Bieniek: Fajnie było strzelić asa na trenerze Antidze [WYWIAD]

Stephane Antiga czasem stanie na treningu do przyjęcia naszej zagrywki. Jak strzeliłem parę razy na nim asa, to cieszyłem się (śmiech) - mówi Mateusz Bieniek, środkowy Effectora, który przebojem wdarł się do reprezentacji Polski.

* ROZMOWA Z MATEUSZEM BIEŃKIEM

Paweł Matys: Zmęczony ciągłym graniem i wojażami po świecie?

Mateusz Bieniek: Niestety, miałem tylko kilka dni wolnego i nie zapowiada się, że będzie ich więcej. Tym bardziej że trener Antiga zrezygnował z środkowego Andrzeja Wrony. Czeka mnie zatem Memoriał im. Wagnera i Puchar Świata. Nie narzekam, bo to nowe doświadczenie i tylko należy się cieszyć, w którym miejscu jestem. Mam nadzieję, że trener Daszkiewicz będzie miał dobry humor i tuż przed ligą dostanę tydzień wolnego. Bo na mecz ze Skrą i tak będę gotowy.

Kiedy pojawił się pierwszy kryzys kondycyjny?

- W Rio na Final Six miałem lekki kryzys. Nie zagrałem dobrego turnieju, byłem już na oparach. Cały zespół nie trafił jednak z formą. Byliśmy zmęczeni dalekimi wyjazdami. Pomimo tego zabrakło niewiele, by zdobyć medal [Polacy zajęli czwarte miejsce - przyp. red.].

Tylko zmęczenie zadecydowało?

- Może też nasze podejście? Przed turniejem mówiliśmy sobie, by nie jechać na wycieczkę, a tak się stało i przywieźliśmy tylko "medal z buraka". Mamy taki potencjał, że możemy być najlepsi, tak jak kiedyś Brazylijczycy, z którymi praktycznie nie dało się wygrać. Musimy zmienić podejście i od pierwszej do ostatniej akcji pokazywać rywalom, że może z nami grają, ale i tak to my wygramy.

Odezwali się na tym turnieju do ciebie menedżerowie?

- Pojawiło się sporo nowych ofert, bardzo dobre z zagranicy. Jak był balonik napompowany przed wyjazdem na kadrę, to teraz doszło kilka decybeli. Ciągle podoba mi się oferta Zaksy i chciałbym tam trafić. Miałbym blisko domu, a klub fajnie się rozwija. Na zagranicę przyjdzie czas.

Który mecz z Ligi Światowej najbardziej utkwił ci w pamięci?

- Debiut z Rosją. Przede wszystkim byłem zaskoczony, że wyszedłem w pierwszym składzie.

Nie widać jednak było po tobie stresu. Zawsze miałeś mocny charakter?

- Jeśli potrafisz sobie ten szum poukładać w głowie, to dasz radę. Oczywiście, że miałem stres i się bałem. Grałem co prawda przy pełnych trybunach w Kielcach ze Skrą, ale to nie to samo. Teraz słyszałem o wiele głośniejsze "Polska, Polska" i miałem ciarki na plecach. Myślę, że wiele zależało od pierwszej akcji. Fajnie, że mi wyszła, bo wpadłem w dobry rytm i grało mi się łatwiej.

Potem byłeś na fali, ale zdarzały się słabsze mecze. Kiedy dostałeś pierwszą burę od Antigi?

- W Krakowie ze Stanami Zjednoczonymi. W pierwszym meczu wszedłem na boisko, jakbym był zaspany. Stephan opieprzył mnie, użył niecenzuralnych słów (śmiech ) - kur..., no. Dodał, bym się obudził. Jest on jednak spokojnym człowiekiem. Nie jest agresywny, ale potrafi wytłumaczyć spokojnie, ale tak, że cię zaboli i od razu dotrze. Bardziej nadpobudliwy jest Philippe [Blain, asystent Antigi - przyp. red.]. Jeżeli jemu się coś nie podoba, to jest przerwa w treningu, wchodzi na parkiet i dość ostentacyjnie pokazuje swe emocje.

Jakie rady daje ci Antiga?

- Przede wszystkim, bym się nie dał. Zaszczepił we mnie jeszcze większą pewność siebie, bo na początku przygody z kadrą byłem spokojny i wyciszony. Powiedział mi, bym grał tak jak w Kielcach.

Trenera ciągnie jeszcze na parkiet?

- Tak. Co prawda nie atakuje, ale czasem stanie do przyjęcia naszej zagrywki. Jak strzeliłem parę razy na nim asa, to cieszyłem się (śmiech ). Prędzej Phillippe'a ciągnie. Staje na boisko, przyjmuje, wystawia, skacze. Ma rozwalone kolana, ale nic sobie z tego nie robi. W Krakowie mieliśmy sytuację, że Artur Szalpuk miał po treningu poćwiczyć zagrywkę. Po drugiej stronie stanął Blain i na 10 serwisów 8 przyjął w punkt. Artur był podłamany, że ponad 50-letni gość przyjmuje każdą jego zagrywkę.

Co zapamiętałeś z wyjazdów po świecie - z Iranu, USA, Rosji?

- W Iranie to zupełnie inny świat. 15 tysięcy osób na trybunach, ale wszyscy faceci. W hali jest temperatura blisko 30 stopni i nie potrzeba rozgrzewki. Te ich trąbki dają mocno po uszach. Na 15 minut przed meczem wszyscy zaczynają się modlić.

W Stanach graliśmy w hali przeznaczonej do hokeja. Pod teraflexem był beton. Wziąłem tam cztery pary butów, a mogłem grać tylko w jednych, bo taka była twarda nawierzchnia. Wszystko mnie bolało. Z kolei w Rosji ogromne wrażenie zrobiła na mnie baza treningowa Zenitu Kazań, ale podczas meczów była atmosfera stypy, co mnie zaskoczyło.

A pamiętasz komiczną sytuację?

- Sam ją sobie stworzyłem. W Iranie przed meczem robiłem kawę. Śmietanka była w podobnym opakowaniu jak serek wiejski. Zamiast śmietanki, do kawy wlałem... serek. Było sporo śmiechu.

Czujesz się już pełnoprawnym kadrowiczem?

- W tym zespole nikt się tak nie czuje. Każdy walczy o swoje i próbuje sprzedać umiejętności. Mnie się udało. Liczę teraz na grę w Pucharze Świata i mistrzostwach Europy. Mam takie podejście, że wspiąć się na wysoki poziom można szybko, ale spaść z niego jeszcze szybciej. Trzeba więcej robić, a mniej gadać. Trzeba pamiętać, że wraca Karol Kłos i konkurencja będzie większa.

Byłeś wkurzony na Fabiana Drzyzgę w półfinale Ligi Światowej, że ciągle rozgrywał do Bartosza Kurka, a ciebie nie zauważał?

- Nie jestem trenerem, by takie rzeczy oceniać. Bartek jest i będzie motorem napędowym i najwięcej atakował. Na Final Six było już widać, że rywale dokładnie przeanalizowali moją grę, bo przy dobrym przyjęciu, cały czas ktoś do mnie skakał w ciemno.

Koledzy dali nową ksywkę?

- Michał Kubiak czasem zwraca się "bocian", od mojego podejścia do zagrywki. Chłopaki mówią, że jest nietypowa. Nauczył mnie jej Stanisław Gościniak, trener Częstochowy. Staram się ją jeszcze doskonalić, by była bardziej regularna.

A jak cię przyjęli w kadrze?

- Byli otwarci, sami zagadywali i bardzo mi to pomogło. A po tych dwóch miesiącach już się całkiem scementowaliśmy. Najwięcej rad daje mi Marcin Możdżonek, bo jest najbardziej doświadczonym środkowym. Nie ma treningu, by coś nie mówił mi o blokowaniu.

Jak zmieniło się twoje życie po występach z orzełkiem na piersi?

- Stałem się bardzo rozpoznawalny. Czy jestem na stacji czy w sklepie to często zdarza mi się słyszeć za plecami - to ten Bieniek. Są też hejterzy, ale to mi nie przeszkadza (śmiech ). I na pewno sodówka mi nie odbije, choć pojawiły się już takie opinie.

Przyjemne powitanie miałeś po meczach z Rosją, kiedy pojawiłeś się w domu.

- Rodzina chciała mi zrobić niespodziankę, ale wiedziałem, że coś się święci. Brat, którego z reguły nie interesuje, kiedy wracam, ciągle wydzwaniał i pytał. Dojechałem do domu, a tutaj rodzina, mnóstwo sąsiadów. Potem była feta, grill.

Do Kielc wracasz jako lider drużyny. Co chcesz dać Effectorowi?

- Samo trenowanie z takimi zawodnikami jak Kurek, Kubiak, Możdżonek dużo daje. Jak kilka razy dostałem w głowę po ataku Kurka, to mocno poczułem. Najwięcej mogę pomóc, jeżeli chodzi o podejście. Nie powiem przyjmującemu jak ma to robić, czy atakującemu, jak atakować. Ale środkowym już mogę dać jakąś wskazówkę. Musimy grać w Kielcach dla siebie, bo to drużyna, która jest trampoliną do większego grania. To nie jest tak, że nie mamy potencjału.

* Mateusz Bieniek urodził się w Blachowni (woj. śląskie), ma 21 lat. Do Effectora trafił dwa lata temu. W kadrze Antigi zadebiutował 28 maja tego roku z Rosją. Zdobył 14 punktów i zgarnął statuetkę dla najlepszego zawodnika meczu.

Więcej o:
Copyright © Agora SA