Tauron Arena Kraków. Okręt flagowy prze do przodu

- Podczas mistrzostw Europy w piłce ręcznej Kraków pokazał się jako dynamiczne miasto tętniące życiem. Tylko w międzynarodowym przekazie telewizyjnym było go trochę za mało - mówi Grzegorz Kita, prezes zarządu Sport Management Polska, ekspert ds. marketingu i konsultingu sportowego.

Jarosław K. Kowal: Tych mistrzostw nie dało się zepsuć?

Grzegorz Kita: Pod względem frekwencyjno-sprzedażowym nie. Wpływ na to mieli polscy kibice zafascynowani reprezentacją i zagraniczni, którzy podążają za swoimi drużynami. Poza tym nie mówimy o halach o pojemności 50-60 tys., tylko 11-15 tys. Czyli takich, w których maksymalna frekwencja powinna być obowiązkowa podczas imprez tej rangi. Gdy oglądałem mecze z trybun, trochę zaskoczyła mnie liczba wolnych miejsc, zwłaszcza podczas meczów zagranicznych drużyn. Kiedy grali Polacy, też było widać puste krzesełka, nawet całe moduły. To trochę dziwi, bo według organizatorów wszystkie bilety zostały wyprzedane. Może korporacje, partnerzy mistrzostw, wykupiły wejściówki i potem ich nie wykorzystały? To się zdarza, ale zaciekawiło mnie to.

W innych krajach podczas tego typu imprez trybuny bywają prawie puste, kiedy nie grają gospodarze. W Krakowie było jednak inaczej.

- To prawda. Na pewno w porównaniu z wieloma innymi krajami zaprezentowaliśmy się świetnie. Inaczej jednak wszystko wygląda w telewizji, bo kamera skupia się głównie na parkiecie, a inaczej w hali.

Więc jak to jest, że ze średnio popularnego sportu potrafimy zrobić sprawę narodową?

- To właśnie kwestia tego, że mamy produkt na poziomie reprezentacyjnym i to w sporcie drużynowym. Dodatkowo od dłuższego czasu systematycznie odnosimy sukcesy. A kluczowych dyscyplin zespołowych nie jest przecież dużo. Mamy koszykówkę, siatkówkę, oczywiście piłkę nożną. Ale już np. rugby czy hokej to inny świat, więc piłka ręczna ma mocną pozycję. Jeśli tylko w tego typu dyscyplinie dzieje się coś dobrego, to natychmiast budzi zainteresowanie reprezentacją. Mamy za to od lat ten sam problem: między kadrą a ligowym podwórkiem jest ogromna przepaść. W piłce ręcznej nie zasypuje jej nawet Vive Tauron Kielce.

Kraków skorzystał na mistrzostwach Europy?

- Odpowiedź na takie pytanie można uzyskać tylko poprzez badania profesjonalnymi metodami. Patrząc z boku można powiedzieć, że tak. Pokazał się jako ciekawe miasto, z monumentalnym obiektem na wysokim poziomie: technicznym, sportowym, emocjonalnym. Na sprawę trzeba jednak patrzeć też z drugiej strony. Kraków spośród miast gospodarzy wydał najwięcej na prawa do organizacji turnieju, bo ok. 9 mln zł. Pytanie, czy zyski to zrównoważą? Tym bardziej że miasto było słabo eksponowane na kluczowych nośnikach, zwłaszcza na bandach elektronicznych wokół boiska. Z punktu widzenia międzynarodowego przekazu telewizyjnego wyszło słabo, a to kluczowy czynnik.

Tym bardziej że przypominanie się np. turystom, w jakikolwiek sposób, jest istotne, bo przecież stale robią to też inne miasta świata. A ludzie o wyjazdach podejmują decyzje na podstawie m.in. tego typu impulsów. Z drugiej strony tzw. branding i aktywizacja kibiców na miejscu były w Krakowie na ciekawym poziomie. A ważne jest też to, by mieszkańcy wiedzieli, że w mieście dzieje się coś ważnego.

A w Krakowie nietrudno było to zauważyć.

- Tak. Właśnie to miało na celu postawienie strefy kibica na Małym Rynku, zaawansowany branding, billboardy, flagi, zegary itp....

Pod względem sportowym miasto odżyło dzięki Tauron Arenie?

- Strategicznie i wizerunkowo jej budowa była doskonałym pomysłem. Promocja poprzez sport generalnie ma gigantyczny potencjał. Ale nic samo się nie dzieje, do tego trzeba podchodzić profesjonalnie, z głową. Wydaje się to teoretycznie proste, a jakoś inne miasta nie idą tą drogą. Warszawa od dwudziestu kilku lat nie może doczekać się poważnej hali. Kraków mógł obawiać się konkurencji katowickiego Spodka albo Hali Stulecia we Wrocławiu, a jednak podszedł do sprawy odważnie, rozsądnie. I Tauron Arena stała się jego promocyjnym okrętem flagowym.

Często wielkie obiekty wpadają w pułapkę koncentrowania się na imprezach sportowych, a wydarzenia tego typu powinny stanowić ważną, ale jednak tylko część działań. Istotą jest różnorodność wydarzeń, oddziaływanie na maksymalnie odmienne grupy. Na dziś Krakowowi można tylko pogratulować pomysłu i strategii. Hala nadaje mu wizerunek miasta dynamicznego, tętniącego życiem.

Spodek w Katowicach, o którym pan wspomniał, nie okazał się godnym rywalem?

- Na to wygląda. Można dojść do wniosku, że w Katowicach kuleje albo zarządzanie strategiczne i operacyjne, albo poziom determinacji. Polski rynek jest obecnie zdominowany przez Tauron Arenę i gdańską Ergo Arenę. A zarządzanie obiektem jest tu kluczowe. Bo nie można czekać, aż zainteresowani sami się zgłoszą, tylko pytać, rozmawiać, wysyłać oferty, planować, kreować. Trzeba być naprawdę bardzo aktywnym. To dość brutalny rynek.

I Kraków to dobrze robi?

- Nie da się tego ocenić profesjonalnie bez szczegółowych statystyk i dostępu do danych finansowych, ale wizerunkowo wygląda na to, że tak. Hala weszła na rynek z przytupem i jestem wręcz zdziwiony liczbą imprez sportowych i rozrywkowych, jakie tam się odbywają. Wydawałoby się, że budowanie silnej marki powinno trwać znacznie dłużej.

Wkrótce Kraków ma gościć serię imprez siatkarskich. To dobry kierunek?

- Jako element szerszej strategii - tak. Nie uzależniałbym się jednak od jednej dyscypliny. Ale jeśli będą grali Polacy, to zawsze można się spodziewać dobrych efektów. Ważny jest też kontekst. Chodzi o to, że ludzie chcą przychodzić na widowiska, nie na same mecze sportowe. I tak jest m.in. właśnie w siatkówce: organizatorzy gwarantują szereg emocji, animują trybuny, kreują świetne tło muzyczne, zapewniają wszechstronny rodzaj rozrywki. Na to zawsze będzie popyt. Oczywiście pod warunkiem, że to poziom międzynarodowy, bo z imprezami klubowymi bywa różnie. Generalnie lidera można poznać po tym, że idzie do przodu. Jak na razie Kraków i Tauron Arena radzą sobie świetnie.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.