Lech Poznań - Korona Kielce 0:0. Mistrzowie Polski bezradni, wciąż zawodzą w lidze

Niespełna miesiąc po efektownym zwycięstwie Lecha Poznań nad Legią Warszawa w Superpucharze z tamtej dyspozycji mistrzów Polski niewiele już zostało. Do Poznania przyjeżdża Korona Kielce i targany plagą kontuzji Lech męczy się z nią okrutnie.

Gdy kibice wychodzili z domów, by dotrzeć na mecz z Koroną Kielce, upał był niemiłosierny. Temperatura za dnia osiągnęła 37 stopni, Lech grał o godz. 20.30, więc była szansa, że nieco spadnie. Chłodu trudno się było jednak spodziewać. Tymczasem tuż przed meczem nad Poznań naciągnęły ciężkie chmury i lunęło. Tak lunęło, że część zgromadzonych już kibiców i dziennikarzy szukała w pośpiechu jakiegokolwiek schronienia przed zawiewaną wiatrem ścianą wody. Inni, najbardziej zagorzali, zostali i tańczyli oraz śpiewali w deszczu, jak Gene Kelly.

O ile pogoda potrafiła wszystkich kompletnie zaskoczyć, o tyle Lech już nie. Potrafił skonstruować akcje, ale brakowało im wykończenia i skuteczności. Raziła też niebywała wręcz liczba strat, jakie mieli poznaniacy. Nadal nie potrafili porozstawiać Korony po kątach. Ta natomiast nie zaatakowała od razu, jak zakładał Lech. Przypominała raczej dawną, starą Koronę, czekającą na okazję do groźnego kontrataku i grającą bardzo ostro.

Piłkarze z Kielc postanowili przypomnieć, jak kiedyś, przed laty, nie patyczkowali się z rywalami. Burzyli się wtedy ogromnie za przyklejoną im łatkę "brutali". Teraz 25 minut z nimi wytrzymał jedynie Darko Jevtić. Trafiony przez Piotra Malarczyka, musiał opuścić boisko z kontuzją.

Nie był to koniec strat Lecha. Bardzo poważnie ucierpiał przed meczem Barry Douglas. Złamane kości śródręcza skończą się w jego wypadku operacją, a to wyklucza go z gry na dłuższy czas. Wobec tej kontuzji na lewą obronę wyszedł Tamas Kadar, który nie grał w ostatnim meczu z FC Basel. Radził sobie poprawnie, nie zasłużył na podobne słowa krytyki jak wtedy, gdy popełniał błędy na środku obrony w meczach z Wisłą Kraków i pierwszym pojedynku z FC Basel w Poznaniu. Dograł jedynie do przerwy, gdyż wtedy i on zszedł z kontuzją. Trener Maciej Skorża wpuścił na boisko Kebbę Ceesaya, a na lewą stronę przesunął Tomasza Kędziorę.

Plaga kontuzji była ogromna. Pocieszał fakt, że na ostatnie 20 minut meczu na boisko wszedł Dawid Kownacki - człowiek, który miał przerwę po wstrząśnieniu mózgu i urazie stawu skokowego. Okazało się jednak, że tak młody organizm goi się błyskawicznie i lechita wrócił do gry znacznie wcześniej, niż można się było spodziewać.

Zastąpił Marcina Robaka, który zagrał w ataku Kolejorza, ale to nie on, ale Gergo Lovrencsics stwarzał największe zagrożenie pod bramką Korony. Kilka jego dośrodkowań było niebezpiecznych, aczkolwiek żaden z kolegów Węgra nie zdołał ich wykończyć. Wreszcie w 38. minucie Gergo Lovrencsics sam uderzył na bramkę, a paradą popisał się kielecki bramkarz Dariusz Trela.

Korona w okolicach 30. minuty kilkakrotnie bardzo poważnie zagroziła bramce Lecha. W 34. minucie po zagraniu piętką Marcina Cebuli aż trzech piłkarzy, w tym bramkarz Jasmin Burić, biegło ile tchu w piersi, by zdążyć do piłki przed szarżującym Pawłem Sobolewskim. Udało im się.

Gdy nadeszła 50. minuta, kibice już nie wiedzieli, co myśleć o akcji Lecha, w której Denis Thomalla odegrał piłkę spod linii końcowej do opuszczonego przez rywali Gergo Lovrencsicsa, ten zaś uderzył z czystej pozycji, ale piłka przeszła tuż obok słupka. Jedni gwizdali, inni łapali się za głowy, wszyscy ciężko wzdychali. To była wymarzona szansa na gola.

Kibice mają bowiem wiele wierzeń związanych z takimi właśnie sytuacjami i strzałami. Mało kto uważa je za dobrą prognozę na przyszłość. Tak zmarnowane okazje bramkowe są raczej niczym czarny, skrzeczący kruk - zwiastują nadciągającą zgubę, szukającą zemsty za nieskuteczność, grzech w piłce główny i niewybaczalny.

Gergo Lovrencsics był w tym meczu Lechowym demiurgiem. Od niego wiele pod bramką Korony się rozpoczynało, niewiele jednak się kończyło. Piłka mijała bramkę, albo odbijała się od ciał kotłujących się w polu karnym graczy z Kielc. Nic z tego nie wychodziło. Na dodatek kwadrans przed końcem Lecha uratowało tylko to, że Michał Przybyła nie zdołał opanować piłki, gdy wyskoczył do dobitki strzału Marcina Cebuli, a Dariusz Dudka za atak obunóż na rywala (który atakował w podobny sposób) wyleciał z boiska z czerwoną kartką. Teraz to Kolejorz musiał walczyć o uratowanie tego remisu. To wszystko, co przy tej grze mógł osiągnąć.

Więcej o:
Copyright © Agora SA