Rozwój Katowice. Kończą się pieniądze z transferu Arkadiusza Milika [WYWIAD]

- To, że w zimie zadamy sobie pytanie, czy stać nas na funkcjonowanie w pierwszej lidze, jest pewne. Rozwój sportowy klubu wyprzedził bowiem jego finansowe możliwości - zaznacza Zbigniew Waśkiewicz, prezes Rozwoju Katowice.

Stwórz własną drużynę i WYGRAJ LIGĘ!

Kamil Kwaśniewski: Na początek pytanie, które niedawno zadaliśmy prezesowi GKS-u Katowice: gdzie widzi pan swój klub za trzy lata?

Zbigniew Waśkiewicz: Jeśli uda się nam pozyskać pieniądze na przeżycie, to oczywiście w pierwszej lidze. Jeśli jednak tych środków zabraknie, znajdziemy się pewnie znacznie niżej. Niestety, my cały czas walczymy o to, by w ogóle przetrwać. U nas planowanie przychodzi więc nieporównywalnie trudniej niż w GKS-ie. Tam stabilność gwarantuje miasto, a my pieniędzy musimy szukać na własną rękę. Ponadto GKS, dzięki świetnemu marketingowi, już dawno zdobył większość katowickich firm, które chcą wspierać piłkę nożną. Mamy co prawda wielu przyjaciół, którzy nam pomagają, ale niestety nie jest to pomoc wystarczająca. Nie mówimy o milionach, ale o tysiącach. Reasumując, w Rozwoju na pierwszym miejscu nie jest cel sportowy, ale właśnie finanse.

Nie brzmi to optymistycznie.

- Można powiedzieć, że przez ostatnie dwa lata Rozwój żył z transferu Arka Milika [nieoficjalnie mówi się o rozłożonej w czasie kwocie ok. 3 mln zł - przyp. red.]. Teraz te pieniądze się kończą. W międzyczasie zmieniły się też zasady funkcjonowania klubu. Ten długo przecież był mocno związany z górnictwem. W związku z tym, że temu górnictwu nie powodzi się tak jak kiedyś, to również prywatne firmy z nim współpracujące mają gorsze czasy. Do tego z coraz większym trudem przychodzi znalezienie nowych sponsorów. Ich rynek się skurczył. I to są właśnie te powody. Bo budżet na drużynę, mimo awansu o ligę wyżej, wciąż jest taki sam.

Bierze pan pod uwagę scenariusz, wedle którego zimą nie będziecie mieli pieniędzy na dokończenie sezonu?

- To, że zadamy sobie wtedy pytanie, czy stać nas na funkcjonowanie w tej lidze, jest pewne. Rozwój sportowy klubu wyprzedził bowiem jego finansowe możliwości. A my nie mamy furtki pod tytułem "nazbierało się długów, ale nie martwmy się, bo ktoś je kiedyś spłaci". My po prostu nie mamy właściciela. Jesteśmy stowarzyszeniem i odpowiedzialność zarządu jest przed kibicami, zawodnikami, pracownikami klubu czy po prostu 90-letnią historią Rozwoju...

Wasze możliwości finansowe dobrze oddaje słynny już wpis na Twitterze dyrektora Rozwoju Kamila Kosowskiego: "Bramkostrzelny napastnik potrzebny do Rozwoju. 4 tys. netto plus chata. Włączam zegar. Tik tak...".

- To był realistyczno-ironiczny wpis (śmiech). W Polsce bardzo często piłkarze, zwłaszcza słabi, są przepłacani. Choć oczywiście to nie jest ich wina.

Trudno, żeby sami proponowali klubom, by te płaciły im mniej.

- Dokładnie. Jeśli ktoś chce mi zapłacić więcej, niż jestem wart, to dlaczego miałbym się nie zgodzić? Problem polega na tym, że później na rynku jest wielu zawodników o ogromnych oczekiwaniach finansowych, którzy sami oferują bardzo niewiele. Moim zdaniem pieniądze adekwatne do poziomu pierwszej ligi to pięć-sześć tysięcy złotych. To przecież nadal bardzo przyzwoity zarobek. Dodając do tego koszty utrzymania i premie, zarobek nieosiągalny dla większości Polaków.

Facebook?  | A może Twitter? 

W Rozwoju się tego trzymacie?

- Zdecydowanie tak. Nie ma w szatni ani jednego zawodnika, który dostawałby więcej. I sam jestem ciekaw, czy - działając na takich zasadach - damy sobie w tej lidze radę. Oczywiście, jeśli ktoś chce oferować znacznie wyższe stawki, ma do tego prawo. Bywa, że burmistrz jakiegoś miasteczka zapragnie mieć u siebie poważną piłkę i nagle w kasie znajduje na ten cel jeden, dwa albo pięć milionów. A w miejscowości obok podchodzą do futbolu z większą pasją, ale zostają w tyle. Przegrywają. Tylko dlatego, bo ktoś wymyślił sobie, że za publiczne pieniądze na poziomie trzeciej ligi czy okręgówki stworzy sobie profesjonalny klub.

Dlatego pewnie mogliście trafić na piłkarza, który waszą propozycję wręcz wyśmiał.

- Nie szukaliśmy gwiazd, tylko ludzi, którzy wkomponują się w charakter naszej drużyny i warunki samego klubu. Nie potrzebujemy kogoś, kto będzie narzekał, że szatnia za mała. Tylko zepsułby to, co udało się tu zbudować. A wracając do pytania - rozmawialiśmy z dwoma zawodnikami, którzy wypadli z kadr klubów ekstraklasy, ale nie doszliśmy do porozumienia. Nie spotkaliśmy się jednak z ich strony z lekceważeniem. Elegancko podziękowali za propozycje, ale przyznali, że ich życiowa sytuacja nie pozwala na grę za nasze stawki. Nic na siłę, zwłaszcza że bardziej interesują nas ludzie na dorobku, których za sezon, dwa moglibyśmy sprzedać.

31-letniego napastnika Adama Czerkasa nikt już raczej nie kupi.

- Jest ogromne prawdopodobieństwo, że wielkiej kariery Adam już nie zrobi, ale jak będzie się bardzo starał, to kto wie? Życie bywa przewrotne i pisze różne scenariusze. Przed nim jeszcze kilka lat solidnego grania. Już po 30 minutach pierwszego sparingu, w którym wystąpił, wiedziałem, że właśnie kogoś takiego nam potrzeba. Graliśmy przy 35-stopniowym upale, a na dodatek miał zaległości w treningach, więc dla niego były to warunki krytyczne. Mimo to rzucała się w oczy jego wielka determinacja. No i gola strzelił. Czy dla napastnika może być lepsza wizytówka?

Po trzech kolejkach Rozwój zajmuje 9. miejsce w tabeli pierwszej ligi.

Zobacz wideo
Copyright © Agora SA