Trener Dariusz Sztylka szczerze o Śląsku: Piłkarzom brakowało agresji, waleczności

- Smutne, gdy na 40-tysięczny stadion przychodzi pięć czy sześć tysięcy ludzi. Mecze Śląska muszą być atrakcyjne, bo fani chcą oglądać zespół, który walczy - mówi Dariusz Sztylka.

Dariusz Sztylka, wieloletni piłkarz i były kapitan piłkarskiego Śląska, wrócił do wrocławskiego klubu. Od kilku dni jest asystentem trenera Tadeusza Pawłowskiego.

Przemysław Mamczak: Kiedyś powiedział pan, że zawodowy piłkarz ma wspaniałe życie. Po zakończeniu kariery bywa różnie.

Dariusz Sztylka: Życie zawodowego sportowca jest ciekawe, interesują się tobą media, kibice. Świetnie się zarabia, a płacą ci nawet za to, że odpoczywasz. O nic nie musisz się martwić, trzeba tylko dbać o siebie, aby być w jak najlepszej formie. Piłkarze powinni to zrozumieć i docenić, bo kiedyś to się kończy. Po zakończeniu kariery sportowca wszystko się zmienia, jest się za wszystko odpowiedzialnym. Niestety, czasem były sportowiec spotyka się z problemami, które trudno jest mu rozwiązać.

Będzie pan radził zawodnikom, jak mają przygotować się na życie po karierze?

- Kiedy porównuję zawodników, którzy teraz zaczynają przygodę z futbolem, z tymi, z którymi ja grałem, różnica jest kolosalna. Dziś piłkarze wiedzą, że trzeba znać języki obce, dbać o siebie, mądrze się regenerować. Kiedyś ta świadomość nie była aż tak powszechna.

Nieoczekiwanie dołączył pan do sztabu szkoleniowego Śląska.

- Zadzwonił prezes Żelem i po krótkiej rozmowie zadecydowałem, że podejmuję wyzwanie. Nie zastanawiałem się długo, bo dla mnie to wielka szansa. Wierzę, że będę umiał pomóc drużynie i przerwiemy pasmo niepowodzeń.

Za co konkretnie odpowiada pan w Śląsku?

- Z Tadeuszem Pawłowskim ustaliliśmy zakres moich obowiązków: będę analizował gry przeciwników, ale i Śląska. Poza tym mam zajmować się również stałymi fragmentami gry. Oczywiście uczestniczę też w prowadzeniu treningów, gdyż u trenera Pawłowskiego zajęcia prowadzą właśnie asystenci.

Jakim trenerem jest Dariusz Sztylka?

- Przede wszystkim wymagającym dużo od siebie. Wiem, że jeszcze bardzo dużo pracy przede mną, dlatego cieszę się, że mam możliwość podglądania warsztatu trenera Tadeusza Pawłowskiego. Sport uczy pokory i to, że ktoś był piłkarzem, nie oznacza, że stanie się dobrym trenerem. Trzeba analizować, pogłębiać swoją wiedzę. Czasy, gdy piłkarza oceniało się po tym, jak wchodzi po schodach, już minęły.

Nie żal pozostawiać młodzieżową akademię piłkarską, którą tworzył pan w ostatnich latach?

- Akademię Olympic zakładaliśmy wraz z Krzysztofem Wołczkiem. Przez trzy lata na tyle mocno osadziliśmy ją we wrocławskich realiach, że teraz mogę spokojnie skoncentrować się na pracy z seniorami.

Będzie pan łączył obie prace?

- Tak. Przy dobrej organizacji pracy jestem w stanie dać sobie radę.

Na czym polega współpraca pańskiej szkółki ze Śląskiem?

- Współpracujemy organizacyjnie i sportowo. Trenerzy wymieniają się materiałami, uwagami. A nasi najlepsi zawodnicy będą później trafiać do Śląska, bo tak są wychowywani. Śląsk to wielki klub i oni będą chcieli w nim grać.

Na pewno? Więcej do zaoferowania ma choćby Akademia Zagłębia Lubin. Śląsk zaniedbał ostatnio szkolenie młodzieży. - W Akademii Śląska co prawda pracują fachowcy, ale brakuje odpowiedniej bazy treningowej. To jest największa przeszkoda, by stworzyć coś wielkiego i rywalizować choćby z Zagłębiem Lubin. Musi zmienić się sposób finansowania akademii, ale na efekty takiej inwestycji potrzeba przynajmniej sześciu czy siedmiu lat. Chcemy, aby nasi wychowankowie trafiali do pierwszej drużyny Śląska, a później powinniśmy zarabiać na ich transferach. Jeśli część pieniędzy inwestowanych w pierwszy zespół nie zostanie przekazana na Akademię, Śląsk nie będzie miał swej tożsamości. Istnieje groźba, że nasi wychowankowie będą uciekać do Akademii w Lubinie czy Legnicy.

Wpajacie młodym zawodnikom, że Śląsk to największy klub w regionie. Ale jeśli rodzice otrzymają propozycję przejścia utalentowanego dziecka do Zagłębia, to Śląsk nie ma argumentów, aby takiego młodego utalentowanego zawodnika zatrzymać.

- To prawda. Budujemy lokalny patriotyzm, świadomość zawodników, ale rodzic zawsze poszuka najlepszych warunków, jakie mogą zaproponować inne kluby. Akademia musi stać na mocnych fundamentach, a do tego potrzebna jest baza. Pomóc musi miasto, także właściciel klubu, bo Akademia to przyszłość Śląska.

We Wrocławiu nie ma bazy szkoleniowej dla dzieci i młodzieży. A jest jakiś model, system, według którego szkolenie ma funkcjonować?

- Mamy mądrych i wyedukowanych trenerów. Nie tylko w Śląsku, ale także w Olympicu, Ślęzie, Parasolu czy w FC Academy. Sądzę, że kluby te powinny mądrze współpracować, ale najważniejszy w tej hierarchii powinien być Śląsk. To przyniesie efekt. Pod warunkiem, iż władze miasta i klubu zapewnią tym chłopcom najlepsze warunki do treningów. Niedawno Paweł Fajdek powiedział, że rzucać młotem nauczył się na kartoflisku. W piłce nożnej tak się nie da. Nie nauczę małego chłopca dryblingu czy celnego podania, jeśli piłka będzie odbijała się mu o brodę.

Jak wyglądają pana relacje z zawodnikami, z którymi wcześniej występował pan na boisku?

- Na treningu i w klubie są to relacje trenera z piłkarzami. Później jednak nie wymagam od chłopaków, dla których byłem kolegą z szatni, by mówili do mnie per pan. To byłoby sztuczne i niezdrowe.

Zna pan już powód złych wyników i słabej formy piłkarzy Śląska?

- Po rozmowie z trenerem Pawłowskim oraz nowym trenerem od przygotowania fizycznego Michałem Polczykiem zmieniliśmy charakter treningów. Teraz ćwiczenia są atrakcyjniejsze. Jest więcej zajęć z piłką, więcej małych gierek, które powodują, że zawodnicy cały czas mają bezpośredni kontakt z przeciwnikiem.

Piłkarze Śląska byli ostatnio krytykowani za brak ambicji, agresji w grze.

- Pod tym kątem analizowaliśmy mecz z Cracovią. Na pewno bardzo brakowało nam pressingu, agresywnego doskoku do przeciwnika. Zawodnicy statycznie stali na boisku, a rywal łatwo strzelał bramki. Mam nadzieję, że przez ostatnie półtora tygodnia udało nam się zmienić nieco mentalność zawodników.

Martwi pana niska frekwencja na meczach Śląska?

- Oczywiście. Smutne, gdy na 40-tysięczny stadion przychodzi pięć czy sześć tysięcy ludzi. Kibice wrócą na stadion tylko dzięki ciężkiej pracy działu marketingu i naszego zespołu. Mecze Śląska muszą być atrakcyjne, bo fani chcą oglądać zespół, który walczy.

Przed Śląskiem wyjątkowo trudny mecz - w Warszawie z Legią.

- Legia to personalnie, organizacyjnie i finansowo najmocniejszy zespół w ekstraklasie. Mamy jednak swoje atuty, które będziemy chcieli zaprezentować. Zawodnicy wierzą, że do Warszawy jedziemy powalczyć jak równy z równym. Jako piłkarz nigdy nie przegrałem w Warszawie. Mam nadzieję, że moja passa zostanie przedłużona także w roli trenera.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.