Zostań najlepszym managerem w lidze!
Mariusz Stępiński ma dopiero 20 lat, a w piłkarskim CV już cztery znaczące kluby - Widzew Łódź, 1.FC Nuernberg, Wisła Kraków i teraz Ruch Chorzów. Dopiero jednak na Cichej piłkarz zaczął strzelać jak na zawołanie.
Wychowanek Piasta Błaszki ma w tym sezonie na koncie już siedem goli. Równie skuteczny jest w młodzieżowej reprezentacji Polski, której ma być liderem podczas mistrzostw Europy do lat 21, które w 2017 roku odbędą się w naszym kraju.
Mariusz Stępiński: - Powodów było przynajmniej kilka. Zacznijmy od tego, że po zakończeniu minionego sezonu, który spędziłem w Wiśle Kraków, wróciłem po okresie wypożyczenia do Norymbergi. To nie jest tak, że nie mogłem tam zostać. Nikt tam nie powiedział "nie chcemy cię". Niemcy zamierzali przedłużyć ze mną umowę i wypożyczyć do kolejnego klubu. Nie byłem tym jednak zainteresowany. Wtedy zaczęły się poszukiwania nowego klubu, a nie było o to łatwo, bo Norymberga stawiała twarde warunki. Przede wszystkim trzeba było za mnie zapłacić. Z tego powodu odpadły Pogoń Szczecin, Korona Kielce i Śląsk Wrocław. Ruch natomiast znalazł pieniądze.
To jednak nie wszystko, bo Norymberga zastrzegła sobie również procent od kolejnego transferu. I na to Ruch również przystał. Chorzowski klub był bardzo zdeterminowany, żeby mnie pozyskać.
- Chciałem wrócić do ekstraklasy i regularnie grać. Ruch dał mi taką szansą, a przy tym zachował się bardzo profesjonalnie. Gdy sprawa kontraktu nie była jeszcze rozstrzygnięta, zadzwonił do mnie trener Waldemar Fornalik. Po tej rozmowie poczułem, że w Ruchu chcą na mnie postawić. Trener był ze mną szczery. Roztoczył przede mną wizję budowy drużyny i mojej roli w zespole. To pomogło mi podjąć decyzję na "tak".
- Jest coś w tym, ale szczerze mówiąc, nie myślałem o tym. Teraz jak pan wymienił te wszystkie nazwiska to myślę, że jest ich za dużo, żeby mówić o przypadku. Widać na Cichej mają oko do napastników, a potem potrafią dobrze z nimi pracować. Jeżeli jednak sam się nie przyłożę do treningu, to nikt i nic mi nie pomoże.
- Strzelałem też bramki, gdy w klubie był jeszcze Eduards Visnakovs, więc trudno byłoby powiedzieć, że konkurencja mi przeszkadza. Wolałbym, żeby Michał Efir i Adam Setla byli zdrowi, bo konkurencja jeszcze nikomu nie zaszkodziła. Rywalizacja pomaga stać się lepszym piłkarzem. Nie myślę o tym, czy jestem pierwszym, drugim czy kolejnym zawodnikiem w kadrze zespołu. Na każdy trening wychodzę z myślą, żeby dać z siebie wszystko. Po prostu zawsze robię swoje.
- Nieee... Zdecydowanie nie. Nie lubię takich porównań. Na boisku każdy jest inny. To naprawdę nie ma sensu. A ja i Robert Lewandowski? Przecież Robert to zupełnie inna galaktyka! Mam nadzieję, że w przyszłości i ja zawitam do tej galaktyki.
- W czasie ligowych meczów rzeczywiście nie mam wielu stuprocentowych okazji na gole. Dużo walczę z obrońcami. Koncentruje się na tym co się dzieje na boisku i czekam na swoje szanse.
- Po tamtym spotkaniu powiedziałem, że to była jedna z najładniejszych bramek, jakie dotąd strzeliłem. Myślę jednak, że to nie ma większego znaczenia. Mogę trafiać z rzutów karnych, dobijać piłkę do pustej bramki, trafiać przypadkiem, po rykoszecie. Jeżeli tylko zespół będzie po takich golach wygrywał, to satysfakcja zawsze będzie taka sama. Piękny gol w przegranym meczu nic przecież nie znaczy. Myślę, że ta zasada dotyczy każdego napastnika w każdej lidze świata.
- To był kolejny powód, dla którego związałem się z Ruchem - długoterminowy kontrakt. Męczyło mnie już, że co rok niemal wszystko zaczynam od nowa. Przychodziły wakacje, a ja stawiałem sobie pytanie: "Gdzie tym razem?". W Ruchu mam spokojną głowę. Koncentruję się tylko na pracy. Nie rozpraszam się planami na przyszłość, a efekty tego, mam nadzieję, widać także na boisku.
- Na pewno nie byłem w Krakowie pierwszoplanową postacią drużyny. Zapewniam jednak, że to nie był dla mnie stracony czas. Gdy po minionym sezonie wróciłem do Norymbergi, to zewsząd słyszałem, że stałem się lepszym piłkarzem. Na tę opinię zapracowałem właśnie w Krakowie. W Wiśle na pewno nie grałem tak wiele, jak w Ruchu, ale za to trenowałem z bardzo dobrymi zawodnikami. Napastnikiem numer jeden był oczywiście Paweł Brożek. Przez to często grałem na innej, nie swojej pozycji. Nie byłem tak skuteczny. Może i w Krakowie nie będą mnie wspominać po latach, ale ja wrócę pod Wawel z przyjemnością. Mam tam wielu przyjaciół.
- Wiele osób mnie o to pyta. To takie pytanie o marzenia. No i ja też mam marzenia.... Na razie jednak skupiam się na grze w młodzieżówce. Rzeczywiście, znaczę dla tej drużyny coraz więcej, a stało się tak dlatego, że gram regularnie w lidze. I to kolejny plus przeprowadzki do Chorzowa. Żeby stać się ważnym ogniwem reprezentacji, trzeba być ważnym ogniwem w klubie. Wierzę, że jeżeli będę pracował solidnie, to przyjdzie i czas na moją grę w seniorskiej kadrze. Pewnie, że chciałbym, żeby stało się to jak najszybciej. Chciałbym zaskoczyć sam siebie. Na razie jednak międzynarodową imprezą numer jeden są dla mnie młodzieżowe mistrzostwa Europy, które odbędą się w Polsce za niecałe dwa lata.