Mistrzostwa Europy w piłce ręcznej. Mecz z Białorusią jak finał

W poniedziałek polscy piłkarze ręczni zagrają z Białorusią. By myśleć o medalu, muszą wygrać. - Próbujemy odsunąć od siebie myśl, że w tym meczu będzie nam łatwiej niż z Norwegią - mówi Michał Szyba, rozgrywający kadry.

Ten turniej układał się Polakom idealnie. Zaczęli od zakończonego happy endem horroru z Serbią. Potem - znów jedną bramką - wygrali z Macedonią i zapewnili sobie awans do drugiej fazy.

Później spotkanie z Francją, jeden z najlepszych występów tej kadry w ostatnich latach. Wygrana sześcioma bramkami z mistrzami świata pozwoliła uwierzyć, że Polska może 31 stycznia zagrać w ostatnim meczu turnieju.

Po zwycięstwie na głowy biało-czerwonych spadł jednak kubeł zimnej wody. Wylanej przez Norwegów. - W tym meczu mało było pozytywów. Zawiodła bramka, obrona... - wylicza Piotr Wyszomirski, drugi bramkarz kadry.

- Zabrakło nam wyjścia do Norwegów, zderzenia z nimi. Tak, by na własnej skórze poczuli, że to my gramy u siebie. Oddali kilka pięknych rzutów i to dodało im wiatru w żagle - wtóruje Szyba.

I choć sami piłkarze po meczu z Francją ostrzegali, że jeszcze nie czas na rozmowy o medalu, widać było, że porażka z Norwegią trochę nimi wstrząsnęła. Chwilę po końcowym gwizdku zdenerwowany Michał Jurecki jak burza przemknął przez strefę wywiadów. Na tym się jednak nie skończyło.

- Po kolacji od razu było zebranie, wszystko sobie wyjaśniliśmy. Padły mocne słowa - przyznaje Wyszomirski.

Idealny rywal?

Z Norwegami Polacy rozegrali - zwłaszcza w obronie - być może najsłabszy mecz turnieju. - To było spotkanie podobne do dwóch pierwszych. Trzeba było wygrać, presja była duża. Chyba trochę sobie z nią nie poradziliśmy - mówi bramkarz kadry.

Zobacz wideo

Porażka sprawiła, że w starciu z Białorusią presja będzie jeszcze większa. Jeśli Polacy chcą myśleć o pierwszym w historii medalu ME, muszą wygrać. Teoretycznie lepszego rywala na taki moment nie mogli sobie wymarzyć. Już awans Białorusinów do drugiej fazy turnieju był niespodzianką. Grę w Tauron Arenie rozpoczęli od wysokiej porażki z Francją. Bezradni byli zwłaszcza w pierwszej połowie - przegrali ją aż 5:20.

- W Europie nie ma już łatwych przeciwników. Może do meczu z Norwegią podeszliśmy właśnie w ten sposób: po spotkaniu z Francją powinien być łatwiejszy. Nastawiamy się na ciężki pojedynek - zaznacza Szyba.

Białoruś nie powinna jednak niczym zaskoczyć Polaków, bo w ostatnich latach grali z nią kilkukrotnie. I wygrywali - jak choćby przed dwoma laty w czasie ME w Danii (31:30).

- Znamy ich trochę lepiej niż Norwegów. Białorusini nie grają tak szybko, to inny rodzaj piłki ręcznej - podkreśla Michael Biegler, trener reprezentacji.

Nierówny lider

Choć Białorusini wygrali w Polsce tylko jedno spotkanie, pokazali, że potrafią być skuteczni. W nieco szalonym meczu z Islandczykami rzucili aż 39 bramek. Ich liderem jest rozgrywający Siergiej Rutenka, czwarty najlepszy strzelec turnieju. W mistrzostwach nie potrafi jednak ustabilizować formy - przeciwko Francuzom nie zdobył ani jednego gola.

- To chyba nie są jego mistrzostwa. Na pewno na nim będziemy skupiać się najbardziej, ale nie możemy z tym przesadzić, bo inni zawodnicy zrobią nam krzywdę - przestrzega Szyba.

Na przykład koledzy Rutenki z rozegrania - 21 bramek zdobył już Borys Puchowski, 19 Siergiej Szyłowicz. Dobrze spisuje się też bramkarz Wiaczesław Saldacenka. Do tej pory odbił 35 procent strzałów. Dla porównania - Sławomir Szmal broni z 31-proc. skutecznością.

Rywale nie liczą się już w walce o medale, a o to wciąż grają Polacy. Jeśli w poniedziałek zdobędą dwa punkty, wszystkie karty będą mieć we własnych rękach.

- Na pewno znowu będzie horror. Ale ten mecz będzie dla nas ważny jak finał mistrzostw Europy. Trzeba wygrać - zapowiada Wyszomirski.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.