Górnik Zabrze. Marek Pałus: "Odbudowa marki Górnika leży w interesie polskiej piłki" [OBSZERNY WYWIAD]

- Jestem od tego, żeby klub ponownie się nie zadłużył. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza. W przeciwnym razie oznaczałoby to, że trzeba mnie wymienić - mówi Marek Pałus, prezes Górnika Zabrze.

Kamil Kwaśniewski: W ostatnich tygodniach do klubu przyszło sześciu zawodników, a odeszło ledwie dwóch. Jesteście więc do tyłu.

Marek Pałus: Jesteśmy, ale proszę pamiętać, że mieliśmy tylko dwa tygodnie czasu do zamknięcia okienka transferowego. Poza tym sam trener mówił, że jest w klubie zbyt krótko, by ocenić przydatność zawodników, którzy są zawieszeni między pierwszym a drugim zespołem. Uznaliśmy więc, że skoro nie pojawiły się oferty dobre i dla klubu, i dla tych piłkarzy, to trzeba spokojnie poczekać do zimowego okienka.

Czyli o rozwiązaniu umów nie rozmawiacie?

- Nie. Na razie trener ma czas, by dokładnie przyjrzeć się tej grupie. Zapewniam jednak, że ostatnie transfery nie nadszarpną budżetu klubu. Nie ma mowy o tym, by przez nie Górnik utracił płynność finansową. Nie zmienia to faktu, że mówimy tylko o sytuacji przejściowej. W dłuższej perspektywie na tak szeroką kadrę nas nie stać.

O kolejnych transferach do klubu nie ma więc już mowy?

- Dokładnie. Do zimy trzeba pracować z tym zespołem, który mamy.

Kilka ofert od menedżerów pewnie jeszcze otrzymacie. Kiedy poszło w Polskę, że Górnik chce kontraktować nowych ludzi, telefony się urywały.

- Więcej o tym może powiedzieć Krzysztof Maj [wiceprezes ds. sportowych - przyp. red.], bo ze mną żaden menedżer nie rozmawiał. Ani nie mieli mojego numeru, ani ja po ledwie kilku dniach w klubie nie widziałem dla siebie takiej roli. Mogę natomiast powiedzieć, że ustaliliśmy sobie próg finansowy. Piłkarze, których wymagania były powyżej progu, w ogóle nie byli przez nas brani pod uwagę. Byliśmy konsekwentni, nie zaczęliśmy wariować. Nie było tak, że przyszedł nowy prezes i w prezencie kibicom czy mediom chciał robić spektakularne transfery.

Ale z Robertem Warzychą formalnie jeszcze się nie rozstaliście.

- Jesteśmy w fazie negocjacji warunków zakończenia współpracy. Formalnie jest z nami związany do końca roku, a nie chcemy blokować mu możliwości podjęcia pracy w innym klubie. Zwłaszcza że on sam wspominał o chęci dalszej pracy w Polsce. Myślę, że w ciągu dwóch tygodni powinniśmy tę sprawę zamknąć.

Jak skończą się negocjacje? Możliwe, że spotkacie się pośrodku?

- Nie wiem. Niewykluczone, że pomyślimy o innej formie rozliczenia. Jedno jest pewne - to będzie rozstanie satysfakcjonujące dla obydwu stron. Klub trochę zaoszczędzi, a i trener nie będzie miał poczucia krzywdy. Zależy mi na tym, żeby wszystko odbyło się z wzajemnym szacunkiem.

Kto zwolnił Warzychę?

- Zarząd. Wiadomo jednak, że ta decyzja dojrzewała dłużej. Wydaje się, że decydujący okazał się mecz z Jagiellonią Białystok. Wtedy u właściciela, jak i wśród władz klubu zapaliło się światło ostrzegawcze. Oznaczało, że z zespołu w tym składzie personalnym nie da się już nic więcej wycisnąć.

Nie jest łatwo mieć nad sobą władze miasta?

- Absolutnie nie mogę narzekać. I nie mówię tego dlatego, że chcę się przypodobać. Dla mnie oczywiste jest, że decyduje ten, kto daje pieniądze. Powiem więcej - dobrze, że w przypadku Górnika właściciel jest jednoznacznie zdefiniowany. Kiedyś, przez trzy lata, byłem prezesem instytucji, która za właściciela miała skarb państwa, no i w praktyce... nie miała go wcale. Po prostu nie było z kim porozmawiać. W Górniku jest inaczej. Jeśli mam jakiś pomysł, to wiem, do kogo trzeba z nim iść. Wiem też, od kogo spodziewać się oczekiwań co do mojej pracy.

Co w przypadku Górnika może prezes?

- Może wszystko. Każda decyzja dotycząca bieżącego funkcjonowania, jak choćby kontraktowanie zawodników, zapadała w klubie. Nie była z nikim konsultowana, bo zostałem zatrudniony po to, by być liderem zespołu, który zarządza klubem. Gdybym przed podjęciem każdej decyzji pytał kogoś o zdanie, to przecież szkoda byłoby czasu i pieniędzy na taki zarząd. Zresztą w rozmowach poprzedzających powołanie mnie na tę funkcję dokładnie takie samo zdanie reprezentował właściciel. Absolutnie nie dostrzegam u niego woli ingerowania w bieżące zarządzanie Górnikiem. Dostałem czas na to, by przekonać miasto, że klub jest dobrze prowadzony. Wtedy współpraca będzie układała się harmonijnie, również w zakresie dalszego wsparcia finansowego ze strony miasta. Chodzi bowiem o to, by ono nie było głównym źródłem przychodów klubu. Marzy mi się taki model, w którym nasze finanse budujemy w oparciu o inne przychody, a dopiero potem idziemy do władz miasta, by z jego pomocą te finanse tylko uzupełnić. Do tej pory to się nie udawało, bez wsparcia miasta trudno było to wszystko pospinać. Inna sprawa, że decydowały czynniki obiektywne, przede wszystkim brak stadionu. Miasto wzięło jednak na siebie ciężar uzdrowienia finansów klubu.

Jest pan spokojny o to, że Górnik nie zacznie się znów zadłużać?

- Przecież jestem od tego, by się nie zadłużał. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza. Wtedy te wszystkie zmiany w klubie nie miałyby sensu. A jeśli zadłużenie znów by się pojawiło, oznaczałoby to, że trzeba mnie wymienić. Z drugiej strony - w przypadku klubu sportowego - nie można patrzeć wyłącznie przez pryzmat finansów. Nie można powiedzieć kibicom: "Na koniec sezonu będziemy mieli zysk, ale drużyna spadnie z ligi, bo tak jest taniej". To oczywiście byłby absurd. Umiejętność zarządzania w sporcie polega więc na tym, by interes finansowy i strona sportowa w miarę harmonijnie współgrały. Dlatego liczymy, że sportowo zespół się odbuduje, bo wtedy łatwiej będzie nam organizować finanse.

Ile miesięcy finansowego spokoju ma dziś klub?

- Myślę, że do końca sezonu.

Nad czym w tym czasie chce pan pracować?

- Chociażby nad strukturą sprzedażową, której Górnik w zasadzie nie ma. Ostatnimi czasy trzeba było przede wszystkim gasić pożary. Inwestowanie w marketing i dobry PR nie wchodziło w grę, bo one sporo kosztują. Poza tym tu znów dochodzimy do tematu stadionu. Zbudowanie dobrych finansów w oparciu o trzytysięczną frekwencję było nierealne. Za moment jednak ten stadion powstanie, a wtedy roboty będziemy mieli nie dwa, ale cztery razy więcej. Bo tylko jakiś niepoprawny optymista może sądzić, że zapełnienie tych trybun będzie zadaniem łatwym. Na nasze szczęście potencjał kibicowski Górnika jest ogromny. I tym bardziej musimy zrobić wszystko, by dotrzeć do sympatyków klubu i zachęcić ich do przyjścia na stadion. To oczywiście przełoży się na finanse. Gdyby udało się nam zbudować frekwencję na poziomie 20 tys. kibiców, te finanse wyglądałyby zupełnie inaczej. Wsparcie miasta stałoby się uzupełnieniem, a nie kluczową częścią klubowej kasy. To wszystko jednak wymaga marketingu i PR-u.

Czyli zaczynacie rozbudowę tych działów?

- Tak. Moim zdaniem, to na dziś główne wyzwanie dla klubu. Górnik ma markę, tyle że przez ostatnie lata ona została jakby "przykurzona". Przecież z jakiegoś powodu mecz Górnika z Legią jest bardziej prestiżowy niż Podbeskidzia z Legią. Ba, nawet ze strony władz Ekstraklasy słyszymy, że nasz klub jest istotnym elementem rozgrywek. Nie chcę, by zabrzmiało to zbyt patetycznie, ale odbudowa marki Górnika leży nie tylko w interesie Górnika, ale całej polskiej piłki.

Kto wygra 104. Wielkie Derby Śląska?
Więcej o:
Copyright © Agora SA