Z małego Damasławka do dużej piłki - historia Karola Linettego z Lecha Poznań

Ogromna pracowitość i niebywała wręcz skromność przy wielkim talencie do piłki - to przepis na sukces Karola Linettego. Jedynego zawodnika Lecha Poznań w reprezentacji Polski.

"Pstryk, pstryk" - słychać w szatni juniorskiego zespołu Lecha Poznań. Znów "pstryk, pstryk". Za kilkanaście minut rozpocznie się spotkanie. "Pstryk, pstryk". Skąd ten dźwięk? To jedenastoletni Karol Linetty, który przedmeczowy stres wyładowuje na własnych dłoniach. - Nazywaliśmy to "wyłamywaniem palców". To bardzo charakterystyczne dla niego, robił tak już od małego. Stresował się strasznie, bardzo przeżywał mecze, ale wszystko ustępowało z pierwszym gwizdkiem. Wchodził na boisko i nie było po nim widać, że przed chwilą ze stresu strzelał sobie palcami - tłumaczy Patryk Kniat, były trener zespołów młodzieżowych, z którym Linetty pracował przez ponad pięć lat. To właśnie Patryk Kniat namówił w 2006 roku Karola Linettego i jego rodziców na transfer do Lecha Poznań.

Objawił się bardzo szybko

Amerykański dziennikarz i pisarz George Anders w swojej książce "The Rare Find" dzieli utalentowane osoby na dwie kategorie - wrzeszczące i ciche. Talenty wrzeszczące objawiają się bardzo szybko, w młodym wieku osiągają duże sukcesy i trudno je przeoczyć. Ciche eksplodują znacznie później. Karol Linetty należał do tej pierwszej grupy. Już jako jedenastolatek nie umknął uwadze Patryka Kniata, który pracował wtedy w Lechu Poznań i równocześnie działał przy reprezentacji województwa wielkopolskiego. - Kadra miała wtedy zgrupowanie w Lwówku, gdzie powołaliśmy zawodników z mniejszych miejscowości - wspomina trener. Wśród powołanych znalazł się właśnie Karol Linetty z Damasławka, dużej wsi ze wschodniej Wielkopolski. - Karol zdecydowanie się wyróżniał i namawiałem go, żeby przyszedł do Lecha Poznań - tłumaczy. Rodzice Karola Linettego postanowili, że taka szansa nie może się zmarnować i będą dowozili syna na treningi. - Karol zaczął u nas trenować, gdy był w czwartej klasie, pierwszy mecz zagrał w marcu 2006 roku. W piątej i szóstej klasie nadal dojeżdżał, ale mieliśmy go tylko na dwóch treningach w tygodniu. Do domu dostawał rozpiskę zajęć - tłumaczy Patryk Kniat.

Przełomowym momentem miało być przejście do gimnazjum. Lech Poznań chciał, żeby Karol Linetty przeprowadził się do internatu i trafił do "trzynastki" - szkoły sportowej, która już wtedy współpracowała z "Kolejorzem". Rodzice obecnego reprezentanta Polski długo się wahali, ale ostatecznie zdecydowali - jedź, chłopaku. Karol Linetty zaczął trenować z Lechem na pełnych obrotach. Przeprowadzkę mocno przeżył - nawet dziś jest blisko związany z domem i rodziną, a wtedy musiał sobie przecież radzić sam w nowym mieście. Przeszedł szkołę życia, nie miał łatwego startu. - Opinie o tym, że był nazywany "wieśniakiem", są może trochę przesadzone. Na pewno nie był jakimś odludkiem. Rówieśnicy widzieli, że dobrze gra w piłkę i robi różnicę na boisku - mówi Patryk Kniat. Ale bez interwencji trenerów się nie obyło. Chłopcy z bogatszych rodzin drwili z Karola Linettego. Za to, że nie zna najnowszych trendów mody, hitów filmowych czy za to, że nie nosi markowych butów. Nastolatek nie poddał się, przetrwał i dziś jest tam, gdzie jest.

Nigdy nie kalkulował

Ale przedmeczowego stresu się nie wyzbył. Wciąż męczyła go też choroba lokomocyjna. - Pewnego razu jechaliśmy na mecz i po drodze musieliśmy kilka razy się zatrzymywać, bo Karol nie czuł się zbyt dobrze. W szatni siedział blady jak ściana, ale chciał grać. Był strasznie uparty. W trakcie spotkania podbiegł do linii bocznej, zwymiotował i... bez słowa wrócił na boisko - opowiada jego były trener. Nigdy nie odpuszcza. Tak jak wtedy, gdy w 2013 roku Lech grał z Podbeskidziem Bielsko-Biała, a nastolatek ruszył do - wydawałoby się - straconej piłki. Pomocnik "Kolejorza" zderzył się z Richardem Zajacem i opuścił stadion w karetce pogotowia. Żaden inny piłkarz nie odniósłby w tej sytuacji kontuzji, bo nikt by do tej piłki nie pobiegł. - Rozmawialiśmy kiedyś w sztabie, że Karol przez tę swoją ambicję nabawi się poważnego urazu mechanicznego. W piłce juniorskiej też nie kalkulował. Parę razy musiałem zamykać oczy, gdy atakował piłkę - mówi Patryk Kniat.

Nie udało się? Trudno

W domu państwa Linettych się nie przelewało. Tym bardziej trzeba docenić postawę rodziców chłopca w momencie, w którym do Lecha Poznań zaczęły spływać konkretne oferty z klubów Europy Zachodniej. W 2012 roku, tuż po mistrzostwach Europy do lat 17 (Polska z Karolem Linettym w składzie odpadła w półfinale z Niemcami), do "Kolejorza" zgłosiły się Borussia Dortmund i Anderlecht. Na stole leżały wielkie pieniądze. Za sam podpis na kontrakcie siedemnastoletniego Karola Linettego jego rodzice mogli zwielokrotnić rodzinny budżet. Patryk Kniat pojechał wtedy do Damasławka i jakimś cudem przekonał rodziców, by zostawili syna w "Kolejorzu". Cierpliwość się opłaciła - kilka miesięcy później Karol Linetty zadebiutował w pierwszej drużynie Lecha Poznań w sparingu z Hamburgerem SV, a z czasem zaczął odgrywać coraz poważniejszą rolę w zespole. Liderem drugiej linii stał się dopiero po odejściu z Poznania swojego piłkarskiego wzoru - Rafała Murawskiego. Wydawało się, że tego lata nic już nie powstrzyma dwudziestolatka przed opuszczeniem klubu z Bułgarskiej. Pod koniec sierpnia był już w Brugii, obejrzał mecz swojej przyszłej - wydawało się - drużyny, Club Brugge z Manchester United. Zdał testy medyczne, uzgodnił warunki kontraktu, ale kluby nie osiągnęły porozumienia. Piłkarz był rozczarowany, ale nie załamany. - Nie udało się, to się nie udało. Wróciłem do Poznania i gram dalej dla Lecha. Fakt, że nie doszło do transferu, nie będzie miał najmniejszego wpływu na moją postawę - zapewnił lechita i nikt chyba nie ma wątpliwości, że słowa dotrzyma.

Łatwiej ubrać, niż wyżywić

Jego historia wygląda niczym "amerykański sen" - oto biedny chłopak z niewielkiej miejscowości trafia do poważnego futbolu, a przy tym pozostaje niezwykle skromny i pełen pokory. Rok temu, gdy miał już wyrobioną markę w ekstraklasie, wciąż jeździł na treningi rowerem. A czasami nawet przyjeżdżał nim na mecze ligowe. Koledzy z zespołu wsiadali do drogich samochodów i odjeżdżali, a on przechodził przez strefę mieszaną na stadionie (piłkarze rozmawiają tam z dziennikarzami) z rowerem szosowym pod pachą. - Nieważne, czy dostaje za grę niezłe pieniądze, czy musiałby zapłacić za wyjście na boisko. Widziałem mnóstwo jego meczów i wiem, że zawsze gra tak samo zaangażowany. O tym, że Karol sporo osiągnął, zadecydowała jego mentalność. Jest strasznie pracowity - twierdzi Patryk Kniat.

Czasami aż za bardzo. Kiedyś Karol Linetty przeczytał w internecie, że Cristiano Ronaldo robi dziennie dwa tysiące brzuszków. Chciał dogonić idola i nawet po ciężkich treningach trenował mięśnie brzucha. Efekt? Kontuzja z przetrenowania.

Choć zawsze trenował za dwóch, to jadł za trzech. W klubie żartowano, że taniej go ubrać, niż wyżywić. - Podczas meczów wyjazdowych mieliśmy zapewnione wyżywienie. Jeśli zamówiliśmy np. 25 zestawów obiadowych, a ktoś nie dojechał, to Karol zawsze zgłaszał się po dodatkową porcję. Z czasem już nawet nie pytaliśmy, czy ktoś chce ten wolny posiłek, tylko momentalnie podstawialiśmy Karolowi pod nos - opowiada trener Kniat. Dziś jest wzorem pod względem żywienia i organizacji pracy, a sztab szkoleniowy Lecha Poznań nie może się go nachwalić.

PS. W piątkowym meczu reprezentacji Polski z Niemcami Karol Linetty nie zagra. Powodem jest uraz głowy po tym, jak młody lechita oberwał piłką na jednym z treningów kadry.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.