Dlaczego dmuchana banda nie ochroniła Darcy'ego Warda?

Dmuchana banda, prosty i zarazem genialny wynalazek, mogła stłamsić impet uderzenia. Jednak australijski żużlowiec Darcy Ward zamiast w powietrzną poduszkę wpadł w twarde dechy. Stało się tak, bo dmuchanych band nie montuje się już przy prostych odcinkach żużlowych torów. Kiedyś dmuchane bandy okalały tory na całej długości. Dlaczego dziś jest inaczej? Dlatego, żeby było... bezpieczniej.

W środę, o ile taka będzie wola 23-letniego żużlowca, klubowy lekarz Falubazu Zielona Góra oficjalnie ogłosi to, co w emocjach już w sumie powiedział. Po niedzielnym wypadku na stadionie w Zielonej Górze Australijczyk Darcy Ward z przerwanym rdzeniem kręgowym musi zapomnieć o żużlowej karierze, która dopiero nabierała blasku.

Darcy po operacji leży teraz w zielonogórskim szpitalu. We wtorek miał tam dotrzeć jego ojciec. Wiele wskazuje jednak na to, że obaj nie zostaną w Polsce. Kilka godzin po przeprowadzanej w nocy z niedzieli na poniedziałek operacji wydostała się informacja, że Australijczyk chce szukać szansy na powrót do sprawności w specjalistycznej austriackiej klinice. - Słyszałem także, że w jego otoczeniu rozważa się ośrodki w Izraelu oraz Anglii - mówi nam Marcin Grygier, rzecznik Falubazu. - Ale to dzieje się już poza naszym wpływem. My możemy tylko oferować pomoc.

Ward ucierpiał jako zawodnik i na torze Falubazu. Ale jego związki z Zieloną Górą są w sumie symboliczne. Od czasu, kiedy w drugiej połowie lipca związał się kontraktem z zielonogórskim klubem, był tu ledwie trzy razy. Przyjeżdżał przed meczem, startował, wracał do Anglii, gdzie od kilku lat mieszkał na stałe i miał swoją bazę.

Trener Falubazu: Może Darcy by się załapał...

Trener zielonogórskiej drużyny Sławomir Dudek nawet nie zdążył dobrze poznać swojego zawodnika. Na antenie Radia Zielona Góra Dudek dzielił się emocjami. - Ciężko o tym mówić, Darcy jest przecież w wieku mojego syna Patryka [także żużlowca Falubazu - red.]. To jeszcze bardziej dzieciak niż dorosły facet. Wczoraj byłem u niego w szpitalu. Nie znam angielskiego, wszedłem tylko, żeby powiedzieć mu po prostu "cześć".

Trener Falubazu opowiedział o sprawie, nad którą zastanawia się wielu kibiców: czy dmuchana banda mogła uchronić Darcy'ego przed fatalnymi następstwami wypadku? Traf chciał, że po upadku w 15. wyścigu niedzielnego meczu w Zielonej Górze Australijczyka rzuciło na twarde dechy, akurat tam, gdzie nie były one osłonięte poduszkami z powietrzem.

- Kiedy dmuchane bandy wprowadzono do żużla, montowano je szczelnie na całej długości. Tyle że po jakimś czasie okazało się, że nie sprawdzają się na prostych - wspominał Dudek.

Nie sprawdzały się, ponieważ żużlowcy mają w zwyczaju m.in. jazdę "po bandzie". - Dojeżdżali bardzo blisko ogrodzenia. Bywało, że jeden drugiemu nie zostawiał miejsca i zahaczali o dmuchane przęsła np. kierownicą, a wtedy bandy ich wciągały. Doszło w ten sposób do kilku groźnych wypadków np. w turniejach Grand Prix. I później dmuchane bandy pozdejmowano z prostych odcinków - wyjaśnił Dudek. Dodał jednak: - Siedzę w żużlu od lat. I już kilka razy sugerowałem, żeby dołożyć dmuchane przęsła tam, gdzie zawodnicy wychodzą z wirażu, bo często się zdarza, że właśnie tam kogoś "pociągnie" i wpada na deski dosłownie 5 m za dmuchaną bandą. Dmuchane przęsła nie są żużlowcom potrzebne przy wejściach w łuki. Gdyby stamtąd poprzekładać je na wyjścia z łuków, to może Dracy by się załapał...

Skąd i kiedy w żużlu pojawiły się dmuchane bandy

Jeszcze 15 lat temu większość żużlowych torów otaczały bandy drewniane. Zderzenie z nimi wielu zawodników przypłaciło życiem, kalectwem. Jednym z pechowców był Nowozelandczyk Tony Briggs, syn wielkiej żużlowej gwiazdy, wielokrotnego mistrza świata Barry'ego Briggsa.

Tony nie powtórzył osiągnięć ojca m.in. dlatego, że... - W 1981 r. na torze w Coventry uległem wypadkowi, który złamał mi karierę. Miałem wtedy ledwie 19 lat i przeszarżowałem. Pech, bo uderzyłem plecami prosto w słupek podtrzymujący bandę. Złamałem dwa kręgi szyjne, ponad dwa tygodnie byłem sparaliżowany. Dzięki lekarzom stanąłem na nogi, a po kilku miesiącach wróciłem nawet do żużla. Ale skutki tamtego wypadku odczuwam do dziś - opowiadał nam Tony Briggs i na dowód pokazał olbrzymią bliznę na plecach. Było to w 2005 r., kiedy Briggs pierwszy raz przyjechał do Zielonej Góry i robił przymiarki do montażu dmuchanej bandy.

Briggs junior stał się bodaj pierwszym na świecie specjalistą od dmuchanych band. - Bardzo długo myślałem, co można zrobić, żeby kontuzji było jak najmniej. I w połowie lat 90. wpadłem na pomysł budowania dmuchanych ogrodzeń. Minęło jednak wiele lat, zanim stworzyliśmy produkt gotowy do użytku. Ale nie buduję band po to, by zarobić wielkie pieniądze. Ta praca płynie z mojego serca. Nie mogę po prostu patrzeć na kolegów z toru na całym świecie, co roku łamiących kości - tłumaczył Briggs.

W 2006 r. żużlowy stadion w Zielonej Górze już miał na wyposażeniu swoją pierwszą dmuchaną bandę. Kosztowała blisko 300 tys. zł. Wcześniej takie zabezpieczenia przetestowano w turniejach Grand Prix, w lidze angielskiej i innych polskich klubach. A właśnie po testach rozpowszechniło się przekonanie, że pneumatyczne przęsła nie sprawdzają się na prostych odcinkach toru. Dlatego na zielonogórskim stadionie nigdy nie było pełnej dmuchanej bandy.

Więcej o:
Copyright © Agora SA