Lech Poznań - Podbeskidzie Bielsko-Biała 0:1. Tego się nie da oglądać, tego się nie da wytrzymać

Jest w poznańskiej gwarze słowo, które oddaje to, co wyprawia Lech Poznań w tym sezonie ekstraklasy. To słowo to ?poruta?. Gra mistrzów Polski jest jedną wielką porutą, niegodną mistrzów Polski. Niegodną tego klubu. Lech jest sparaliżowany, nieskuteczny, ze spętanymi nogami, niezdolny na razie do wygrywania

Kiedy kibice zgromadzeni na stadionie przy Bułgarskiej zaczynają skandować w grubych słowach "k... mać, Kolejorz grać!", to znak, że mają dosyć. Że ich cierpliwość pęka na tyle, by przerwać doping dla Lecha i zbesztać go, wezwać do tego, by wziął się do roboty. Takie sytuacje w Poznaniu zdarzają się wcale nie tak rzadko. Tym razem nowością było to, że kibice nie wytrzymali już przed przerwą, w 40. minucie.

Mieli jednak powody. Nadzieja na to, że faktycznie po przerwie reprezentacyjnej będziemy mieli do czynienia z nowym otwarciem, że tym razem korzystnie ona wpłynie na Kolejorza, który przemyślał sobie wszystko, zwłaszcza własne postępowanie, potrenował, odpoczął i zagra lepiej, pękła bardzo szybko. Poza życzeniami i listami do św. Mikołaja z prośbą o cudowne ozdrowienie Lecha w ciągu tych dziesięciu dni podpierał ją tylko jeden racjonalny argument - Maciej Gajos.

On jeden był dotąd nieskażony lechową dżumą niemocy, która uczyniła z mistrzów Polski piłkarskie zombie, nie do rozpoznania nawet dla kibiców chodzących na stadion od lat. On jeden nie wiedział, że nie da się grać co trzy dni ani łączyć ligi z pucharami. Rozegrał niemal tyle samo minut co najaktywniejsi gracze Kolejorza i nie miał pojęcia, że to uzasadnia zmęczenie.

Ludzie liczyli ma Macieja Gajosa.

A Maciej Gajos grał ambitnie, walczył, starał się i tak samo nic mu nie wychodziło jak pozostałym. No, może nie tak samo, bo nieudolności Denisa Thomalli pod bramką przebić nie byłby w stanie nic. To Niemiec brał udział w desancie pod bramką Podbeskidzia, podczas którego bramkarz gości odbił dwukrotnie piłkę po strzałach z bliska. I wtedy nagle kibiców Lecha olśniło - toż to Emilhus Zubas, który kiedyś już tu Lecha zatrzymywał!

Kolejorz bowiem czterokrotnie grał z Podbeskidziem Bielsko-Biała przy Bułgarskiej i czterokrotnie miał z nim problemy - albo męczył się, strzelał zwycięskiego gola w ostatniej minucie, albo w ogóle nie wygrywał. Gdyby teraz, przy tak grającym Lechu, miałoby być inaczej, zakrawałoby to na paradoks.

Nie było, a nastroje na trybunach robiły się coraz bardziej jesienne. Krzesełka pustoszały jak gałęzie drzew zrzucających na jesień listek po listku. Niedobitki trzymały się jeszcze nadziei, że rzeczywiście Lech chce "rozpocząć sezon od nowa". Że to dzisiaj wszystko się zmieni...

Po czym Szymon Pawłowski podawał do przeciwnika, Kasper Hämäläinen przyjmował piłkę jak gorącą pyrę, Denis Thomalla znów spudłował, Marcin Kamiński posłał piłkę z rzutu wolnego aż po dach i nerwy kibiców nie wytrzymały.

Poszły okrzyki domagające się jakiejś gry, jakiegoś poziomu i spełnienia tych wszystkich zapowiedzi, których mnóstwo jest po każdym kolejnym nieudanym meczu. Domagające się, by choć w meczu z piętnastą drużyną szesnastozespołowej tabeli Lech przestał być tą czternastą.

Przestał. Zajął miejsce Podbeskidzia w strefie spadkowej, gdy w 56. minucie to goście strzelili gola. Mateusz Szczepaniak po nieudanym wślizgu kapitana Łukasza Trałki wbił piłkę do siatki zaraz po tym, jak kibice Lecha zaczęli wznosić okrzyki szkalujące uchodźców.

Emiljus Zubas raz jeszcze wybił piłkę z linii, gdy uderzył ją po rzucie rożnym Paulus Arajuuri. To było w 66. minucie i wtedy do ataku ruszył rezerwowy w tym meczu Gergo Lovrencsics, by przekonać kibiców, że jeśli ci zakładają, iż gorzej zagrać się już nie da, to jednak nie wszystko stracone. Próbując zagrać piłkę piętką, rzeczywiście to zrobił, ale w aut.

Piłkarze tacy jak Dawid Kownacki, którzy weszli do gry w drugiej połowie, biegali za piłką, próbowali coś zrobić akcjami przy linii bocznej, zerwać się do ataku. Lecha zabijał jednak brak precyzji, paraliżowała niemoc pod bramką rywali. Wszystko co zamierzali, co próbowali rozegrać, rozpływało się w tej niemocy i tylko pogłębiało irytację. Bo też taka nieskuteczność była drwiną z kibiców, ligi, z tytułu mistrzowskiego, jaki Lech ma.

W 82. minucie cała grupa lechitów nie była w stanie wbić piłki do bramki Podbeskidzia. "Dość pośmiewiska, wyp... z boiska!" - zawołali kibice.

Mistrz Polski przegrał z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Słabszych w tej lidze już trudno znaleźć.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.