Przewidywana przegrana Pogoni w Warszawie na koniec rundy jesiennej

Mimo trapiących zespół problemów, Pogoń Szczecin na mecz z Legią pojechała z wiarą w korzystny wynik. Walczyła, ale zabrakło atutów, aby urwać chociaż punkt.

Wyjściowe jedenastki obu zespołów na pewno zaskoczyły zarówno kibiców Pogoni Szczecin, jak i Legii Warszawa. Opiekun Dumy Pomorza, Czesław Michniewicz zdecydował się na bardzo nieoczekiwany ruch. Na ławce rezerwowych pozostał dotychczasowy numer 1 w bramce - Dawid Kudła, a szansę gry otrzymał Jakub Słowik, który do tej pory grał tylko w Pucharze Polski i w meczach rezerw. Trener gospodarzy Stanisław Czerczesow nie znalazł natomiast miejsca w wyjściowym składzie dla kapitana Jakuba Rzeźniczaka. Do zdrowia udało się natomiast doprowadzić najlepszego strzelca ekstraklasy - Nemanję Nikolicia.

Pogoń zgodnie z przewidywaniami wyszła na spotkanie w stolicy w ustawieniu 5-3-2. Element zaskoczenia się jednak nie udał i w pierwszych minutach portowcy totalnie dali się zdominować Legii. Szczecinianie mieli tylko nieco ponad 20 procent posiadania piłki i nawet żywiołowy doping kilkuset kibiców ze Szczecina, nie dodał im skrzydeł.

Legia natomiast szybko dopięła swego i w 12. minucie wyszła na prowadzenie. Po wrzutce z rzutu rożnego przysnęli Słowik na spółkę z Jarosławem Fojutem, co skrzętnie wykorzystał Tomasz Jodłowiec. Fani warszawskiej drużyny właśnie tego oczekiwali, więc nawet specjalnie nie eksplodowali po pierwszej bramce.

To nie był koniec złych wiadomości dla sympatyków Pogoni. W 26. minucie mocno ucierpiał Sebastian Murawski i konieczna była zmiana (skręcony staw skokowy). Zastąpił go "gorąco" powitany przez publiczność Patryk Małecki i Portowcy z konieczności wrócili do ustawienia 4-2-3-1. Paradoksalnie nieco zmieniło ono obraz gry w wykonaniu Pogoni, która trochę się przebudziła i oddała dwa pierwsze strzały na bramkę Arkadiusza Malarza. Do przerwy Legia kontrolowała jednak przebieg spotkania i zasłużenie prowadziła 1:0.

W drugiej połowie Pogoń w końcu sprawiła, że jej kibice po raz pierwszy w tym spotkaniu mogli podnieść się z miejsc. Fantastyczną wrzutką w pole karne popisał się Listkowski, ale Dwaliszwili w stuprocentowej sytuacji nie trafił nawet w bramkę. Innych bramkowych sytuacji Pogoń nie miała, bo nawet przeciętnie grająca Legia do takowych nie dopuściła. Legia nie forsowała tempa i sama nie miała specjalnej koncepcji na kolejne akcje bramkowe, a Pogoń po prostu była pozbawiona atutów.

Michniewicz na końcówkę spotkania wpuścił mocno krytykowanego ostatnio Miłosza Przybeckiego, a także absolutnego debiutanta, Jakuba Piotrowskiego. Nie zmieniło to jednak bardzo sennego oblicza spotkania, które zakończyło się minimalnym, ale jednak zasłużonym zwycięstwem Legii.

Teraz dwutygodniowa przerwa w rozgrywkach - związana z meczami polskiej kadry w towarzyskich spotkaniach z Islandią i Czechami. W następnym meczu o punkty Pogoń podejmie Lecha Poznań.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.