem się, że to nie koniec przygody radomian, i nadal będę mógł pisać relacje z kolejnych pojedynków. Tak kolejnych, bo o tym że wygramy w następny spotkaniu - półfinale, i to już w sposób bardziej zdecydowany, także byłem przekonany. Triumf nad Czarnymi Panterami nie podlegał najmniejszej dyskusji, a Rosa zwłaszcza w drugiej i trzeciej kwarcie zagrała na najwyższym, nie tylko krajowym poziomie!

No dobrze, ale co dalej, bo jest sobotnie popołudnie, do walki stają: Anwil Włocławek ze Stelmetem Zielona Góra (a więc potencjalni rywale Rosy w niedzielnym finale), a ja szykuję się do. teatru. Tam czekają na mnie kolejne emocje - po tym jak uradowany byłem z awansu zawodników Wojciecha Kamińskiego do finału Dąbrowa Górnicza Basket Cup.

W przerwie spektaklu "Anna Karenina" mogłem w końcu skorzystać z wyciszonego wcześniej telefonu i wtedy dowiedziałem się, że zagramy ze Stelmetem. Otrzymałem też od jednego z kolegów dziennikarzy, propozycję wyjazdu na finał do Dąbrowy Górniczej. No i tu zaczynają się schody! Myśli moje z jednej strony znajdują się gdzieś tam w Moskwie, czy Sankt Petersburgu - kombinując (bo nie czytałem powieści Lwa Tołstoja), czy bohaterka przeżyje, a z drugiej Rosa i jak tu zaplanować podróż.

Dobrze ustalę to z żoną. - Zrobisz jak uważasz, ale i tak mało czasu nam poświęcasz. A jutro niedziela można iść na spacer - odrzekła. No kurde! No można, ale Rosa gra w finale i przeczuwam, że wygra - mówię nieco zachwiany, bardziej w stronę sportową. - Tak, ale ty przecież codziennie masz takie wydarzenia - dodaje nie do końca zdająca sobie sprawę z powagi sytuacji małżonka. Nie będę jej uświadamiał, że to jest naprawdę wyjątkowy mecz, tym bardziej, że z oddali słychać już trzeci dzwonek i trzeba, wracać na spektakl.

Okazuje się, że Karenina żyje i akcja rozwija się nadal. Z jednej strony siedzi żona, z drugiej rozprasza moje myśli jakaś kobieta - co jakiś czas kaszląca. No dobrze, ale co z Rosą?

Seans się kończy, a ja myślę o tym, że jeśli radomianie (koszykarze) zagrają tak jak aktorzy z radomskiego teatru, to mamy historyczny triumf! Rzęsiste brawa żegnały artystów, choć nikomu nie było do śmiechu, bo wiadomo jak rosyjska sztuka się kończy.

Gadu gadu, ale trzeba odpowiedzieć i koledze dziennikarzowi i przede wszystkim (.) - Nie jadę do Dąbrowy, zostanę z rodziną - oświadczyłem.

To był pierwszy powód. Drugi był równie ważny, bo mimo wszystko emocje coraz bardziej narastały. Okazało się, że dobrze wybrałem, ponieważ będąc tu na miejscu w Radomiu moje serce wytrzymało! Dlaczego? Siedząc wygodnie w fotelu i pisząc relację, miałem możliwość w przerwach pomiędzy kwartami pojedynku, obejrzeć na you tubie - Roast Kuby Wojewódzkiego. Czas pozwolił mi na wystąpienia: Abelarda Gizy i Dawida Podsiadło. Te krótkie scenki na chwilę wybijały z rytmu meczowego. Będąc w Dąbrowie musiałbym przez pełne 90 kilka minut żyć tylko finałem. Nie muszę nikomu dodawać jakie wtedy miałbym ciśnienie i tętno. Tym bardziej, że z biegiem czasu, coraz bliżej było do przepowiadanego triumfu. W końcu moja radość eksplodowała. Cieszyłem się niczym dziecko, publikując jeden tekst za drugim z tego niecodziennego wydarzenia. W końcu otrzymałem także na "fb" wiadomość od żony. - Cieszę się, że wybrałeś rodzinę - zakomunikowała.

No ja też się cieszę. Cieszę się podwójnie, bo są w życiu rzeczy ważne i ważniejsze!

Copyright © Agora SA