Wisła Kraków - zostały już tylko wspomnienia

Koszulka, w której słynny Rivaldo pogrążył Wisłę, zaginęła gdzieś w Nigerii. A łzy, które polały się po porażce w Atenach, chyba nie wyschną nigdy. Wisła ledwo zipie, ale przy Reymonta odżyją wspomnienia.

Chcesz więcej? Polub Kraków - Sport.pl - Wojtuś, a wygrasz dla mnie siódemeczką? - padło pytanie podczas przyjęcia imieninowego.

- Wygram!

Według relacji spisanej w książce "Wisła Kraków. Sen o potędze" tak wyglądała rozmowa Bogusława Cupiała, właściciela Wisły, z Wojciechem Łazarkiem, ówczesnym trenerem. O przesądach właściciela Wisły krążą zresztą legendy. Szef nie wsiada do samolotu 13. dnia miesiąca, za to ponad wszystko uwielbia zwycięstwa siedmioma bramkami.

W sobotę o godz. 15.30 przy Reymonta zaczyna się mecz pod hasłem "Gwiazdy dla Białej Gwiazdy". Zagrają piłkarze, którzy kiedyś mieli pomóc właścicielowi w spełnieniu marzeń o podboju Europy, m.in. Tomasz Frankowski, Maciej Żurawski i Mirosław Szymkowiak. I będzie szansa, by powspominać...

29 lipca 1998 roku. Pierwsza siódemeczka

Autobus z drużyną Newtown AFC wpadł do rowu, ale nikomu nic się nie stało. Walijscy piłkarze dotarli do Krakowa cali i zdrowi. Przyjechali po lekcję i ją dostali. 7:0! Cupiał doczekał się "siódemeczki". - Pamiętam, że po piątej bramce rozluźniliśmy się, sam zacząłem zabawy z piłką. Kiwam się przy linii tuż obok ławki rezerwowych i słyszę, że trener Franciszek Smuda na mnie wrzeszczy: "Sunday! Jak doznasz kontuzji, będziesz miał ze mną do czynienia!" - śmieje się Nigeryjczyk Ibrahim Sunday, który w tamtym meczu strzelił jedną z bramek.

Już sezon wcześniej Wisła potrafiła strzelić pięć lub sześć goli w jednym meczu, ale siedem?! Nawet jeśli rywalami byli amatorzy, wynik i tak robił wrażenie. To był pierwszy sygnał, że krakowianie w Europie mogą zaszaleć.

28 września 2000 r. Cud nad Wisłą

Przerwa meczu. W szatni panuje grobowa cisza, nikt się nie odzywa, z trenerem Orestem Lenczykiem włącznie. Sytuacja jest beznadziejna: Wisła w Saragossie uległa Realowi 1:4, a po pierwszej połowie w Krakowie przegrywa 0:1, i to po bramce samobójczej. O czym tu gadać, skoro wszystko jasne? Nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że następne minuty przejdą do historii polskiej piłki.

Aktor Jan Nowicki, który siedzi na trybunach, zastanawia się, co on tu właściwie robi? - Myślałem sobie: słoneczny dzień, piękna jesień, lepiej nie marnować w ten sposób czasu. A stało się coś niepojętego, nie potrafię określić, co to było - opowiada dziennikarzom po meczu.

Przy Reymonta dzieją się rzeczy jak z programu "Z Archiwum X". Wisła strzela cztery gole, wygrywa po rzutach karnych. - Mówiło się, że to cud nad Wisłą i patrząc na to, jak teraz grają Polacy w europejskich pucharach, to był naprawdę cud. Chyba nieprędko jakakolwiek polska drużyna rozegra takie spotkanie - wspomina Kamil Kosowski, ówczesny skrzydłowy Wisły.

Lenczyk na konferencji prasowej świętuje: - W tym zawodzie jest się raz rzeźnikiem, raz baranem. Ja z Saragossy wracałem jako baran, dzisiaj byłem rzeźnikiem.

8 sierpnia 2001 r. Zaginiona koszulka Rivaldo

Kiedy rozsunęły się drzwi w hali przylotów, młody kibic wystrojony w koszulkę Barcelony wydał z siebie okrzyk, w którym były i zachwyt, i niedowierzanie. - Rivaaaldooo! - wskazał palcem Brazylijczyka. Słynnego piłkarza otoczył wieniec ludzi, jego przylot do Krakowa był wielkim wydarzeniem. Kilka dni później Rivaldo strzeli przy Reymonta trzy gole, ale Wisła też zdobędzie trzy.

Ostatecznie po szalonym meczu z potężnym rywalem krakowianie przegrali 3:4, ale aż trzy razy wychodzili na prowadzenie i wprawiali kibiców w osłupienie. - U rywali grał wtedy mój kumpel Gbenga Okunowo. Kiedyś z nim rywalizowałem w mojej miejscowości, ale on trafił do Barcelony, ja do Wisły - wspomina Sunday. - W rewanżu na Camp Nou przegraliśmy 0:1, bo postawiliśmy na obronę, zamiast na atak. Szkoda, bo nie było nic do stracenia. Mogliśmy sprawić sensację.

Nigeryjczyk po meczu w Hiszpanii wymienił się koszulką z Rivaldo.

- Powiesił ją pan na honorowym miejscu? - dopytujemy.

- Ech, szczerze? Będąc w Nigerii, grałem w niej parę razy i gdzieś się zapodziała. Żałuję, ale przyznam się do czegoś: wtedy myślałem, że w przyszłości sam zagram w Barcelonie i takich pamiątek będę miał więcej.

10 grudnia 2002 r. Jak piłkarze obalili rząd

"Za Leszka Millera Boguś Cupiał na premiera!" - tak mieli krzyczeć piłkarze Wisły w samolocie do Krakowa (znów historia z książki "Wisła Kraków. Sen o potędze"). Wracali z Gelsenkirchen, alkohol podobno lał się strumieniami. Kilka godzin wcześniej prawie 51 tys. ludzi na Arena AufSchalke patrzyło z niedowierzaniem na klęskę swojej drużyny. Wisła była mocna, więc kibice po cichu liczyli na awans. Ale zwycięstwa 4:1 nikt o zdrowych zmysłach nie przewidywał!

Tak Maciej Żurawski cieszył się z gola strzelonego Schalke

- Co panu najbardziej utkwiło w pamięci z tamtego meczu? - pytamy Kamila Kosowskiego.

- Nie zgadłby pan, ale faul Geralda Asamoah [pomocnik niemieckiej drużyny - przyp. red.] na mnie. Dziś oglądam tę sytuację i nie mogę uwierzyć, że nie doznałem bardzo poważnej kontuzji. A poza tym z Schalke czy Realem robiliśmy rzeczy, które są nieosiągalne dla naszych dzisiejszych pucharowiczów. Jak świętowaliśmy? Pewnie było wesoło, ale wtedy w Wiśle zawsze było!

23 sierpnia 2005 r. Łzy kapitana

- To był strzał za parę milionów - wyrecytował Jacek Gmoch, który komentował mecz z Panathinaikosem w Atenach. W Krakowie Wisła wygrała 3:1 i do stolicy Grecji jechała z rozbuchanymi nadziejami. Awans do upragnionej Ligi Mistrzów w końcu był na wyciągnięcie ręki.

Gdy Radosław Sobolewski kopnął piłkę w 78. min, wydawało się, że w końcu się uda, że marzenie się ziści. Zaraz piłka znowu wpadła do siatki po strzale Marka Penksy, powinno być 2:2, ale sędzia z jakiegoś powodu gola nie uznał.

Ostatecznie to nie był strzał za parę milionów. Zamiast dzikiej radości, zamiast wielkich pieniędzy, były rozpacz i liczenie strat. Panathinaikos strzelił na 3:1, a w dogrywce dobił mentalnie rozbitą Wisłę. Sobolewski dostał czerwoną kartkę i gdy schodził z boiska, miał łzy w oczach.

Bogusław Cupiał, który chorobliwie marzył o Lidze Mistrzów, był wściekły. Podobno nie mógł przeżyć tego, co się stało. - Spotkaliśmy się dopiero kilka dni po meczu, rozmawialiśmy głównie o sędziowaniu. Właściciel najbardziej przeżywa takie rzeczy, bo pompuje w klub olbrzymie pieniądze, a wszystko przekreśla jedna decyzja arbitra - wspomina Jerzy Engel, który wtedy prowadził Wisłę. - W pamięci mam niewykorzystane sytuacje Marka Zieńczuka, także gola na 2:2, który nie został uznany. Czy to był czysty mecz? Dzisiaj nie ma co do tego wracać, ale analizowaliśmy tę sytuację wiele razy. Bramka była zdobyta prawidłowo.

Nikt nie żyje złudzeniami

Dziś trudno pozbyć się wrażenia, że to już nie wróci. Takich emocji w Krakowie nie będzie. Cupiał najwyraźniej ma dość i co chwilę słychać, że chętnie odda Wisłę w dobre ręce. Marzenia o awansie do fazy grupowej Ligi Mistrzów bezpowrotnie prysły, nikt już nie żyje złudzeniami. Drużyna od czasu do czasu zbiera pochwały za efektowną grę, ale w lidze są lepsi. Finansowo klub ledwo zipie i łapie się każdej deski ratunku. Zostały tylko wspomnienia.

Obserwuj @krakow_sport_pl

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.