Oszczędnościowa wersja Turowa biła się do ostatniej minuty. Ale finisz należał do Bosta i Koszarka

PGE Turów Zgorzelec i Stelmet Zielona Góra rzadko rozgrywają mecze nudne czy jednostronne. I chociaż Turów już nie taki jak dawniej, to w sobotę we własnej hali nie był daleko od sensacji. W czwartej kwarcie kilka razy wysuwał się na prowadzenie. Ale finisz należał do mistrzów z Zielonej Góry, rozgrywających Łukasza Koszarka i Dee Bosta. Stelmet wygrał 95:92.

Szumnie dało się ten mecz reklamować jako spotkanie wicemistrza z mistrzem. O ile jednak Stelmet BC należycie uzbroił się i przygotował do obrony złota, o tyle w koszykarskim Zgorzelcu pozostała srebrna etykieta, ale w składzie drużyny i sztabie trenerskim pozmieniało się tak wiele, że pierwszy raz od kilku ładnych lat Turowa może w ogóle nie załapać się do play-off.

Jednak w sobotę oszczędnościowa wersja zgorzeleckiego zespołu walczyła zaciekle. Nie dało się zauważyć, że chodzi o starcie ekipy zajmującej 12. lokatę z liderem. Tylko początek (1:7) łudził, że Stelmet załatwi sprawę szybko i bezdyskusyjnie. W rzeczywistości fani (ci miejscowi) na trybunach hali w Zgorzelcu dostali na Nowy Rok trochę nadziei i satysfakcji. Ich drużyna nie przejęła się słabym startem. Straty odrobiła w minuty i w pierwszej połowie dość długo trzymała się na prowadzeniu. I gdyby tak jeszcze rzuty z dystansu przynosiły gospodarzom spotkania tyle samo punktów co gościom, dojechaliby do długiej przerwy z małą przewagą. Jakub Karolak i Filip Dylewicz wywiązywali się z obowiązków strzeleckich, a wraz z resztą zawodników wygrywali także pojedynki o zbiórki.

Gracze Turowa i Stelmetu przez dwie kwarty oddali po 17 rzutów trzypunktowych, lecz ci pierwsi trafiali ze skutecznością 20 proc., podczas gdy ci drudzy przekraczali 40 proc. W innych elementach gra toczyła się w miarę równo. Wynik 38:44 wpisywał się do charakterystyki starć zgorzelecko-zielonogórskich, które zwykle toczą się w derbowej atmosferze i bywają wyrównane. Tym razem epickiej bitwy to może nie było, lecz gry do jednej bramki także nie.

Vlad Moldoveanu (niegdyś Turów, dziś Stelmet) przez kontuzję zgubił zdolność trafiania piłką do kosza. Starał się jednak okazać przydatność na inny sposób. I skończył występ jako lider zielonogórskiej ekipy w zbiórkach oraz... asystach. Inna ciekawostka: z jakichś przyczyn trener Saso Filipovski (niegdyś Turów, dziś Stelmet) postanowił przyprawić Szymonowi Szewczykowi nową ksywę: "trzy minuty". Tylko patrzeć, jak bukmacherzy zaczną przyjmować zakłady, czy w następnej kolejce "Szewcu" znów dostanie trzy minuty na placu. A może w wtedy będzie już graczem innego zespołu...

To jednak temat nie na dziś. W każdym razie w Zgorzelcu Szewczyk wpadł na boisko, odpalił zwyczajową trójkę. I tyle go widziano. Ale w drugiej trójki jakby nabrały wagi. Bo dzięki nim koszykarze z Zielonej Góry błyskawicznie oderwali się na 10 pkt. W szatni musieli usłyszeć, że ich postawa w obronie odbiega od standardów Filipovskiego. Bo niby starali się wznieść na wyższy poziom agresji, ale efekt osiągali odwrotny do zamierzonego. Turów trzymał się szczęśliwie i dzielnie. W trudnych chwilach udawały się akcje typu dwa plus jeden lub kosze na ostatnią chwilę. I zgorzelecka ekipa była w grze. Wytrzymała uderzenie mistrza, które z 10 pkt przewagi mogło przenieść rywalizację z tajemnicy pt. Kto wygra do tajemnicy pt. Jak wysoko wygra Stelmet. Zamiast tego - jeszcze przed końcem trzeciej kwarty - Turów odrobił wszystkie straty, a po trafieniu Karolaka znów wysunął się na prowadzenie (68:65). W tym okresie akcje piątki ze Zgorzelca toczyły się składnie, płynnie i kończyły skutecznie. Natomiast zawodników z Zielonej Góry dopadła nieporadność.

Do ostatniej kwarty koszykarze ruszali przy dość zaskakującym wyniku 70:68. Dwie minuty później, przy 76:71, Filipovski pojął, że sprawy zmierzają w stronę trzeciej ligowej porażki jego drużyny. Zwołał graczy małą odprawę, do kluczowego etapu walki posłał piątkę z parą rozgrywających Łukasz Koszarek (niegdyś Turów, dziś Stelmet) i Dee Bost, którzy wystąpili w roli organizatorów i strzelców jednocześnie. Nie bez kłopotów, niemniej trafienia Koszarka oraz Bosta powstrzymały uciekający Turów. Na cztery minuty przed końcem znów zrobiło się remisowo i bardzo ciekawie.

Zdawało się, że mistrzowie muszą tylko i aż odciąć od pozycji rzutowych Karolaka i Dylewicza. Kiedy jednak to zrobili, zabójczą dłonią błysnął Mateusz Kostrzewski. Ale to dało gospodarzom spotkania tylko chwilowy oddech. A Stelmet w najważniejszych chwilach mógł niezawodnie liczyć na Koszarka i Bosta. Oni wyciągnęli zespół na prowadzenie. Riposty Turowa już nie było. Była za to strata Dylewicza, który złamał limit fauli, oraz głupia strata piłki w piekielnie w ważnym ataku - przy wyniku 90:93. I tu rutyniarze z Zielonej Góry już wiedzieli, co robić, by triumf nie wypadł im z garści. A rywale, bez atutów na ławce rezerwowych, pękli późno, niemniej w rozstrzygającym momencie.

PGE TURÓW ZGORZELEC - STELMET BC ZIELONA GÓRA 92:95

KWARTY: 18:18, 20:26, 32:21, 22:27

PGE TURÓW: Karolak 25 (6), Dylewicz 21 (2), Dillon 19, Kostrzewski 13 (2), Novak 8 oraz Krestinin 4, Prostak 0, Gospodarek 0.

STELMET: Koszarek 19 (4), Ponitka 11 (1), Borovnjak 10, Moldoveanu 6, Zamojski 5 (1) oraz Bost 18 (3), Djurisić 13 (2), Gruszecki 8 (2), Szewczyk 3 (1), Hrycaniuk 2.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.