Lech Poznań - Zagłębie Lubin 1:0. Kiepski mecz, gol w ostatniej minucie, ale Kolejorz jest w półfinale Pucharu Polski

Kiedy Denis Thomalla schodził w ostatniej minucie beznadziejnego występu w beznadziejnym meczu Lecha Poznań z Zagłębiem Lubin, żegnała go fala gwizdów. Niemiec męczył się 90 minut. Wszedł Szymon Pawłowski, strzelił gola w kilkanaście sekund i Lech awansował do półfinału Pucharu Polski

Korzystny wynik pierwszego meczu w Lubinie nie był jedynym argumentem przemawiającym za Lechem Poznań w rewanżowym spotkaniu z Zagłębiem. Drugim była fatalna seria lubinian, którzy od dawna nie wygrali meczu. Po ich świetnej postawie na początku sezonu nie zostało śladu, a przecież wówczas, w sierpniu Zagłębie Lubin zrobiło z Kolejorza mokrą plamę w ligowym meczu.

To był jednak Lech Poznań pogrążający się w kryzysie. Teraz Kolejorz próbuje stabilizować swoją pozycję we wszystkich rozgrywkach, żadnych nie odpuszczać, rozsądnie gospodarować siłami przed listopadowo-grudniowym maratonem, który pojedynek z Zagłębiem Lubin niniejszym rozpoczął.

Kiedyś ostatnie listopada zwiastowały właściwie koniec rundy. Media brały się za podsumowania, ludzie wieszali szaliki i koszulki w szafie do wiosny. Teraz koniec listopada dopiero rozpoczyna batalię, która w wypadku Kolejorza zakończy się dopiero 20 grudnia - najpóźniej w historii.

Łatwiej teraz zrozumieć, dlaczego Jan Urban nie posłał na Zagłębie, z którym po pierwszym meczu prowadził 1:0, wszystkich dostępnych sił. Kasper Hämäläinen, Szymon Pawłowski, Gergo Lovrencsics czy Abdul Aziz Tetteh usiedli na ławie, Tomasz Kędziora, Karol Linetty i Darko Jevtić w ogóle nie znaleźli się kadrze, choć nie są kontuzjowani. Dwaj pierwsi dochodzą do siebie po meczach kadry, trzeci dochodzi do siebie ogólnie, po kontuzji.

Lech oszczędza siły, ale odbija się to na jakości gry. Widzowie, którzy na brak meczów do oglądania przy Bułgarskiej nie mogą narzekać, musieli sporo ścierpieć w pierwszej połowie. Chociażby pseudo-brazylijskie popisy Davida Holmana, które doprowadzały jedynie do masy strat. A także nieporadność Denisa Thomalli przed bramką rywali, ale to akurat nie nowina. To jednak Niemiec w 31. minucie stworzył najgroźniejszą okazję meczu, gdy sam przed bramką, acz z ostrego kąta, strzelał obok słupka.

Okazje najgroźniejszą, bo jedyną - dodajmy. Jedyny celny strzał Lecha przed przerwą, jaki oddał David Holman, był bowiem raczej podaniem do bramkarza Zagłębia Lubin niż realnym mu zagrożeniem.

Dla Lecha Poznań rozgrywki Pucharu Polski były niezwykle ważnym, acz szalenie ryzykownym frontem. To tutaj, biorąc pod uwagę sytuację w lidze, był najbliżej awansu do europejskich pucharów na kolejny sezon - ledwie półtorej godziny od półfinału, w którym czekać może Legia Warszawa, ale równie dobrze Zawisza Bydgoszcz, Śląsk Wrocław czy sensacyjne Zagłębie Sosnowiec, które wyrzuciło z rywalizacji Cracovię (losowanie 16 grudnia). To tutaj jednak chwila przestoju, oddanie inicjatywy na kwadrans, dwadzieścia minut mogło te szanse pogrzebać.

Lech tej inicjatywy nie oddawał. Grał bardzo dziurawo, jakby piłka go parzyła i chciał mieć z nią jak najmniej do czynienia, ale inicjatywy nie oddawał. Podobnie jak i strzałów na bra mkę przeciwników.

Trzeba mu jednak przyznać, że nie musiał. Wynik z Lubina wystarczał. Denis Thomalla sprawiał wrażenie, jakby o tym doskonale wiedział, więc zachowywał swe snajperskie umiejętności na kolejne dwa i pół roku, jakie przyjdzie mu spędzić w koszulce Lecha Poznań.

Zagłębie nie było nic lepsze. Maciej Dąbrowski koncertowo anemicznym strzałem zepsuł w 55. minucie kontratak, który mógł dać gościom gola oznaczającego dogrywkę. Bliski sukcesu był też Arkadiusz Woźniak, który groźnie uderzył głową na bramkę Jasmina Buricia.

Po godzinie trener Urban zdecydował się na niecodzienny ruch, podytkowany zapewne wizją niedzielnego meczu ligowego z Pogonią w Szczecinie - zdjął kapitana Łukasza Trałkę i wpuścił Kaspra Hämäläinena. Nieco później do gry za Dariusza Formellę wszedł również Gergo Lovrencsics. Teoretycznie więc siły Lecha wzrosły, ale wchodzący z ławki Fin był w swej grze równie nieprzytomny, jak reszta zespołu. Kroiło się od początku przy Bułgarskiej mocne, solidne i bezdyskusyjne 0:0, pełne niecelnych zagrań, zgubionych piłek, strat i wykopów w aut. Bez nadmiaru sytuacji podbramkowych (może poza ostatnimi minutami w wykonaniu zdesperowanego Zagłębia) i oszczędne w emocjach. Zmienił to dopiero Szymon Pawłowski, który na gola potrzebował kilkunastu sekund.

Lech Poznań - Zagłębie Lubin 1:0 (0:0)

Bramka: Pawłowski (90.)

LECH: Burić - Ceesay, Arajuuri, Kamiński, Douglas - Trałka (59. Hämäläinen), Dudka - Formella (68. Lovrencsics), Gajos, Holman - Thomalla (90. Pawłowski)

ZAGŁĘBIE: Polacek - Zbozień, Dąbrowski, Guldan, Cotra - Tosik (46. Jagiełło), Piątek - Woźniak, Żyra, Błąd (61. Janus) - Papadopulos (77. Vlasko)

Sędzia: Przybył (Kluczbork)

Widzów 9271

Pierwszy mecz 1:0. Awans Lecha

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.