Rozmowa z Kazimierzem Kapustką, ojcem Bartosza, piłkarza Cracovii i reprezentacji Polski
Kazimierz Kapustka: Nie, nie. Sam tak dawno grałem w piłkę, że już nie pamiętam (śmiech). Zresztą, spokojnie podchodzę do zamieszania wokół syna. Wiadomo, cieszę się, ale to dopiero początek drogi.
- Trudno to ocenić, bo ja zaczynałem w wieku 16 lat, a on siedmiu! Mieszkałem na wsi, ktoś mnie wypatrzył na spartakiadzie zakładowej... W ciągu dwóch lat znalazłem się w III lidze, czyli dość szybko. Ale to był szczyt, bo miałem braki w technice, których nie da się nadrobić. W innym wypadku pewnie też bym doszedł przynajmniej do ekstraklasy.
- Ojcem, oczywiście! Co prawda do tej pory często wytykałem mu błędy, by nie obrósł w piórka, ale ostatnio nie ma za co go krytykować! (śmiech). A poważnie: pod względem fizycznym Bartek nadal wygląda słabo, musi nabrać masy. Zresztą, powtarzam mu, by nie spoczywał na laurach. Liczy się trening, trening i jeszcze raz trening. Ostatnio podpowiadam, by popracował nad rzutami wolnymi. Tu jest potencjał.
- Powiem szczerze: miałem obawy. Ale później strzelił gola, choć generalnie jego występ był średni.
- (śmiech) Ostatnio go chwaliłem, bo w Cracovii miał dobre mecze. Ale nie ma co gratulować zbyt często, bo pomyśli, że jest najlepszy. Niech wytrzyma w kadrze trzy lata, rozegra 20 meczów... Jak zostanie podstawowym zawodnikiem, to wtedy będziemy się cieszyć. Wracając do pytania: w wychowaniu taki surowy nie byłem!
- Dokładnie (śmiech). A ja od piłki jestem. Tym bardziej że drugi syn jest sędzią. Zresztą, tak naprawdę Bartek zaczął grać w piłkę tak wcześnie właśnie dzięki niemu. Zawoziłem go na treningi z bratem, choć dzieci w jego wieku tam nie było.
- Do gry zawsze był chętny, ale na początku trochę się bał. Dopiero kiedy dojeżdżaliśmy na stadion, nerwy opadały. Był chudziutki, a trenował z dziećmi starszymi o trzy lata i sam czasem miałem obawy. Na szczęście trener nad wszystkim czuwał.
- Nie, to jego wybór. Była jeszcze Legia i nie ukrywam: sugerowałem, że lepiej wyjechać do Warszawy, bo stamtąd więcej chłopaków przebijało się m.in. do reprezentacji.
- Nie. Mówiłem mu, że przed nim dużo pracy. I że jeśli będzie dobry, to prędzej czy później każdy trener się na nim pozna. I jeszcze, że w życiu są większe nieszczęścia niż to, że nie wyjdzie w podstawowym składzie. Zresztą, on wcale nie był załamany.
- Znając go, nic złego się nie stanie, choć mała obawa zawsze jest. Od dawna jest poza domem, różne rzeczy mogą się wydarzyć.
- Żona śledziła komentarze na ten temat, bo sam bardziej się z tego śmiałem. Większy szum się zrobił, niż powinien. Nic wielkiego się nie stało, choć oczywiście Bartek powinien uważać. Czasem warto milczeć, zamiast powiedzieć za dużo.
- Akurat z załatwianiem spraw to w jego przypadku różnie bywa! (śmiech) Z mieszkaniem też mu wolno idzie. Wiadomo, że piłka jest dla niego najważniejsza, ale inne rzeczy też są ważne. Z prawem jazdy mu pomagałem, ale w przyszłości nikt za niego niczego nie zrobi.
- W jego przypadku ani z nauką, ani z zachowaniem nigdy nie było problemu. Tylko spać długo lubił, więc czasem zaniedbywał obowiązki.
- Ma jeszcze czas, on zresztą sam to powtarza. Na razie musi ugruntować pozycję w Cracovii. Niech pogra dwa lata, a wtedy zobaczymy. Wymarzona liga? Poradziłby sobie pewnie w niemieckiej, w hiszpańskiej też. Co do Anglii mam wątpliwości, bo tam trzeba więcej walczyć. Nie daj Boże, żeby tylko nie przytrafiła się kontuzja. Znam młodych chłopaków, którzy mieli wielki talent, a potem wszystko wzięło w łeb.
- Szczerze? Nie wierzę w to. Mecz jest zbyt ważny, a każdy widzi, jaka jest różnica między naszą ligą a tymi, w których grają czołowi reprezentanci. W każdym razie sam bym go nie wystawił. Może w niedzielę przeciwko Irlandii, jeśli sprawa awansu na Euro będzie przesądzona.