Videoton Szekesfehervar - Lech Poznań 0:1. Oszczędzający siły Lech Poznań awansował do fazy grupowej! Teraz losowanie

Na dużej oszczędności energii Lech Poznań dokończył rozpoczętą w Poznaniu opowieść o eliminowaniu Videotonu Szekesfehervar i awansie do fazy grupowej Ligi Europejskiej. Wygrał 1:0, ale więcej emocji niż ten mecz na Węgrzech przyniesie zapewne piątkowe losowanie. W barwach Lecha debiutował napastnik Piotr Kurbiel.

- Nawet 6:0 nie daje gwarancji bezpieczeństwa - mówił trener Maciej Skorża przed rewanżowym meczem czwartej rundy Ligi Europejskiej z Videotonem Szekesfehervar, w którym poznaniacy mieli zaliczkę 3:0. A gwarancje bezpieczeństwa są najważniejsze. Przy czym nie chodzi jedynie o gwarancje awansu, ale także o to, co może stać się po nim. Już w niedzielę przecież Lech Poznań ma zagrać kolejny mecz ligowy z Termalicą Nieciecza. Rozpocząć operację ratowania ligi.

To chyba tłumaczy jałowy bieg, na jakim Kolejorz starał się przejechać całą drogą na Węgry i z powrotem. Oszczędność nigdy nie miała w Poznaniu takiego znaczenia jak teraz, zwłaszcza oszczędność paliwa, na którym Lech ma dojechać do końca i ligi, i pucharów.

Zaliczka dawała Lechowi alibi, brak konsekwencji czy remisu, czy nawet nikłej przegranej w Szekesfehervar rozgrzeszał go - wszak punkty do rankingu dostałby i tak za awans. Trener Maciej Skorża wystawił zatem najsilniejszy skład, jaki miał - na środku obrony Tamasa Kadara, a Dariusza Dudkę w środku pola. Jednakże ten najsilniejszy skład bynajmniej nie wyrywał sobie w tym meczu rękawów, krótkich rzecz jasna przy upałach panujących na Węgrzech.

Węgrzy natomiast - jak zapowiadali - chcieli przede wszystkim zagrać dobry mecz. Tak aby wreszcie zejść z boiska z zadowoleniem ze swej postawy, niezależnie od wyniku. Pomni 0:3 z Poznania, sondowali, jak Lech chce grać. A że ten niespecjalnie chciał, spróbowali go ugryźć. W 9. minucie węgierski napastnik Robert Feczesin uderzył na bramkę Lecha i Jasmin Burić musiał pokazać, że nie śpi w niej, by to obronić. Następnie Robert Feczesin spróbował raz jeszcze, a po chwili Andras Fejes omal nie doszedł do piłki w dobrej sytuacji, gdy obrońcy Lecha jak cząsteczki w ramach ruchów Browna biegali bezładnie po boisku. Jasmin Burić rzucił mu się pod nogi, uratował sytuację.

Videoton dość szybko zorientował się, że stuprocentowe odwrócenie losów meczu z Poznania będzie raczej niemożliwe. Spasował zatem leciutko i Lech mógł wtedy zaatakować. Kilka razy spalił, raz Denis Thomalla uderzył bardzo niecelnie...

Tak, zdajemy sobie sprawę z tego, że wplatanie w relację takich miałkich sytuacji jest nieco dziwne, bo w normalnym meczu nie byłyby one godne uwagi. Taka jednak była ta pierwsza połowa, bez wigoru, bez ikry, bez temperatury, poza tymi 30 stopniami wokół stadionu. Zupełnie jakby Lech przyjechał nad jezioro Balaton wypocząć jak polscy wczasowicze z lat 70. i 80., a Węgrzy gościnnie tylko trochę mu w tym przeszkadzali.

Trzeba jednak przyznać, że publiczność w Szekesfehervar nie zamierzała patrzeć na to bez skargi, jedynie biernie zagryzać słonecznik, którego ogromne pola rosną na drodze z Györ do Szekesfehervar. Nie było jej zbyt wiele, raptem 3 tysiące - Węgry cierpią na upadek frekwencji na ligowych meczach piłkarskich, które ogląda niekiedy tylko kilkuset widzów. Jednakże gdy tylko któryś z graczy Videotonu odważył się zagrać piłkę do tyłu, na własną połowę, zamiast atakować Polaków, natychmiast wszyscy wypluwali pestki, wstawali i krzyczeli na niego. 400 kibiców, którzy przyjechali dopingować Lecha, bez trudu zagłuszało raczej milczących przez większość meczu Węgrów, śpiewało cały czas, niezależnie od okoliczności.

Lech po przerwie był aktywniejszy, wdawał się z Węgrami w potyczki typu: kto wymieni więcej podań na małej przestrzeni. Nie potrafił jednak bawić się bez straty, bez wyrzucenia którejś piłki w aut albo zagrania do przeciwnika. W istocie mieszał wciąż tę samą zupę bez dodawania przypraw, tylko szybciej i w drugą stronę. Niedokładność zabijała wszelką inwencję, każdy pomysł i zalążek akcji.

Z pomocą musiała przyjść stała broń Lecha - rzuty wolne, które wykonuje Szkot Barry Douglas. To po takim zagraniu w 57. minucie serbski bramkarz Videotonu Branislav Danilović wypiąstkował piłkę znad głowy Denisa Thomalli prosto pod nogi Tomasza Kędziory. Obrońca Lecha wykonał wyrok.

Przy takim obrocie sprawy Lech właściwie mógłby zwolnić grę, gdyby nie to, że wtedy krążenie ustałoby zapewne całkowicie. Trener Maciej Skorża długo zwlekał jednak ze zmianami, zdecydował się ostatecznie wpuścić z ławki Węgrów - Davida Holmana i Gergo Lovrencsicsa (czy też - jak mówią Węgrzy - Holmana Davida i Lovrencsicsa Gergo). Młodziutki Piotr Kurbiel, który także na tej ławce siedział w oczekiwaniu na debiut, dostał szansę na 10 minut przed końcem.

Przypominało to historie innych graczy Lecha, takich jak Kamil Drygas czy Tomasz Kędziora, którzy także rozpoczynali swą grę w Lechu z dala od kraju, wyjazdowymi meczami w europejskich pucharach. Piotr Kubiel miał raz w polu karnym piłkę na głowie, ale nie zdążył przez te 10 minut zmazać obrazu tego meczu - nudnego i słabego, ale zakończonego zwycięstwem i osiągnięciem celu postawionego przed początkiem sezonu. Awansu do fazy grupowej któregoś z pucharów.

Teraz przed Lechem piątkowe losowanie (godz. 13), w którym do czterozespołowej grupy trafi z trzeciego koszyka. I to losowanie dostarczy zapewne znacznie więcej emocji niż mecz w najstarszym mieście Węgier.

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.