ROZMOWA Z GRZEGORZEM TKACZYKIEM
Paweł Matys: Otrząsnęliście się już po porażce z Pick Szeged. Tam zawiedliście wszyscy, ty też miałeś sporo na sumieniu.
Grzegorz Tkaczyk, kapitan Vive Tauron
Kielce: Nie zagraliśmy niestety dobrego meczu i jesteśmy bardzo rozczarowani. Ja sam spisałem się fatalnie, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że wina też leży po mojej stronie. W sobotę mamy szansę na rehabilitację i udane rozpoczęcie Ligi Mistrzów u siebie w domu. Dla nas liczą się tylko dwa punkty. Formuła Ligi Mistrzów jest, jaka jest, grupa bardzo ciężka. W pierwszej kolejce widzieliśmy mnóstwo niespodzianek i myślę, że będzie ich jeszcze wiele. To świadczy, że poziom rozgrywek poszedł bardzo do góry. Nie ma już słabiaków i w każdym meczu o zwycięstwo będzie bardzo trudno, nie można lekceważyć żadnego rywala.
Co widziałeś na treningach w tym tygodniu: większą złość i koncentrację czy spokój oraz wiarę we własne umiejętności?
- Tak szczerze to wszystkiego po trochu. Oczywiście złości było od groma, widziałem to na twarzach kolegów w szatni tuż po końcowym gwizdku czy w autokarze podczas drogi powrotnej. Zobaczymy, jak to podziała z Montpellier. Na treningach są wszyscy bardzo skupieni, ale z drugiej strony przed meczem z Pick Szeged też byliśmy. Dlatego jesteśmy tak rozczarowani i zaskoczeni, że układanka na Węgrzech nie wypaliła. Na treningach elementy wyglądały bardzo fajnie, a w meczu zagraliśmy zupełnie inaczej, niż planowaliśmy. Teraz też bardzo ciężko pracujemy i wierzę, że sytuacja się odwróci i tym razem zagramy handball, który potrafimy i wszyscy chcielibyśmy oglądać.
Najbardziej pracujecie nad poprawą obrony, zwłaszcza centralnej jej formacji?
- Wszyscy mówią o środku defensywy, ale należy również zwrócić uwagę, że dużo błędów zrobiliśmy w ataku. Nie możemy być sytuacji, że przewagę przegrywamy 0:3... Elementów, które nie funkcjonowały, było więcej. Co może zrobić trener, jak w przewadze podaje się
piłkę w ręce rywalowi, tak jak ja to robiłem. Może tylko rozłożyć ręce, a bramkarze wyciągnąć piłkę z siatki, bo obrona kontrataku jest loterią.
Oczywiście nad środkiem obrony pracujemy też bardzo mocno. Byliśmy trochę ograniczeni po kontuzjach Piotra Chrapkowskiego i Mateusza Kusa, ale z tego powodu nie można płakać i zwalać na to winy. Mamy innych zawodników, którzy tam potrafią grać.
Montpellier, podobnie jak Pick Szeged, postawił latem na stabilizację składu.
- Rywale są bardzo mocnym, niewygodnym zespołem, który już w zeszłym sezonie pokazał, że trzeba się z nimi bardzo liczyć. Przyjechaliśmy z
Francji z zaliczką bramkową [Vive wygrało 29:25 - przyp. red.], a w rewanżu przegrywaliśmy do ostatnich sekund i nie wiadomo było, kto awansuje. Mamy teraz czerwoną lampkę w głowie i wiemy, na co stać Montpellier.