Termalica Nieciecza - Lech Poznań 3:1. W pierwszej połowie tragedia, w drugiej Lech odrabiał straty. Nadaremnie

Nigdy nie ma takiego dna, żeby nie usłyszeć pukania od spodu - udowadniają piłkarze Lecha Poznań. Przegrywają z kim się da, a do porażki z beniaminkiem Zagłębiem Lubin dołożyli też przegraną z kolejnym - Termalicą Nieciecza 1:3. Dopiero w drugiej połowie poznaniacy mieli ochotę do gry

Termalica Nieciecza nie może rozgrywać spotkań ligowych na swoim stadionie, więc gości rywali w Mielcu, na tutejszym nowym obiekcie zbudowanym na gruzach starego. Na nim Lech Poznań grywał ze Stalą Mielec jeszcze w latach 70., 80. i 90. W czasach gdy podobnych sezonów jak ten miał zaledwie kilka, w tym spadkowy 1999/2000. Nie był jednak mistrzem Polski, tak jak teraz. Mistrzem pracującym na miano najsłabszego czempiona w dziejach rozgrywek piłkarskich w Polsce.

Kibice są zdruzgotani, bowiem co mecz w ekstraklasie - czy Lubin czy Mielec - powtarza się ten sam schemat. Spotkania rozgrywane na stojąco, bez pomysłu, z puszczaniem przeciwników grzecznie przodem. Tym razem gong na kolejną klęskę dał bramkarz Jasmin Burić, który zaraz na początku meczu z Termalicą niefortunnie wyszedł z bramki i rywale omal nie strzelili gola.

Szybko jednak się przekonali, że Lecha da się rozprowadzić po boisku kilkoma prostymi zagraniami z pierwszej piłki, przy których ktoś z graczy Kolejorza na pewno popełni błąd, wystarczy wtedy wykonać wyrok. Po niespełna kwadransie Dawid Plizga zagrał piłkę z narożnika boiska, Jasmin Burić odbił ją niepewnie, obrona Lecha zamarła i Wojciech Kędziora zdobył gola.

Drugi padł po wymanewrowaniu cofającego się po stracie Lecha szybkimi zagraniami piłki z Bartłomiejem Babiarzem jako motorem napędowym. Dawid Plizga wyłożył piłkę Daliborowi Plevie i było już 2:0.

Wszystko, na co stać było Lecha w tej połowie, to dobra okazja bramkowa Kaspra Hämäläinena jeszcze przy stanie 0:0 i później strzał Tomasza Kędziory przy 2:0. W tym meczu jednak to nie ten Kędziora strzelał gole.

Lech mógł sobie być częściej przy piłce - bardzo proszę. Mógł nawet prowadzić grę - nie ma sprawy. Wszystko na nic, skoro nie umiał tego zagospodarować, niemrawy, nieruchawy, niezdolny do dokładnych, zaskakujących zagrań wykraczających poza szablon.

Mecz z Termalicą Nieciecza, zespołem z niespełna tysięcznej wioski, odbywał się na mieleckim stadionie skąpanym w strasznym żarze. Temperatura w cieniu przekraczała 34 stopnie, w słońcu - zapewne grubo ponad 50. W tej sytuacji na zupełnie niezacienionej trybunie udar był niemal pewny. Wydarzenia na boisku w Mielcu nasuwały wątpliwości, czy aby już nie nadszedł. Trudno było uwierzyć, że tak beznadziejnie grający Lech to nie halucynacja. Wówczas jednak za miraż należałoby uznać także poprzednie mecze Kolejorza w lidze, rozegrane od czasu zwycięskiego Superpucharu z Legią Warszawa. Wszystkie cztery poprzednie porażki, katastrofę z Lubina, porażkę w Krakowie czy z Pogonią u siebie, wreszcie przegraną z Piastem Gliwice.

To, co wyprawia na początku sezonu ligowego Lech Poznań, jest zupełnym skandalem i dzieli kibiców na tych, którzy twierdzą, że potrzeba absolutnie radykalnych działań i zmian, oraz na tych, którzy uważają, że głęboki kryzys zostanie przezwyciężony i runda finałowa doprowadzi i tak do rywalizacji Lecha o tytuł. Przy czym tych drugich jest coraz mniej.

Trzeba przyznać, że zgromadzeni na stadionie w Mielcu kibice Termaliki Nieciecza mieli niezły ubaw z tego, jak ich zespół leje równo mistrza Polski, upewniając się w przeświadczeniu, że nie ma powodów, by dzisiaj ktokolwiek bał się Lecha. A gdy Barry Douglas podchodzący do tej groźnej broni Lecha, jaką są rzuty wolne, poślizgnął się przy strzale, stadion omal nie umarł ze śmiechu.

Ze śmiechu, że tak wygląda mistrz kraju.

Po przerwie trener Maciej Skorża, który od pierwszej minuty wystawił Kaspra Hämäläinena w ataku, a Karola Linettego za jego plecami, na pozycji ofensywnego napastnika, teraz wpuścił na boisko Denisa Thomallę. Przesunięcie Fina na pozycję pozwalającą mu dogrywać piłki zamiast je przyjmować w polu karnym dała efekt. Po dośrodkowaniach właśnie gracza z Finlandii oraz Szkota Barry'ego Douglasa lechici stworzyli sobie dwie znakomite akcje bramkowe. Po strzale Denisa Thomalli piłka trafiła nawet z bliska w poprzeczkę.

Ta druga połowa przebijała pierwszą nie tylko emocjami, ale i zaangażowaniem Lecha w grę. Można powiedzieć, że paradoksalnie po katastrofalnej pierwszej, w drugiej zagrał on tak, jak powinien grać zespół z ambicjami. Dominacja Kolejorza była wówczas wyraźna, dość łatwo organizował on akcje, wrzucał piłki w pole karne, ale obrońcy Termaliki w doświadczony sposób zatrzymali większość prostopadłych, przecinających podań, na których opierały się nadzieje mistrzów Polski na odrobienie poważnych strat. Raz Pavel Stano wybił piłkę z linii bramkowej po strzale - jak się wydawało - niemal do pustej bramki w wykonaniu Kaspra Hämäläinena. W innej sytuacji sędzia z Siedlec odwołał po konsultacji z liniowym swoją decyzję o rzucie karnym dla Kolejorza za zagranie ręką w polu karnym Termaliki.

Ostatecznie zatem Lechowi udało się raz przedrzeć pod bramkę i zdobyć gola - w 69. minucie refleks Łukasza Trałki pozwolił na dobre podanie do Dariusza Formelli i bramkę. Trener gospodarzy Piotr Mandrysz zareagował na przewagę Lecha mądrymi zmianami i to ci świeży zawodnicy z Niecieczy byli odpowiedzialni za kilka groźnych kontrataków w odpowiedzi na szarże mistrzów. Taki właśnie kontratak dał bramkę dla Termaliki na 3:1, którą strzelił Bartłomiej Babiarz i rozstrzygnął mecz.

Jedna dobra, choć i tak nieskuteczna połowa, okazała się zbyt małym wysiłkiem, by myśleć o pokonaniu beniaminka ekstraklasy. To nie mistrz dał mu lekcję, to sam ją od nowicjusza odebrał i pozostał niemal na dnie tabeli z pięcioma porażkami w siedmiu meczach!

Więcej o:
Copyright © Agora SA