Derby Krakowa w pięciu językach. Zagraniczni goście opowiadają o wrażeniach

- Pierwszy raz widzę, by dwa duże stadiony były oddalone o niecały kilometr - dziwi się Deni z Indonezji, który od kilku miesięcy podróżuje po Europie. W piątek z trybun oglądał derby Krakowa.

Chcesz wiedzieć szybciej? Polub nasDeni na portalu społecznościowym chwali się, że do listopada zamierza odwiedzić ponad 100 miast w 47 krajach. Jest kibicem - był w Berlinie na finale Ligi Mistrzów, odwiedził siedzibę FIFA w Zurychu. Potem były Belgia i Holandia, wcześniej też stolica Czech.

W piątek nie spodziewał się, że bez kłopotu uda mu się zarejestrować w bazie kibiców i kupić bilet ledwie cztery godziny przed meczem. Przede wszystkim był jednak zdziwiony, że stadion Cracovii leży rzut beretem od stadionu Wisły. - Mecze obu drużyn nigdy nie są rozgrywane tego samego dnia - tłumaczymy mu. - To dobrze! Wtedy wasza policja miałaby chyba bardzo dużo roboty.

"Pasy gol" po francusku

Krakowskie derby bywają jak okno wystawowe. Zagraniczne media od lat rozpisują się o "świętej wojnie". Czasem to wątpliwa reklama, ale działa na wyobraźnię. - Na derby otrzymujemy mniej więcej dwa razy więcej wniosków akredytacyjnych niż na inne mecze. Obcokrajowcy też są w tym gronie. Tym razem było ich ok. 15, m.in. z Francji, Włoch czy Niemiec - mówi Dariusz Guzik, rzecznik prasowy Cracovii.

Maks Michalczak, rzecznik prasowy Wisły: - Derby rozgrywane na naszym stadionie cieszą się podobnym zainteresowaniem zagranicznych dziennikarzy co np. mecze z mistrzem Polski. Ostatnio byli przedstawiciele mediów z Niemiec, Czech, Słowacji i Rosji [w sumie 10 osób - przyp. red.].

Czasem wystarczy jeden incydent, by smród za "chuliganami z Krakowa" ciągnął się latami. Niedawno niemiecki portal fanfeed.de umieścił stadion Wisły na drugim miejscu wśród najniebezpieczniejszych na świecie. W uzasadnieniu dziennikarze przypomnieli... wydarzenie z 1998 r., kiedy Dino Baggio, piłkarz Parmy, został trafiony nożem przez kibola. W Wiśle byli oburzeni i wydali oświadczenie, ale to walka z wiatrakami.

Piątkowe derby na szczęście nie dały powodów do utrwalenia negatywnego wizerunku. Było dość spokojnie, ale na razie to wyjątek od reguły. - Ale moi znajomi z Francji nauczyli się kilku przekleństw po polsku, np. tego na k... - śmieje się Joris, pracownik firmy komputerowej z Francji. Ma rodzinę w Polsce, więc mniej więcej rozumiał, kiedy z trybun lecą bluzgi, a kiedy prowadzony jest kulturalny doping.

Z derbów na żyletę

Joris był oczarowany atmosferą. - Szkoda, że we Francji nie śpiewają od pierwszej do ostatniej minuty - przekonuje. Zaskoczyły go dwie rzeczy. Fakt, że niemal wszyscy kibice mają szalik lub koszulkę ("we Francji wystrojeni są tylko fani z konkretnej trybuny") oraz że piłkarze podeszli po meczu pod trybuny i też śpiewali ("u nas to nie jest norma"). Wrażenie zrobił na nim też stadion. - Byłem tu już wcześniej, ale jeszcze przed przebudową - tłumaczy.

Za to Michele, Francuzka w średnim wieku, nigdy wcześniej nie była na meczu piłki nożnej i trochę się bała. Chłopak jej córki opowiedział o napiętych relacjach między kibicami obu drużyn. Spodziewała się awantury, więc poczuła ulgę, gdy zobaczyła, że na stadionie nie ma kibiców Wisły. - Ostatecznie mecz mi się podobał. Byłam zachwycona, że tyle osób może dzielić te same emocje. Dało się poczuć serce tego miejsca. Pod koniec śpiewałam nawet "Pasy gol" - śmieje się Michele.

Deni po derbach wsiadł w autobus i wyruszył w dalszą podróż. Następny przystanek: Warszawa i mecz Legii z Podbeskidziem Bielsko-Biała. Tam ustawił się w kolejce i... zaczęły się problemy. - Podczas wizyty w Krakowie, gdzie było bardzo miło, zdążyłem zapomnieć, że niektórzy polscy chuligani to rasiści. Niestety w Warszawie zastraszano mnie. Wyśmiewano się, ktoś mnie nawet złapał za szyję i lekko przydusił. W końcu ktoś powiedział, że trafiłem na zły sektor i będę miał problem - opowiada.

Deni nie wiedział, że trafił na tzw. żyletę, czyli miejsce dla najbardziej fanatycznych kibiców.

Poziom gry? Nic specjalnego

- Nie wie pan, dlaczego na stadionie Cracovii nie było kibiców Wisły? - pyta Lorenzo, dziennikarz z Włoch. To samo interesowało Nilsa Woltera z Niemiec. Wyjaśniamy, że to kara za ostatnie derby, kiedy z trybun poleciały zakazane przez prawo petardy hukowe.

Nils kręci głową. Mecze polskiej ekstraklasy ogląda od 14 lat. Był m.in. na derbach w 2004 r., jeszcze na starym stadionie Wisły, tuż po tym, jak Cracovia wróciła do ekstraklasy. W piątek przy Kałuży też się pojawił, ale wyszedł z mieszanymi uczuciami.

- Ciężko było w ogóle poczuć klimat derbów. Atmosfera nie była zła, ale daleko jej było do najbardziej prestiżowych meczów, na których wcześniej bywałem w waszym kraju. Poziom gry? Nic specjalnego. Problem polskiej piłki polega na tym, że najlepsi zawodnicy grają za granicą. Atmosfera na polskich stadionach przez lata bardzo się jednak zmieniła. Dziś jest zdecydowanie mniej przemocy w porównaniu do tego, co było 10 lat temu. Z drugiej strony mam wrażenie, że polski futbol w pewnym sensie stracił urok - przekonuje niemiecki dziennikarz.

Deni z Krakowa zabierze inne wspomnienia: - Przed przyjazdem do was kolega opowiadał mi o meczu, po którym kibice Wisły dostali ok. 400 zakazów stadionowych [było ich dokładnie 420 - przyp. red.]. Później dużo czytałem o tym, że derby Krakowa to przede wszystkim świetna atmosfera i nie rozczarowałem się.

Takie były derby Krakowa

Więcej o:
Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.