Ruch Chorzów. Kamil Mazek w Legii Warszawa? Nie zajmuje się plotkami [WYWIAD]

- Byłem cierpliwy, bo wiedziałem, że przede mną podobną drogę pokonało na Cichej wielu graczy. Przede wszystkim musiałem wzmocnić się fizycznie. Wiedzieć na czym polega taktyka, a mieć siły, żeby ją realizować, to jednak dwie różne sprawy - mówi Kamil Mazek, pomocnik Ruchu Chorzów.

Facebook?  | A może Twitter? 

Kamil Mazek, 21-letni skrzydłowy, z każdym tygodniem znaczy dla Ruchu Chorzów coraz więcej. Z naszych informacji wynika, że młodzieżowym reprezentantem Polski poważnie interesuje się Legia Warszawa.

Wojciech Todur: Trener Waldemar Fornalik nie lubi, gdy zbyt często chwali się piłkarzy Ruchu. Ale jak tu was nie chwalić.

Kamil Mazek: - Trener często mówi też, że drużyna wciąż jest w budowie i z tym też trudno się nie zgodzić. Ostatnie tygodnie są dla nas naprawdę dobrze. Ustabilizowaliśmy formę. Strzelamy ważne gole. Trudno nas zaskoczyć w obronie. Zapewniam jednak, że nikt nie podpala się po kolejnych zwycięstwach. Nie czekamy na pochwały, tylko na kolejny mecz, w którym również chcemy zapunktować.

Ostatni mecz z Górnikiem Łęczna był dla was pierwszym spotkaniem rundy rewanżowej. Na Cichej przegraliście 0:2. W Łęcznej było już 3:0. Jaką drogę pokonał w tym czasie Ruch?

- Nie będę teraz mówił, jaką to nie jesteśmy teraz mocną i lepszą drużyną, bo zaprzeczyłbym temu co powiedziałem przed chwilą. Latem nasza sytuacja była jednak specyficzna. Z drużyną pożegnało się kilku piłkarzy, którzy mieli olbrzymie znaczenie dla naszej gry. Pracowaliśmy solidnie na to, żeby poukładać to na nowo. To wszystko wymaga czasu. Błędy przytrafiają się każdej drużynie. Sztuka w tym, żeby popełniać ich jak najmniej. Na swoim przykładzie mogę powiedzieć, że jestem w zupełnie innym miejscu, niż na początku rozgrywek. Wtedy dopiero wchodziłem do drużyny. Teraz czuje się w niej zdecydowanie pewniej.

Wchodził pan do Ekstraklasy z opinią sprintera. Takiemu zawodnikowi łatwo przypiąć łatkę "jeźdźca bez głowy".

- Opinia, że jestem szybki i dynamiczny, ciągnie się za mną od dawna. To mój atut, więc trudno, żebym się na to obrażał. Jestem jednak piłkarzem, a nie sprinterem. Mam nadzieję, że kibice doceniają również to, że nie tylko szybko biegam, ale i szybko myślę. Staram się dokonywać na boisku jak najlepszych wyborów. Cieszą mnie asysty. Chociażby taka, jak w ostatnim meczu z Górnikiem Łęczna, gdy po moim podaniu gola strzelił Mariusz Stępiński.

Okazało się, że te szybkie nogi mogą też przysporzyć problemów. Łukasz Burliga, obrońca Wisły, stwierdził po niedawnym meczu, że chciał Kamila Mazka "utemperować". Często zdarza się takie polowanie na kości?

- Nie odebrałem tak tego. Takich fauli jest w piłce dużo. Jedne są większe, inne mniejsze. Jednak ten konkretny faul, na boisku w Krakowie, moim zdaniem, kwalifikował się na czerwoną kartkę.

Rozmawialiśmy prawie rok temu, gdy przyszedł pan do Ruchu z Dolcanu Ząbki z nadzieję na szybki debiut w lidze. Tymczasem trzeba było cierpliwie czekać.

- Rzeczywiście liczyłem na grę, ale też miałem świadomość, że przede mną ogrom pracy. Teraz widzę wyraźnie, że miałem zbyt duże braki, żeby z miejsca grać w lidze w takiej drużynie, jak Ruch. Przez pierwsze pół roku nie zagrałem w Ruchu nawet minuty. Nie miałem jednak do nikogo pretensji. To była gra w otwarte karty. Cały czas mogłem liczyć na wsparcie trenera, który często powtarzał "bądź cierpliwy". I byłem cierpliwy, bo wiedziałem, że przede mną podobną drogę pokonało na Cichej wielu graczy.

Przede wszystkim musiałem wzmocnić się fizycznie. Wiedzieć, na czym polega taktyka, a mieć siły, żeby ją realizować, to jednak dwie różne sprawy.

Przełomowy był mecz z Wisłą Kraków w Pucharze Polski.

- Po raz pierwszy dostałem wtedy szansę gry w podstawowej jedenastce. Dobrze się wtedy czułem. Miałem wsparcie z trybun i od kolegów na boisku. Po tym spotkaniu ruszyłem mocniej z miejsca. Ciężko na to pracowałem.

Ruszył pan na tyle mocno, że prezes Legii Warszawa Bogusław Leśnodorski stwierdził, że widziałby dla pana miejsce w swoim klubie.

- To miłe. Każde dobre słowo motywuje do pracy. Tyle, że ja już nie jestem piłkarzem Legii wypożyczonym do Dolcanu Ząbki. Podpisałem definitywny kontrakt z Ruchem Chorzów i mam tu zadanie do wykonania. Ciągle jestem na początku drogi. Zapewniam, że nie zawracam sobie głowy żadnymi transferowymi plotkami. O nie pytajcie w klubie.

Teraz przed Ruchem wyjazdowy mecz z Piastem Gliwice. Jak pan ocenia ten zespół?

- Wielka pozytywna metamorfoza. Chyba niewielu było takich, którzy postawiliby przed sezonem, że będą prezentować się aż tak dobrze. Podobnie, jak w Ruchu wiele się tam zmieniło. I tak samo mają powody do zadowolenia. Każdej drużynie należy się szacunek, więc tym bardziej liderowi. Pojedziemy jednak do Gliwic bez strachu. Ograliśmy ich na własnym stadionie, więc dlaczego nie powtórzyć tego na wyjeździe? Taki mamy cel.

Pomysł na budowę drużyny Piasta był zupełnie inny, niż ten chorzowski.

- O naszej drużynie mówi się, że jest młoda i polska. Piast bazuje w dużej mierze na obcokrajowcach. Jak widać, są różne drogi, które prowadzą do wygranych w lidze. Ważny jest przede wszystkim dobrze rozumiejący się i zdeterminowany zespół. Pod tym względem jesteśmy do siebie podobni.

Ruch jest nie tylko młody i polski, ale niemal zupełnie pozbawiony graczy w przedziale wieku 25-30 lat, który uchodzi za najlepszy do osiągania dobrych wyników. W kadrze macie tylko trzech takich graczy Artura Lenartowskiego, Rołanda Gigołajewa i Tomasza Podgórskiego.

- To może i trochę dziwnie, ale jak tak popatrzeć na nasz zespół i obliczyć średnią wieku, to pewnie wyszedłby nam piłkarz właśnie przed trzydziestką. Mamy sporo zawodników młodych, ale i graczy doświadczonych. Razem świetnie się uzupełniamy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA